https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pod Polarną Gwiazdą

JOLANTA ZIELAZNA [email protected]
Polarny niedźwiedź sprawdza, czy przy bazie nie został dla niego poczęstunek
Polarny niedźwiedź sprawdza, czy przy bazie nie został dla niego poczęstunek Fot. Zbiory Anny Rozwadowskiej
Anna Rozwadowska jest drugą kobietą, która spędziła polarną zimę w polskiej stacji podbiegunowej. I chciałaby tam wrócić.
Ania Rozwadowska: - Chciałam sprawdzić, czy niemożliwe jest możliwe
Ania Rozwadowska: - Chciałam sprawdzić, czy niemożliwe jest możliwe Fot. Jolanta Zielazna

Ania Rozwadowska: - Chciałam sprawdzić, czy niemożliwe jest możliwe
(fot. Fot. Jolanta Zielazna)

Lodową jaskinię na Spitsbergenie Ania oglądała kilka lat temu na filmie jednego z uczestników wyprawy. Zauroczyła ją. Pomyślała, że chciałaby zobaczyć to na własne oczy. Więc na wszelki wypadek zaliczyła kurs poruszania się po jaskiniach.

Surową arktyczną przyrodę utrwaliła na setkach zdjęć. Pierwsze spotkanie ze Spitsbergenem dawno temu przeniosła na własnoręcznie utkany kilim.

Anna Rozwadowska, dr nauk o ziemi, urodzona w Toruniu, wychowana w Bydgoszczy, od lat zakotwiczona na Wybrzeżu, bo gdzieżby indziej znalazła pracę jako oceanograf?

"Zajęcia obowiązkowe" to praca w Instytucie Oceanologii PAN. Najogólniej mówiąc, bada własności optyczne atmosfery nadmorskiej. Zajęcia nadobowiązkowe to prace artystyczno-rzemieślnicze, jak określa tkactwo, ceramikę i fotografię.

Zatoka Białego Niedźwiedzia

Zorza polarna nad polską stacją badawczą na Spistbergenie - zima 2006/2007
Zorza polarna nad polską stacją badawczą na Spistbergenie - zima 2006/2007 Fot. Zbiory Anny Rozwadowskiej

Zorza polarna nad polską stacją badawczą na Spistbergenie - zima 2006/2007
(fot. Fot. Zbiory Anny Rozwadowskiej)

Rok temu spędziła święta nad Zatoką Białego Niedźwiedzia w Polskim Domu pod Biegunem. Tak polarnicy nazywają stację badawczą Instytutu Geofizyki PAN nad fiordem Hornsund na Spitsbergenie. (Jeśli kogoś to interesuje, to 77 stopień północnej, szerokości geograficznej, do bieguna 13 stopni, około półtora tysiąca kilometrów). Przez trzydzieści lat całorocznych ekspedycji Ania jest drugą kobietą, która z wyprawą mieszkała tam przez zimę.

Płynęła w czerwcu 2006, wróciła w lipcu 2007. Można sądzić, że wolnego czasu będzie aż nadto. - Rok minął nie wiadomo kiedy, aż żal - mówi. - Nie chciałam wracać. Jak się jedzie na tydzień, wykorzystuje się każdy dzień. Jak się jedzie na rok - zaczyna się żyć normalnie. Najpierw się wydaje, że tyle dni jeszcze przed tobą, a potem nagle jest już ich tak mało.

Wrażeń z pobytu starczyłoby na książkę. Mogłaby napisać, że życie w stacji wcale nie jest nudne. Przynajmniej dla niej nie było. Wzięła z sobą ramę tkacką (- Nawet jej nie rozwinęłam, nie było czasu), glinę (- Wróciła nietknięta, nie było kiedy lepić), filmy (- Obejrzałam kilka, na tym się skończyło). Może powinna napisać, jak to jest, gdy noc trwa od końca października do lutego (- Fascynujące są zorze polarne i pełnia Księżyca, w której świat wydaje się niedopowiedziany), że trzeba się nauczyć chodzić z rakietnicą i ostrą bronią (- Wyjście bez broni było zabronione, niedźwiedzie nas odwiedzały).
- Potrafiłabyś strzelić?
- Nie wiem.

Chwilowo zamiast książki musi starczyć osobisty dziennik wyprawy, "pamięć zewnętrzna", jak żartobliwie go określa.

O wyprawach polarnych naczytała się w liceum: Amundsen, Nansen, statki uwięzione w lodach i dryfujące z nim, wyprawy psimi zaprzęgami, burze śnieżne i te rzeczy. Korci przygoda, gna ciekawość, kusi nieznane.
- To dlaczego studiowałaś oceanografię?
- Chciałam podróżować w rejony polarne, ale nie tylko tam. Myślałam o geografii, ale straszyli mnie, że skończę w szkole. Wybrałam więc oceanografię, coś pośredniego między geografią a fizyką, którą też lubiłam.

Owszem, podczas studiów koledzy organizowali letnią wyprawę na Spitsbergen, ale było tylu chętnych, że nawet się nie zgłaszała. Zostały rejsy statkiem badawczym. Po Bałtyku, później na Morzu Północnym. Na Morze Norweskie i Grenlandzkie popłynęła w 1994 roku i to był pierwszy rejs polarny. Wtedy zawitali na Spitsbergen. Prawdę mówiąc, na lądzie ledwie zdążyli nogę postawić, bo pomiary wykonywali głównie na morzu. Ale zobaczyła lodowce, góry lodowe, a jak wpłynęli w Tempelfjord to była kupiona.

Po wielu miesiącach utkała kilim, na którym pokazała arktyczny krajobraz. Jest ozdobą pokoju do dziś.

Prace ręczne rzemieślnicze

"Kryształowa" jaskinia kusi meandrami korytarzy, piękną lodową rzeźbą
"Kryształowa" jaskinia kusi meandrami korytarzy, piękną lodową rzeźbą Fot. Zbiory Anny Rozwadowskiej

"Kryształowa" jaskinia kusi meandrami korytarzy, piękną lodową rzeźbą
(fot. Fot. Zbiory Anny Rozwadowskiej)

Tkactwa nauczyła się, bo: - Koleżanka zapisała się na kurs i poszłam z nią. Oprócz tego były jeszcze patchworki. Zawsze pociągały mnie rzemieślniczo-artystyczne "zabawy".

Patchworki zajmowały czas podczas rejsów badawczych. Wzory zszywa się z małych kawałków rozmaitych materiałów.

Kilimy Ania tkała w domu. Żmudna praca, bo najpierw rysuje wzór na papierze, potem według tego przetyka wełny, wiąże kawałki, dopasowuje kolory. Nie zawsze wyjdzie tak, jak wyobraźnia podpowiada. Wtedy nie ma rady, trzeba pruć.

Kilimy chwilowo poszły w odstawkę, ważniejsze są "garnki". Wypalone z gliny doniczki, pojemniki stoją na parapetach, podłodze. Teraz Ania zaparła się, żeby pokazać wnętrza jaskiń, jak wyrzeźbiła je woda, jak na załamaniach gra światło, dlaczego mogą fascynować.

Garnki na dokładkę

"Garnkolepnictwa" (lubi bawić się słowami) nauczyła się podczas stypendium w USA. - Napisałam projekt, który został przyjęty - wyjaśnia zwięźle dr Rozwadowska, jak wylądowała w ośrodku NASA. Kilka lat temu na dwa lata zmieniła więc adres na amerykański. I tam "złapała" ceramikę. - Koleżanka zaciągnęła mnie na jarmark, z którego dochód był przeznaczony na wsparcie przedszkola. Na jednym ze stoisk sprzedawano ceramikę. Okazało się, że w miejscowym domu kultury wkrótce rozpocznie się kolejny kurs garncarski. Zapisałam się - wspomina Ania.

Praca na kole garncarskim wygląda lekko i prosto, jak się temu przygląda z boku. Wtedy to się wydaje dziecinnie proste. Początki były, powiedzmy, różne. Z czasem doniczki i pojemniczki anektowały kolejne półki i parapety. Problem był, gdy pakowała się do Polski na powrót. Ale "dzieła wszystkie" przypłynęły bezpiecznie w skrzyniach.

Po powrocie znalazła pracownię garncarską w Trójmieście i nastąpił eksperymentów ciąg dalszy. Mnie najbardziej się podoba wazon o powierzchni jakby poczesanej grubym grzebieniem.

Kryształowa pokusa

Przyszedł rok 2004 i wiosenna wyprawa na Spitsbergen. Lodową jaskinię Crystal Cave (potocznie nazywają ją "Krystalką") zobaczyła na filmie zimującego tam speleologa. - Zawsze lubiłam lód, jego kruche piękno - opowiada. - Pomyślałam, że chciałabym zobaczyć to na własne oczy. O poruszaniu się na linach nie miała najmniejszego pojęcia, a jedyne wówczas czynne wejście do jaskini prowadziło przez studnię. - Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś wrócę na Spitsbergen, ale na wszelki wypadek postanowiłam nauczyć się podstaw poruszania się w jaskiniach. Okazało się, że w Trójmieście prawie pod nosem mam klub speleologiczny, który prowadzi takie kursy.

Wiśta wio, łatwo powiedzieć. Jak 20 lat miało się jakiś czas temu (- Możesz napisać, że byłam starsza nawet od instruktorów), nie jest łatwo przeciskać się przez zaciski, wejść po linie, przepiąć się, uwierzyć, że wbity w skałę hak wytrzyma, a węzeł na linie się nie rozwiąże. Na zimowym kursie "jaskiniowców" w Tatrach nie miała taryfy ulgowej. Sama sobie się dziwiła, ile w niej determinacji! Wiedziała, że inaczej nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoli jej wejść do jaskini lodowej.
W Trójmieście chodziła jeszcze na ściankę wspinaczkową. - Chciałam zobaczyć, czy możliwe są rzeczy niemożliwe.

Jest powód, by wrócić

Gdy się dowiedziała, że Instytut Geofizyki, właściciel stacji w Hornsundzie kompletuje załogę na zimowanie 2006/2007, zgłosiła się od razu. Z małą nadzieją, że się uda. Kobiet raczej nie biorą, a poza tym trzeba przejść badania w Instytucie Medycyny Lotniczej. Do tej pory, przez trzydzieści lat całorocznych wypraw, tylko w jednej była kobieta.

No to teraz może sobie Ania zapisać, że jest druga.
Do "Krystalki" pierwszy raz w życiu weszła rok temu. - Wypolerowane przez wodę studnie i meandry, pięknie oszronione korytarze, koronki sypiących się za kołnierz kryształów lodowych. Jest piękna! - zachwyca się. Potem jeszcze raz wiosną, ale jaskinia akurat była zalana wodą. Więcej razy już się nie składało, żeby pójść. Kryształowa jaskinia dalej na nią czeka.

Spitsbergen zostawiła z żalem. Nie miałaby nic przeciwko powtórzeniu przygody.

Anię znam od lat. Przywykłam, że wynajduje sobie rozmaite nietuzinkowe zajęcia. Ale za Spitsbergen ją podziwiam.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska