https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po dwa tysiące za życie

Iza Wodzińska
Bartek Zadrużyński z Węgierska koło Golubia-Dobrzynia nie żyje od dwóch lat - utopił się w źle zabezpieczonym szambie, tuż obok wiejskiego boiska. Jego rodzice do dziś czekają na sprawiedliwy wyrok dla sprawców tragedii.

     Węgiersk to niewielka wieś na skraju lasu. Stojący przy głównej ulicy i należący do Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Golubiu-Dobrzyniu budynek wiejskiej zlewni mleka jest najbrzydszy i najbardziej zaniedbany w okolicy. Tuż obok, na okazałej parceli stoi Dom Strażaka, w którym odbywają się huczne imprezy. Dalej, ogólnodostępne boisko do piłki nożnej, na którym często bawią się wiejskie dzieci. O rzut piłką stąd stoi skromny dom Zadrużyńskich. Fatalna studzienka szamba, nie ogrodzona, znajduje się jakieś 30 m od ulicy. Dopiero po wypadku powstał płot, odgradzający posesję strażaków i boisko od terenu zlewni.
     Bartuś już nie żył
     
- 28 lutego dwa lata temu mój syn Bartuś miał pięć lat i trzy miesiące - Maria Zadrużyńska ociera łzy. Chwilę potrwa, zanim opanuje je na tyle, by mogła dalej opowiadać. Było zimowe przedpołudnie, ojciec pani Marii zabrał wnuka, by pobiegał po boisku. Przygotowywała obiad dla siedmioosobowej, rodziny, kiedy starszy pan na chwilę wrócił do domu. - Czy gdyby tam był, uchroniłby dzieciaka? Jeden Pan Bóg raczy wiedzieć.
     Za chwilę wołała syna na zupę. Ale nie odkrzyknął "już idę!", nie słyszała go w sieni. - Poleciałam na boisko, skrótem koło tej zlewni. Coś mnie tknęło, bo pokrywa na studzience szamba była przesunięta i odwrócona, rdza była na wierzchu. Pobiegłam po męża... Kiedy wyciągnęli Bartusia, już nie żył.
     - Wiem, że nic nie przywróci życia naszemu dziecku, ale chcemy, by winni naszego nieszczęścia zostali sprawiedliwie ukarani. Żeby już niczyjemu synkowi nie przydarzyło się to, co naszemu - mówi ojciec Bartosza, Józef Zadrużyński.
     Śmierć, czyli "brak znamion"
     
Ale dochodzenie sprawiedliwości okazało się nie takie proste. Na początku kwietnia 2000 roku Komenda Powiatowa Policji w Golubiu-Dobrzyniu umorzyła postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci chłopca, "wobec braku znamion czynu zabronionego". Dwaj powołani przez policjantów eksperci - z Zakładu Wodociągów i Kanalizacji oraz powiatowego nadzoru budowlanego - uznali, że studzienka przy zlewni była w porządku: pokrywa przylegała do kołnierza, w którym powinna być zamocowana, a cała konstrukcja spełniała techniczne standardy bezpieczeństwa. Podpisany pod postanowieniem aspirant Andrzej Śmigielski uznał, że Bartek wpadł do ścieku, bo "nieustalona osoba" odsunęła pokrywę.
     Pismo przyniósł Zadrużyńskim listonosz. Natychmiast pojechali do prokuratury. - Pan Bóg mnie ochronił i tabletki uspokajające zaczęły działać. Gdyby nie to, chyba by mnie zamknęli za obrazę urzędu. Nie panowałam nad sobą. Kto odsuwałby pokrywę i po co? Jedynie ludzie, którzy wypompowywali fekalia. Ponad dziesięciokilowego żelastwa na pewno nie przesunął mój mały syn! - denerwuje się na tamto wspomnienie pani Maria. Ona i jej mąż zażądali skserowania wszystkich akt.
     W oczy nie spojrzał
     
Wtedy wyszły na jaw wszystkie błędy i niedociągnięcia śledztwa - m.in. to, że nie przesłuchano odpowiedzialnego za zlewnię pracownika Spółdzielni Mleczarskiej, nie przeprowadzono wizji lokalnej, nie uwzględniono tego, że szambo w pobliżu publicznego boiska i drogi musi być szczególnie dobrze zabezpieczone.
     Wzięli adwokata i napisali zażalenie na decyzję organów ścigania. Dzięki ich uporowi Prokuratura Rejonowa w Golubiu-Dobrzyniu zdecydowała się jednak szukać winnych śmierci Bartka. Przed Sądem Rejonowym wkrótce stanęli wiceprezes spółdzielni Piotr B. i pracownik zlewni mleka Bronisław S. Pierwszy za brak nadzoru, drugi za niedopełnienie obowiązków służbowych. Proces nie był długi, skończył się po dwóch posiedzeniach. Przed odczytaniem orzeczenia sędzia Piotr Z. zaproponował Zadrużyńskim, że otrzymają od obu oskarżonych po 2 tys. zł w zamian za podpisanie oświadczenia, że rezygnują z prawa do rewizji wyroku i dochodzenia odszkodowania. - Mówił, że to po to, by oskarżeni mieli czyste papiery. To było ubliżające! - wspomina Zadrużyńska. Odmówili. Wyrok: winni, ale postępowanie warunkowo umorzone na 2 lata. - Jak sędzia Z. odczytywał wyrok, w oczy nam nie spojrzał - mówi Józef.
     "Abstrahując od tragedii"
     
Wysmażone przez sędziego Z. uzasadnienie jest napisane wyjątkowo mętnie. Bo z jednej strony sąd nie daje wiary biegłemu, który twierdzi, że kołnierz studzienki był zabrudzony ziemią i między nim a pokrywą był znaczny luz - z drugiej uznaje, że oskarżeni są winni, ale nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, jakie niesie ze sobą złe zabezpieczenie studzienki. "Nie mogli przewidzieć skutków w postaci śmieci", a ich winę "należy rozważyć abstrahując od wielkiej tragedii" - pisze w uzasadnieniu pan sędzia. Maria i Józef czekali na uzasadnienie 4 miesiące. Mówią, że to dlatego, że oskarżony B. jest zaprzyjaźniony z jedną z pracownic sądowego sekretariatu, często u niej przesiaduje.
     Sędzia na długim zwolnieniu
     
Prezes Sądu Rejonowego w Golubiu-Dobrzyniu Wioletta Łopatowska-Bąkiewicz twierdzi, że przyczyną "poślizgu" były problemy kadrowe: - Sędzia Z. jest na długim zwolnieniu lekarskim, nie wróci już do pracy. W sądzie mówi się, że miał sprawę dyscyplinarną. - Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Sprawy przed sądem dyscyplinarnym są tajne - mówi pani prezes. O próbie wymuszenia rezygnacji z prawa do apelacji nie wiedziała: - Gdyby to była prawda, byłoby to wskazaniem do skierowania wniosku do sądu dyscyplinarnego.
     Wszędzie w sądach kumoterstwo!
     
Prokuratura zdecydowała się na złożenie apelacji do Sądu Okręgowego w Toruniu. Trzyosobowy skład sędziowski dopatrzył się błędów formalnych w postępowaniu niższej instancji, uchylił wyrok i skierował sprawę do powtórnego rozpatrzenia w Golubiu-Dobrzyniu.
     Rozgoryczeni Zadrużyńscy sądzą, że to dlatego, iż pewna znana w toruńskim światku prawniczym postać pochodzi z Węgierska, ma tu rodzinę. - Przez tę rodzinę oskarżeni dotarli do sędziego S. Skąd wiem? Oskarżony pracownik spółdzielni pije, a po pijanemu gada - tłumaczy Maria. Jej zdaniem, zwrot akt do golubskiego sądu jest dla oskarżonych korzystny: - Wszędzie w sądach i prokuraturze jest kumoterstwo, ale u nas dużo łatwiej ukryć takie sprawy. Sprawiedliwość jest dziś tylko dla bogatych i możnych - mówi.
     Akta szły trzy miesiące
     
Na rozprawę w Toruniu Zadrużyńscy czekali 7 miesięcy, na zwrot akt do Golubia-Dobrzynia kolejne 3 miesiące. - Postępowania odwoławcze w toruńskim Sądzie Okręgowym istotnie trwają długo. Ale ich ilość rośnie lawinowo: w 2000 roku było ich 700, w 2001 już ponad 1000. W zeszłym roku orzekało w nich 3 sędziów, obecnie 9. Nie dajemy rady - wyjaśnia rzecznik toruńskiego sądu, Barbara Bogaczewicz-Jul. Jej zdaniem, Zadrużyńscy nie czekali dłużej niż inni. Ale ciężko doświadczeni ludzie uważają inaczej: - Ktoś bierze za naszą tragedię pieniądze. Ktoś daje i bierze łapówki. Na wszystkich etapach tej sprawy!
     Nie przyszli nawet przeprosić
     
- To nie o to chodzi, żeby ci dwaj siedzieli w więzieniu. Nie wiem zresztą, czy by nam lżej wtedy było. Ale niech odpowiedzą zgodnie z prawem. Niech to nie będzie dla nich takie łatwe. Żaden z nich nie przyszedł nawet nas przeprosić! Czy śmierć naszego dziecka nic nie była warta?! Następny maluch ma wpaść do szamba?! - mówi przez łzy Maria. Jej mąż zaciska pięści.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska