Zobacz wideo: Potężne uderzenie CBŚP w sieć klubów go-go, oszukujących klientów m.in. w Bydgoszczy

20-latka przeczytała ogłoszenie o pracy dla barmanki w dyskotece. - Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i pani menadżer mnie przyjęła. Dostałam umowę zlecenie. Obiecano mi 19,70 złotych brutto na godzinę. Zaczęłam 2 maja. Pracowałam po 12 godzin, a mój rekord wyniósł 19 godzin jednego dnia. Szefowa nie miała do mnie żadnych uwag.
Dobrze się działo do dnia spodziewanej wypłaty. - Właściciela lokalu znam jedynie z widzenia. Firmą zarządza menadżerka, tylko ona z nami się kontaktuje i to ona przekazywała zawsze ludziom pieniądze. Pensję za maj, zgodnie z umową, powinnam otrzymać do 10 czerwca. Łącznie z nadgodzinami, miałam zarobić 2530 złotych już na rękę. Pieniądze dostałam dopiero 22 czerwca, po interwencji mojej mamy u szefowej. Kwota została jednak pomniejszona do 1730 zł.
Szefowa twierdziła, że odliczyła barmance pieniądze za błędy, łącznie 800 złotych mniej.
- Niby któregoś wieczoru sprzedałam alkohol 14-latkowi. Niemożliwe. Tak długo menadżerka by milczała na ten temat i wreszcie powiedziała w dzień wypłaty? Zresztą ochrona lokalu wpuszcza tylko dorosłych. Małolat nie dotrze do baru. Minusowe punkty dostałam też m.in. za ponoć niedomytą szklankę i używanie komórki w pracy.
Czytelniczka wspomina o incydencie z komórką. - Szefostwo ani współpracownicy starsi stażem nie uprzedzali, że nie wolno mieć przy sobie telefonu. W umowie taki zapis też się nie znalazł. Gdy nie było klientów, spoglądałam w telefon. Okazało się, że złamałam niepisany zakaz. Menadżerka odjęła mi za to 100 zł z wypłaty. Potem jeszcze 50 zł za szklankę, której według niej nie umyłam dokładnie. Kolejne 50 zł odebrała, bo na mojej zmianie w pewnym momencie na barze stało za dużo brudnych naczyń. To oznaczałoby, że nie radzę sobie z obsługą. Tyle że te absurdalne powody obniżki mojej pensji wyjawiła dopiero, jak miała mi zapłacić za pracę.
Gdy 20-latka została przyjęta do pracy, to razem z nią zatrudnienie w dyskotece znalazła jej przyjaciółka. - W jej przypadku menadżerka też zwlekała z pensją. Zapłaciła dopiero po interwencji taty koleżanki.
Próbowaliśmy skontaktować się z szefową lokalu. Bezskutecznie. - Od nas też już nie odbiera telefonów - podkreśla młoda czytelniczka.
Dla barmanki to nie finał. - Poprosiłam inspekcję pracy o zbadanie mojego przypadku.
Zaległe pensje
Inspektorzy odmawiają udzielenia informacji na temat konkretnej sprawy. Mówią natomiast o podobnych sprawach.
- 80-90 procent z nich dotyczy kwestii niewypłaconych wynagrodzeń pracownikom - szacuje Waldemar Adametz, zastępca Okręgowego Inspektora Pracy w Bydgoszczy.
W sytuacji pracowników szeregowych, chociażby tych zarabiających najniższą krajową, kwoty przeważnie nie są wysokie. Jeżeli zgłaszają się osoby zajmujące stanowiska kierownicze, przykładowo prezesi i dyrektorzy, to najczęściej chodzi o pokaźne sumy. Jeżeli taki kierownik zarabia 12 tys. zł, a jego pracodawca zalega mu z wypłatą dwóch wynagrodzeń, to już są 24 tys. zł. Przyglądaliśmy się sprawom dyrektorów, którzy co miesiąc mieli otrzymywać ponad 30 tys. zł, a czekali 3 miesiące. Domagali się zatem wypłaty w wysokości prawie 100 tys. zł. Nie tylko na wysokość pensji należy zwrócić uwagę, lecz także na okres, przez jaki pracodawca nie płaci.
Podobnych przypadków w regionie nie brakuje. W lutym opisywaliśmy sytuację pięciorga pracowników lokalu gastronomicznego, też w Bydgoszczy. - Praca była na umowę zlecenie za najniższą możliwą stawkę. Nikt jednak pieniędzy nie zobaczył. Przelewy nie dotarły - skarżyła się ekipa.
- Bo przekazałam ludziom wypłaty w gotówce - zaznaczała szefowa.
Personel ze szpitala covidowego w Grudziądzu nie dostawał na czas tzw. covidowych dodatków. Dyrekcja lecznicy wyjaśniała, że winnym jest Narodowy Fundusz Zdrowia, który już nie płaci z góry za miesiąc i nie ma pieniędzy. Władze szpitala twierdziły, że musiały przesunąć termin wypłat z 10. na 25. dzień miesiąca, a proces zmian umów jest w toku.
Pikieta pod siedzibą
Gdy atmosfera jest wyjątkowo napięta, kadra okupuje siedzibę przedsiębiorstwa. Tak zdarzyło się w sytuacji firmy, która zatrudniała sprzątaczki i ochroniarzy.
- Dwa miesiące czekamy na pensje, a jeszcze za swoje pieniądze musimy kupować środki czystości - opowiadały kobiety.
Jeden z szefów wyszedł do zgromadzonych i powiedział: - Opóźnienia są spowodowane pogorszeniem płynności finansowej w spółkach. Przepraszam za nie pracowników i ich rodziny. - Ja słowa przepraszam nie usłyszałam. Mało tego: szefowa próbowała we mnie wzbudzić poczucie winy. Nie udało się jej - kończy 20-latka.