Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płyn Lugola i chmura, której nie było widać

Karina Obara
Karina Obara
Centrum kierowania elektrownią atomową w Czarnobylu wygląda tak samo od 35 lat. Zatrzymane w czasie. Mogą tutaj wejść wycieczki organizowane w tzw. zonie. Promieniowanie jest już na tyle bezpieczne, że da się w niej przebywać
Centrum kierowania elektrownią atomową w Czarnobylu wygląda tak samo od 35 lat. Zatrzymane w czasie. Mogą tutaj wejść wycieczki organizowane w tzw. zonie. Promieniowanie jest już na tyle bezpieczne, że da się w niej przebywać Karol Kopczyński
26 kwietnia minie 35 lat od tragedii, której skutki Ziemia ponosi do dziś. Pamiętamy ją często jak przez mgłę. Jednak każdy z ówcześnie żyjących został nią doświadczony. Każdy ma szczególne wspomnienia z tego czasu.

Ilona Dąbrowska, mieszkanka Świerczynek, miała wtedy 10 lat. Bawiła się z siostrą i dziećmi sąsiadów w piaskownicy na podwórku.

- Gdy zawołała nas mama, wiedziałam, że stało się coś złego - wspomina. - Zawsze rozpoznawałam po jej twarzy trudne emocje. Tym razem było to przerażenie. Rodzice próbowali nam wytłumaczyć w sposób zrozumiały dla dzieci, co się stało. Jakoś czułam wtedy, że nie mówią nam całej prawdy. Postanowili wywieźć nas na dwa tygodnie do babci w okolice Poznania. Mama chciała nas umieścić jak najdalej od granicy. Babcia mieszkała w lesie, a wtedy to miejsce wydało się moim rodzicom lepsze do przetrwania. Wcześniej musiałyśmy wypić ampułkę Lugoli, której smak pamiętam do dziś.

Blokada informacji

Hanna Wittstock z Torunia: - To było, zdaje się, dzień przed 1 maja, poszliśmy do innej szkoły do gabinetu pielęgniarki i tam każdy dostawał coś do wypicia. To był płyn Lugola. Chyba nawet zwolnili nas z ostatniej lekcji. Pamiętam, że było ciepło, a po wypiciu tego płynu kazali nam wracać do domu i nie wychodzić na podwórko. Rodzice w domu mówili, że to i tak za późno, że nas okłamują i nie wiadomo, czy to pomoże. Sami jednak próbowali szukać tego preparatu w aptekach, ale nigdzie go nie było.

Jan Wyrowiński, były senator pamięta, że najgorszy był brak wiarygodnych informacji i świadomość, że niebezpieczeństwo jest niewidoczne.

- Przy początkowej całkowitej blokadzie informacji przez władze radzieckie, zdani byliś- my wyłącznie na spekulacje rozgłośni zachodnich - mówi. - Decyzja o podaniu dzieciom płynu Lugola, mającego zablokować wchłanianie radioaktywnego izotopu jodu była sygnałem, że wbrew uspokajającym komunikatom i wręcz bagatelizowaniu skutków tego, co miało miejsce w Czarnobylu, wreszcie pojawiła się nazwa tej miejscowości i większość Polaków po raz pierwszy dowiedziała się, że jest tam elektrownia atomowa. Uznaliśmy, że zagrożenie jest poważne. Moja żona, lekarz pediatra, była na pierwszej linii lugolowego frontu. Naszym córkom, w wieku 12 i 5 lat ograniczyliśmy do minimum czas przebywania na „świeżym” powietrzu. Pozostało czekanie, liczenie na łut szczęścia i przyjazne wiatry, które rozpędzą śmiercionośne chmury idące znad Czarnobyla. No i uśmiech przez łzy z kawałów, które mnożyły się jak grzyby po radioaktywnym deszczu, a związane były głównie z rozpoczętym na początku maja w Kijowie Wyścigiem Pokoju i manifestacjami z okazji 1 Maja. Do udziału w nim władze zachęcały i przymuszały.

Jan Wyrowiński przyznaje jednak, że skalę dramatu z kwietnia 1986 r. w Czarnobylu i niebezpieczeństwa, na jakie zostaliśmy wtedy narażeni, uświadomił mu dopiero w 2019 roku znakomity serial „Czarnobyl” produkcji HBO.

Prof. Lechowi Witkowskiemu, filozofowi i pedagogowi z Bydgoszczy, katastrofa długo nie mieściła się w głowie. Nie zdawał sobie sprawy, podobnie jak wielu innych, jaka jest jej rzeczywista skala.

- Pamiętam tylko, że nasza jedyna telewizja długo bagatelizowała wydarzenie - wspomina. - Jakieś chmury radioaktywne szły podobno bokiem, wszystko było rzekomo pod kontrolą. Jak przez mgłę pamiętam zalecenia, żeby ograniczyć przebywanie na zewnątrz. Martwiłem się trochę o dzieci wyprowadzane przez mamy na „świeże powietrze”. Ludzie mieli nieufność wobec uspokajających komunikatów władzy. Natomiast skala katastrofy i dramatu dotarła do mnie, gdy spojrzałem na informacje dostępne czytelnikom prasy zachodniej. A już zupełnym szokiem była dla mnie informacja znanego włoskiego profesora filozofii, zwolennika racjonalizmu. Na wieść o katastrofie tak się przeraził, że uciekł z Włoch na dwa tygodnie najdalej jak mógł w Europie, czyli aż do... Portugalii. Największe wrażenie natomiast wywarło na mnie świadectwo tego dramatu z perspektywy czasu. Chodzi o niedawno pokazany dokument w TVN24 o nielicznych osobach, zwykle już bardzo starych i samotnych „babuszkach”, wymierających bez pomocy państwa ukraińskiego. Postanowiły wrócić do swoich domostw w rejonach przyległych do elektrowni i próbują żyć w strefie zakazanej. Traktowane są jednak jako „nielegalne niebyty”. Obrazy obecnego stanu tego regionu Ukrainy robią na mnie naprawdę wstrząsające wrażenie, przewyższające to, co w świecie kojarzy się wielu z katastrofą japońskiej elektrowni atomowej. To wszystko jest ostrzeżeniem na przyszłość.

Przecież nic się nie stało

Prof. Dariusz Dąbrowski, historyk, opowiada o całym zdarzeniu ze swadą.

- Nie pamiętam daty wybuchu w Czarnobylu, choć refleksje związane z tym wydarzeniem tkwią mi w głowie, i gdy spotykam coś „czarnobylskiego”, zawsze budzi to moje zainteresowanie - przekonuje. - Choćby taki pomnik ofiar, przyuważony kiedyś, stosunkowo niedawno, w Beregowie na Zakarpaciu. Pamiętam za to, że była wówczas wyśmienita pogoda. Przed zajęciami w dawnym Instytucie Historii przy Placu Teatralnym w Toruniu - dziwnym trafem, kojarzy mi się, że była to filozofia - z grupą znajomych chodziliśmy się opalać i podczytywać jakieś teksty. Potem, ze zdecydowanym opóźnieniem, walnęła wiadomość o wybuchu, pojawiła się lekka panika i plotki, że idzie chmura, że zamknięto liczniki Geigera na Wydziale Fizyki UMK, że będzie krucho, a rząd nas olewa i próbuje na rozkaz Wielkiego Brata sprawę wyciszyć. Pamiętam kawały związane z puszczeniem Wyścigu Pokoju, jakże ważnego wydarzenia sportowego, transmitowanego nawet swego czasu w moim rodzinnym Briesen z megafonów. Nie z jednej z trzech stolic, jak zwykle, lecz z Kijowa, dla pokazania, że przecież nic się nie stało. Jeden z tych dowcipów brzmiał mniej więcej tak: „Teraz lider wyścigu nie będzie nosił koszulki żółtej, lecz ołowianą”. Niedługo po tym, jeden ze sławnych ówczesnych kabaretów wplatał w program stwierdzenie, że walnęło „u Potockich”. Ogólnie, sam jakoś sprawy nie brałem sobie do głowy, było się młodym i miało swoje nieodpowiedzialne poglądy. W mojej karierze zawodowej i życiu wybuch czarnobylski pojawił się po wielu latach w sposób kompletnie nieoczekiwany.

Okazało się, że ceniony przez prof. Dąbrowskiego ówczesny, pochodzący z Ukrainy doktorant, uczestniczył w produkcji filmu dokumentalnego BBC o tej tragedii. - Ot, zabawy losu z „człowiekami” - dodaje z przymrużeniem oka.

Tarczyca dała popalić później

Bożena Skulmowska, kulturoznawczyni i literaturoznawczyni też z trudem przypomina sobie dzień wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu.

- 26 kwietnia minie trzydzieści pięć lat! Natomiast dni, tygodnie, miesiące, lata następujące po tej katastrofie, przynoszące coraz to nowe informacje, budzą przerażenie do dziś - przyznaje. - Tamtego dnia dezinformacja w naszym kraju była totalna. Początkowo cisza, nic nikt nie wie, nie ma niebezpieczeństwa, łyżka płynu wszystko załatwi. Po kilku dniach napływają informacje z Austrii, Niemiec, Szwecji, Danii, że radioaktywna fala dotarła do nich. A co - Polskę „przeskoczyła”? Najbardziej się bałam o moje malutkie dzieci w wieku przedszkolnym. Skutki wyszły po latach, zaburzenia w działaniu tarczycy i inne. W dniu wybuchu było upalnie, więc mieliśmy pootwierane okna, nieświadomi niebezpieczeństwa, wychodziliśmy na zewnątrz lekko ubrani. Informacje przyszły o wiele za późno i bardzo nieprofesjonalne.

Panią Bożenę bardzo wzruszyła książka Swietłany Aleksijewicz „Krzyk Czarnobyla”. - Obejrzałam kilka filmów dokumentalnych i przeczytałam mnóstwo reportaży - dodaje. - Mimo tych potworności wciąż brak konstruktywnych wniosków.

Adam Banaszak, radny województwa kujawsko-pomorskiego pamięta cztery sprawy z tamtego czasu. Płyn Lugola - każdy musiał go pić, chociaż media mówiły, że nic się nie stało - ot, mała awaria była.

- Druga sprawa to BBC, bo u nas w domu słuchało się BBC, które mówiło, że skala katastrofy jest nieznana, ale bardzo duża - wspomina Adam Banaszak. - Skandynawowie myśleli, że to u nich jest awaria, tak duże skażenie pokazywała ich aparatura. No i pochód pierwszomajowy, który nakazywała władza. Zbuntowaliśmy wtedy 90 proc. klasy, żeby nie iść. A czwarta sprawa, to Wyścig Pokoju, który startował z Kijowa. Hardcore dla odważnych. W upale w Kijowie, zaraz po wybuchu. Część ekipy powiedziała nie, reszta jechała jak na skazanie. Poza tym, cóż... młodzi ludzie nie myślą o konsekwencjach zdrowotnych na starość. Traktowaliśmy jednak ZSRR jak okupanta i uważaliśmy, że znowu kłamią. A ich elektrownie są tak samo beznadziejne, jak ich samochody.

A jak Państwo pamiętają tamten dzień?
Wraca czasami do Was?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Płyn Lugola i chmura, której nie było widać - Nowości Dziennik Toruński

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska