Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powódź. Życie spłynęło Wisłą

roman laudański [email protected] tel. 52 32 63 125
W Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Troszynie Nowym już musieli sprzedać trzy konie, żeby były pieniądze na paliwo i zaliczki. Muszą przetrwać do następnych żniw.
W Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Troszynie Nowym już musieli sprzedać trzy konie, żeby były pieniądze na paliwo i zaliczki. Muszą przetrwać do następnych żniw. roman laudański
Pod koniec maja trzynaście wsi pod Płockiem zalała Wisła. W czerwcu przetoczyła się po nich druga fala powodziowa. Jedni chcą stąd uciekać. Nie mają dokąd. Drudzy remontowaliby już domy. Nie mają za co.

W tamtą niedzielę, kiedy puścił wał w Świniarach, Stanisław Guziak, sekretarz miasta i gminy w Gąbinie był akurat w kościele. - Usłyszałem syrenę i zaraz zaczął wibrować telefon w mojej kieszeni - opowiada. - Wszyscy wiedzieli, że idzie do nas wielka woda. To nie było zaskoczenie.

Jolanta Sokołowska, dyrektor Szkoły Podstawowej w Świniarach mieszka w Płocku. - Telewizor włączyłam około godziny 11. Jak zobaczyłam, co się dzieje, natychmiast powiedziałam do męża: jedziemy.

Do szkoły już nie zdążyli dojechać. Woda, która w Świniarach przerwała wał, wdarła się do wsi. W szkole zalała parter do wysokości prawie metra.
W akcji ratowania powodzian i ich dobytku uczestniczyli pod koniec maja również saperzy z Chełmna i Torunia. Dzięki nim mogłem zobaczyć przerażający krajobraz zatopinych wsi.

Podczas urlopu przejeżdżałem przez Sandomierz. Po obu stronach drogi straszą hałdy śmieci, puste domy, sklepy i warsztaty. Woda nadal stoi na polach. I tylko jeden wóz straży pożarnej wypompowywał wodę. Ostatnio przez ekrany telewizorów przetoczyły się przerażające obrazy zalanej Bogatyni.
Pomyślałem o powodzianach spod Płocka. Jak sobie radzą dwa miesiące po tragedii?

Nie przewidzieli w przepisach

Robert Węglarz prowadzi sklep w Troszynie Nowym. Niedaleko stąd do wiślanego wału. Sklep dalej stoi pusty, ale do sprzedaży wykorzystał niewielkie pomieszczenie barowe. - Straty szacuję na 50 tysięcy złotych. Część towaru udało się uratować, ale lady chłodnicze szlag trafił. Na dodatek w przepisach nie przewidzieli, że potrzebne będą pieniądze dla prowadzących działalność gospodarczą na wsi. Nie ma żadnej pomocy.

W mieszkaniu mieli półtora metra wody. Komisja już była, oszacowała straty. Skuł tynki, aby wyschły ściany. Czeka na pieniądze, by ruszyć z remontem. Trzeba wymienić wszystkie instalacje. Łazienkę mieli przystosowaną dla niepełnosprawnych, wszystko było trzeba skuć. A w PEFRON-ie cisza.

Węglarz mieszka tu już 30 lat. Przeżył powódź w ziemie 1982 roku. Wtedy woda był trochę niższa, szybciej ustąpiła. - Wynieść się stąd? A dokąd i za co? - zastanawia się. - Kto kupi dwa domy i dziesięć hektarów ziemi po tym, co się tu stało? Po ustąpieniu wody była tu pustynia. Całe szczęście, że teraz wszystko się zazieleniło.
Jego sąsiad, Robert Kwiatkowski, po dziesięć razy pyta żonę, jak robić i czy w ogóle coś robić. Ona pyta o to samo.

Na razie mieszkają w kontenerze. Gmina wypożyczyła je powodzianom do listopada. Opłata za miesiąc - 500 zł. Każdy płaci połowę.
Kwiatkowski pokazuje dom. Woda doszła tu prawie na wysokość dwóch metrów. Tynki skute, docieplenie zerwane. Okna do wymiany. Tak właściwie, to wszystko jest do wymiany, tylko za co to zrobić. I czy w ogóle robić. Bo przecież Wisła blisko. Znowu może wylać. Na razie urządzili jako tako kuchnię. Gazówkę i pralkę podarowali im ludzie, którym kiedyś Robert remontował dom. - Sami się odezwali, bardzo w porządku ludzie - mówi gospodarz. Dwaj synowie korzystają z wypoczynku zorganizowanego dla dzieci powodzian.

Zwierzęta udało się uratować

W Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej im. Tadeusza Kościuszki w tej samej wsi tuczyli świnie, hodowali konie i kozy. Ponad sto hektarów ornych pszenicy, jęczmienia, owsa i żyta. Wszystko zabrała woda. Zwierzęta udało się uratować. Zalane maszyny rdzewieją. Woda wypłukała paliwo z dystrybutorów. Pomagają im prywatni rolnicy, gmina przysyła codziennie pracowników interwencyjnych.

- Tu pracowało dziesięć osób - opowiada Grażyna Jabłońska oprowadzając po zalanych pomieszczeniach. Żadne drzwi się nie domykają. Wszystko wypaczyła wilgoć. Segregatory schną na słońcu. - Musieliśmy sprzedać trzy konie, żeby było na paliwo i zaliczki. Na żadną pomoc finansową ani rekompensatę za zasiewy nie możemy liczyć. Nie mieliśmy pieniędzy na ubezpieczenie majątku. Musimy przetrwać do następnych żniw.

- Tak się żyje, jak się musi - mówi zza płotu Jan Smolarek z Więczemina Polskiego. Mieszkali w przedwojennej drewnianej chacie. Teraz w dwóch kontenerach. Dom jest do rozbiórki. Na czterech hektarach rosła pszenica, truskawki, ogórki i kartofle. Teraz nie ma nic. - I nie ma z czego żyć - mówią Smolarkowie. - Dali sześć tysięcy, paczki żywnościowe i żyjcie. Jak?

- W sklepie kupuję "na zeszyt", bez chleba nie da się żyć - żona Anna prawie płacze. - Węgla nie ma, drewno Wisłą popłynęło, meble też. Co to będzie zimą?
- Zielsko rośnie na polach, zaorałbym, ale nie mam na paliwo - wzdycha Jan. Dostali dwa tysiące odszkodowania za pola. Ci, co mieli powyżej pięciu hektarów - cztery tysiące.

Na spotkaniu chłopy władzę pytały, czy pola będą oczyszczane z naniesionego piachu. - Co was będę czarował - mówił wójt. - Rekultywacja jednego hektara kosztuje 100 tys. zł. Ziemia przed powodzią była warta 30 tys. zł za hektar, a teraz 15 tys. zł. Odpowiedzcie sobie sami. A ich pola wyglądają jak nadmorskie plaże. Na niektórych leży asfalt, który woda zmyła z drogi.
Pełna wersja artykułu znajduje się w dzisiejszej (13.08.2010r.) "Gazecie Pomorskiej".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska