Gdyby ktoś spisał kiedyś "Historię handballa na świecie", to z pewnością sporo rozdziałów zajęłyby wyczyny biało-czerwonych. Od niesamowitego rzutu Artura Siódmiaka na mundialu 2009 roku przeciwko Norwegii, przez Karola Bieleckiego, który po stracie oka na parkiecie straszy rywali niczym mityczny cyklop aż do niedzielnego meczu Vive Tauron w Kolonii w Lidze Mistrzów.
Ten mecz był doskonałą kwintesencją naszego szczypiorniaka, bo wymyka się wszelkich sportowym prawidłom. Pozornie pokonani, złamani, sytuacja beznadziejna - a jednak Polacy się podnoszą z kolan i wygrywają. Kto by postawił na sukces w 46. minucie meczu, gdy świetny węgierski zespół prowadził 28:19? Takimi triumfami pisana jest historia światowego sportu, nie tylko piłki ręcznej.
Podobnych dramatów na parkiecie w ostatniej dekadzie było przecież mnóstwo. Ile razy krzyczeliśmy na trybunach i przed telewizorami: "przecież to było niemożliwe!". Dlaczego akurat w ręcznej - nie mam pojęcia. Może takich wojowników wykuwa specyfika tego sportu, najbardziej kontaktowego z wszystkich zespołowych gier obok rugby, może akurat w takich warunkach najlepiej sprawdza się nasza natura, gotowa do najwyższych poświęceń w najtrudniejszych chwilach i nakazująca walczyć zawsze do końca.
To zresztą nieistotne, najważniejsze, że szczypiorniści od lat dostarczają nam wrażeń wręcz niezwykłych. Gdyby szukać takiego jednego i najważniejszego wzorca charakteru w polskim sporcie, to byliby to z pewnością piłkarze ręczni. Takich właśnie sportowców chcemy oglądać na co dzień.
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział tej książki w Rio.