W poniedziałek parafianie wrócili do kościoła, by zobaczyć, jak duże są straty. Zakasali rękawy i zabrali się do sprzątania. Czekali na przedstawicieli ubezpieczyciela. Ks. Tomasz Lewandowski, proboszcz parafii, mimo doświadczonego nieszczęścia, jak zwykle był w dobrym nastroju. Jest z natury pogodnym człowiekiem i wie, że należy dziękować Bogu, że ocalił świątynię.
Na początku wydawało się, że płonie wieża, bo przez kratkę u góry wydobywał się dym. Świadkowie zawiadomili straż i proboszcza. Pierwsi na miejscu pojawili się rytelscy druhowie.
- Dostaliśmy SMS-y na telefony - informuje Ludwik Czerniejewski, sołtys Rytla. - Każdy z nas natychmiast wybiegł z domu.
Było po godz. 21. Strażacy natychmiast rozwinęli węże i puścili strumień wody do palącego się pomieszczenia. Od razu udało się przytłumić ogień. Dzięki szybkiej i sprawnej akcji straty finansowe nie są duże. Oszacowano je wstępnie na 10 tys. zł. Zagrożenie jednak było bardzo duże, nieopodal sali, zaledwie kilkanaście metrów dalej, jest drewniany ołtarz. Gdyby pożar zauważono kilkanaście minut później, z pewnością spłonęłaby także kościelna wieża.
Rytlanie mówią teraz, że nad ich kościołem czuwała Opatrzność. Świątynia ocalała cudem.
Co się spaliło? Magazynowane ławki, klęczniki, ale i na przykład jeden z krzyży.
Wiadomo, że w niedzielę ostatnie uroczystości w kościele były o godz. 15. Tego dnia kończyły się misje z okazji 100-lecia poświęcenia świątyni. Czy ogień zaczął się tlić już wtedy, czy dopiero po kilku godzinach?
To ustali policyjne dochodzenie. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że póki co najbardziej prawdopodobną przyczyną pożaru wydaje się nieumyślne zaprószenie ognia.
Jak mówią druhowie, brakowało tylko kilku minut, aby ogień przedostał się na ołtarz oraz na schody prowadzące na szczyt wieży.
Proboszcz dziękuje Bogu.