- Wielki Czwartek to pamiątka ustanowienia kapłaństwa. Tegoroczne święto, po publikacji "Grzech w pałacu arcybiskupim", nie będzie najłatwiejsze dla wiernych i księży...
- Przypominam sobie list Jana Pawła II do kapłanów z roku 2000, w którym poruszał on różne aspekty życia kapłańskiego. Czytamy, że w wieczerniku kapłani mogą czuć się u siebie. Czyli, że powinni powracać do wieczernika i rozważać tajemnice tamtej nocy, wspólnego przebywania Jezusa z apostołami. Bo stamtąd nasz kapłański ród. Ta noc zaowocowała wspaniałą kartą dwóch tysięcy lat historii kapłanów, którzy niejednokrotnie oddawali życie, by w różnych częściach świata - tak dzieje się nadal - móc sprawować eucharystię. Warto sobie uświadomić, że w niektórych krajach jej odprawianie ciągle jeszcze zagrożone jest karą więzienia, a nawet śmiercią. Już w wieczerniku można dostrzec mroczną obecność grzechu. Przecież tam dokonała się zdrada Judasza, a Piotr musiał uświadomić sobie własną słabość, gdy usłyszał zapowiedź Jezusa, że wyprze się swego mistrza. Jezus, ustanawiając dwa tysiące lat temu kapłaństwo, powołując apostołów, był świadom naszej ludzkiej słabości. Tego, co święty Paweł w drugim Liście do Koryntian wyraził: "Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, by z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas".
- "Tygodnik Powszechny" publikował ankietę na temat polskich księży, jak oni sami siebie widzą. Czy nasi księża potrafią dostrzec "dziurawe buty parafian na marmurowych posadzkach kościołów"? Szczególnie w tej wszechogarniającej nas biedzie?
- To, od wieków, jeden z problemów może nie Kościoła, ale ludzi Kościoła. Tych, którzy w Kościele mają władzę i piastują w nim różne funkcje. Wśród różnych grzechów obecnych w Kościele, za które Jan Paweł II przepraszał w Roku Milenijnym, bogactwo, brak wrażliwości jest na pierwszym miejscu. I znowu, obok wielkiej działalności charytatywnej Kościoła, często cichej i niezauważalnej, jak w Caritas, raz po raz widać znieczulicę. Widać, że brakuje tego, co Jan Paweł II nazwał wyobraźnią miłosierdzia. Czasem wydaje się, że brakuje jej nie tylko kapłanom, ale i wiernym. Nie są w stanie przełożyć tego, co świętujemy chociażby w eucharystii, na konkret życia. Eucharystia jest celebracją wspólnotową, solidarności, ale często nie przekłada się na konkret. No, cóż, trzeba uderzyć się w pierś i mieć nadzieję, że Duch Święty powieje. I, jak w czasach, gdy Kościół pławił się w bogactwie i nie patrzył na rzesze biedaków (myślę, że dzisiaj tak nie jest), powołał świętego Franciszka. Tak i teraz powołuje i będzie powoływał charyzmatyków, którzy przypomną wszystkim, do czego jest Kościół powołany.
- Księża mają problemy z zachowaniem celibatu? Przypominam sobie, jakim wstrząsem dla wiernych jednej z bydgoskich parafii było odejście młodego księdza, który pracował z dziećmi i młodzieżą. Został ojcem, musiał odejść...
- Uczula się na to księży i pewnie upadków, skomplikowanych sytuacji, które nie wiadomo jak rozwiązać, jest więcej. Tyle, że jeśli mówimy o sferze związanej z seksualnością człowieka, w tym o seksualności księży, którzy są mężczyznami, to często zbytnio dotyka się problemu celibatu sugerując, że to on jest winien. Przecież jak popatrzy się na Kościół i wiernych, to widzimy, że ludzie grzeszą również w małżeństwach, w nich też są zdrady i niewierności. Księża jadą na tym samym wózku, co inni. Oczywiście, ich odpowiedzialność jest większa, stąd powinni być i są odpowiednio formowani. Otrzymują więcej, to - i słusznie - więcej się od nich wymaga. Problemem nie jest jednak sam celibat i gdyby go znieść, to problem nie zniknie i wszystko będzie fajnie. Możemy sobie wyobrażać różne sytuacje, w których księża byliby żonaci. Mogłyby od nich odchodzić żony, może ksiądz by się załamał czy coś działoby się z dziećmi. Celibat nie jest w Kościele sprawą dogmatyczną, można go znieść. Kościół wprowadził go po tysiącletniej własnej historii i nie zrobił tego, ot tak sobie. Były różne poważne problemy, które wskazywały na to, że celibat jest - mimo wszystko - lepszy, niż jego brak.
- Podobno sprawa arcybiskupa Paetza zmierza do rychłego wyjaśnienia. Czy hierarchia kościelna nie czekała zbyt długo na rozwiązanie tej sprawy?
- Nie chciałbym w tym momencie, na krótko przed rozwiązaniem - jak wszyscy oczekują - tego komentować. Chcę i mogę ufać, że pomimo popełnionych błędów zrobiono to, co należało i sprawa znajdzie odpowiedni finał. Oczywiście, zawsze coś można rozwiązać szybciej, tak jak w życiu.
- Jak Kościół radzi sobie z homoseksualizmem wśród księży?
- Taki problem w Kościele istnieje. Nie ma prostych rozwiązań. Jedni mówią: no, cóż, osoby homoseksualne mają takie tendencje jakie mają, mogą zgrzeszyć, ale również grzeszą osoby heteroseksualne. Jeśli ktoś ma takie tendencje, szczerze i uczciwie podejmuje stan kapłański czy zakonny i mówi, że chce żyć zgodnie z tym stanem, to dlaczego go dyskredytować? Dlaczego mówić, że się nie nadaje? Inni uśmiechają się na taką argumentację, mówią, że możliwość zgrzeszenia z kobietą i mężczyzną, to jednak coś innego. Kapłani są środowiskiem męskim. Osoba z takimi tendencjami narażona byłaby na zwielokrotnioną pokusę i prędzej czy później - upadnie. Ale być może ci, co tak mówią, mają w odniesieniu do wielu osób sporo racji? Jednak w przypadku bardzo dobrych kapłanów o takich tendencjach - nie mają tej racji? Ścierają się różne opinie i poglądy i nie widać jednoznacznej nauki, która wyłaniałaby się z tego. W większości seminariów i zakonów panuje taka praktyka, że za dyskwalifikujące uważa się czyny homoseksualne. I jeżeli ktoś ma z tym aktywne problemy przed święceniami, to takiej osobie nie należy udzielać święceń. Trzeba dyskutować na różnych płaszczyznach: społecznej, socjologicznej i psychologicznej, ale dla Kościoła podstawową płaszczyzną jest teologia. Trzeba zejść na poziom mówienia o grzechu, powołaniu, przebaczeniu, miłosierdziu i łasce bożej. Jeżeli przestaniemy w to wierzyć, używać tego języka, to samą psychologią i socjologią tego problemu nie rozwiążemy. **
Powrót do wieczernika
Rozmawiał Roman Laudański
Rozmowa z ojcem DARIUSZEM KOWALCZYKIEM, jezuitą z Warszawy