Takie odczucia mają państwo Gwizdałowie, którym w niedzielę spłonął dom w Ciemnikach.
Możemy mieszkać obok
Początkowo mieli zamieszkać w świetlicy wiejskiej w Taszewskim Polu. - Ale urządziliśmy się w pomieszczeniu przy stajni. Dostaliśmy od gminy wersalkę, lodówkę, pralkę i kuchenkę. Możemy mieszkać obok domu i pilnować tego, co ocalało - tłumaczy Janusz Gwizdała.
On i jego żona są wzruszeni pomocą, którą okazali im obcy ludzie. - Państwo Biegajło dowieźli nam meble kuchenne. Sam pan Biegajło - najlepszy fachowiec w okolicy - zaoferował, że podłączy nasz hydrofor. Od państwa Gzellów dostaliśmy koce, zapraszają nas na obiady, są gotowi zawozić nas do Świecia, bo nie mamy samochodu. Pomógł też pan Banaszak, a nawet zupełnie nieznajomi, jak wczoraj jeden pan ze Świecia, który przywiózł nam rogówkę i chce jeszcze podarować sto pustaków. Dzięki Bogu, że są tacy ludzie - podkreśla Gwizdała.
Ukłony dla gminy i straży
Docenił też wójta Jeżewa i miejscowych strażaków. - Jestem pełen podziwu dla pana Kempińskiego, dowódcy akcji podczas gaszenia mojego domu. Był tak opanowany, tak sprawnie wszystkim koordynował... nawet tlen podał żonie. Stuprocentowy profesjonalista! - podkreśla Janusz Gwizdała i dorzuca: - Bez wójta i pomocy społecznej nie wiem, co by było. I jeszcze pan wójt deklaruje wsparcie: to ludzi do pracy przy odbudowie domu, to drewno na więźbę. Jestem oszołomiony, bo przecież nic mi się nie należy.
Małżeństwo docenia, że przeżyło tak wielki pożar. Bali się też o psa, którego niedawno przygarnęli. - Schował się przed ogniem pod schodami - mówią i dodają: - W tych ciężkich chwilach dowiedzieliśmy się, że ludzie nie są źli, a wręcz przeciwnie: na wielu można liczyć - twierdzą pogorzelcy z Ciemników.