Jest w tym dużo prawdy. Satysfakcja i samorealizacja to najwyższe potrzeby człowieka. Henryk Bieliński ze Świecia chciał się cieszyć takimi uczuciami, więc już jako uczeń postanowił oddać krew. - Też z ciekawości - dodaje "krewniak" ze Świecia.
Moje nazwisko sąsiadka przeczytała na butelce
Było to w 1967 roku. Pięć lat później stanęło przed nim osobiste wyzwanie. - Żona miała komplikacje przy porodzie - wspomina. - Wezwali mnie do Bydgoszczy, żebym oddał jej krew.
Kolejną osobą, której pomógł pan Bieliński była sąsiadka. - Nie miałem o tym pojęcia, ale satysfakcję poczułem ogromną, gdy odwiedziliśmy ją z żoną - przyznaje. - Powiedziała, że po operacji dostała moją krew. Zapytałem, skąd o tym wie?
Odpowiedziała, że widziała moje nazwisko na butelce, bo kiedyś krew gromadzono w butelkach.
Żona też jest krewniaczką
W 1990 roku Henryka Bielińskiego wyróżniono Złotym Krzyżem Zasługi. - Takie przywileje są ważne i sprawiają przyjemność, ale wolę satysfakcję, że pomogłem - przypomina pan Bieliński.
Nie może już oddawać krwi. Na drodze stanęła mu choroba. - Tydzień przed operacją prof. Religi miałem podobną, ale na drugim płucu - opowiada. - Gdyby nowotwór okazał się złośliwy, pewnie - jak profesor - już bym nie żył.
Warto dodać, że aktywnym krwiodawcą jest ciągle żona pana Henryka.