Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca zdalna może się stać więzieniem. Większość z nas chce wrócić do świata żywych

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
ROZMOWY (POST)PANDEMICZNE BARTUSIA Z MAZUREM (1): Jeśli nawet jako ludzie nauczyliśmy się w mgnieniu oka sprawnie posługiwać nowoczesnymi technologiami zdalnej pracy czy nauki, to nasza psychika za tą zmianą nie nadąża. To największy paradoks i jedno z głównych zagrożeń obecnych czasów – mówi prof. Stanisław Mazur, badacz polityk publicznych, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Tęskni Pan za kawą na Rynku?
Wśród ludzi i całej tej krzątaniny? Bardzo!

A studenci? Wykładowcy?
Oczywiście, że tęsknią. Wszyscy już chyba obserwujemy ogólne zmęczenie, objawy przesycenia, zniechęcenia i pasywności. Pracownicy i studenci mają zasadniczo dosyć zapatrzenia w komputery i komunikowania się za ich pośrednictwem.

Czyli zdalna praca i zdalne nauczanie to koszmar.
Raczej bardzo męcząca konieczność. Ale to jest stan na teraz. Wydaje mi się jednak, że jeśli zapanujemy nad pandemią i wrócimy na uczelnie po wakacjach, w październiku, to zostawimy – tak jak chyba wszyscy – jakieś elementy zdalnego nauczania.

Jakie?
Zapewne w ograniczonym zakresie dla studiów dziennych, Szacuję, że to może być 15-20 procent zajęć. Natomiast w nieco szerszym zakresie forma ta może pozostać na studiach uzupełniających, prowadzonych w trybie zaocznym. Studenci studiów magisterskich i niestacjonarnych jasno deklarują, że dla nich może to być optymalna formuła. Ogranicza koszty, upraszcza logistykę…

Ludzie z miasteczek i wiosek obniżyli sobie koszty, bo przestali wynajmować mieszkania w stolicy Małopolski, studiują przebywając w domach rodzinnych. Z drugiej strony połowa z nich wcześniej sama zarabiała na wynajem, pracując popołudniami i w weekendy w restauracjach, sklepach, czy galeriach handlowych. Teraz, w związku z pandemią, w dużej mierze dawne miejsca ich pracy zawiesiły swoją działalność lub zostały zamknięte, przez co nie mają oni za co ponownie wynająć mieszkań w Krakowie…
Na ten problem warto spojrzeć nie tyle z punktu widzenia uczelni, co z perspektywy organizmu, jakim jest miasto. Mamy w Krakowie 135 tysięcy studentów. To bardzo aktywna część społeczeństwa: konsumuje, pracuje, jest przedsiębiorcza, mobilna, lubi się bawić i przeznacza na ten cel w sumie spore pieniądze. Studenci mają zatem duże znaczenie dla krakowskiej gospodarki. Ich skłonność i zdolność do powrotu do Krakowa będzie pochodną tego, na ile gospodarka w mieście zacznie się rozpędzać. Jeśli nie dojdzie do zdynamizowania procesu powrotu do normalności, odbudowy gastronomii, handlu, turystyki, to oni nie będą mieli do czego wracać.

Duża część absolwentów UEK pracuje w ważnym dla Krakowa segmencie globalnych usług dla biznesu, a część obecnych studentów ma tam praktyki, staże, stawia pierwsze kroki zawodowe.
Owszem, i to może mieć wpływ na pracę oraz naukę zdalną. Od szefów korporacji świadczących globalne usługi dla biznesu słyszę: „Nam się taki zdalny model pracy podoba”. Może więc być tak, że te duże firmy nie będą chciały od tego modelu odchodzić.

Skąd taka tendencja?
Rozmawiałem z prezesami kilku wielkich firm i oni mi tłumaczą bardzo logicznie, że ich pracownicy okazali się w systemie pracy zdalnej bardzo wydajni, a tymczasem udało się wyraźnie obniżyć koszty – zarówno po stronie pracodawców, jak i pracowników. To po co to zmieniać?

Czyli biurowce w Krakowie na stałe opustoszeją? Korporacje się z nich wyprowadzą?
Co ciekawe - nie. Szefowie tych firm deklarują, że zostawią powierzchnie, które mają, tylko całkiem inaczej je zaaranżują. Zwiększy się liczba metrów kwadratowych na pracownika, pojawią się rośliny, rzeźby, obrazy i inne przedmioty estetyzujące przestrzeń, co polepszy warunki pracy części załogi pracującej na miejscu. Natomiast większość będzie jednak wykonywać swoje zadania z domów. Jeśli taki system się przyjmie i upowszechni, to również od adeptów, stażystów, praktykantów – w tym naszych studentów - nie będzie się wymagało obecności w biurze.

Oni będą mogli pozostać w Limanowej, Gorlicach, Tarnowie…
Tak, na obrzeżach województwa – gdziekolwiek, bo ten sposób pracy odpowiada zarządom firm. A jeśli tak, to młodzi staną przed dylematem, czy w ogóle opłaca im się wracać do Krakowa. Bo skoro mogą zarabiać spore pieniądze w Krakowie, nie wychodząc z domu, np. na wsi pod Tarnowem, to może nie warto przeprowadzać się do metropolii, ponosić kosztów związanych z wynajęciem mieszkania oraz innych. Przed nami zapewne okres takich trudnych wyborów.

Gdyby wszyscy dojeżdżający przed pandemią na uczelnie i do pracy postawili trwale na naukę i pracę zdalną, Kraków – krakowska gospodarka - może mieć problem.
To prawda. Jednak, szczęśliwie dla Krakowa, ludzie nie patrzą na świat wyłącznie przez pryzmat finansowych zysków i strat. Od dłuższego czasu rośnie wielkie pragnienie powrotu do „świata ludzi żywych”. To może być bardzo silny impuls psychologiczny, emocjonalny, który weźmie górę nad czysto ekonomiczną kalkulacją. I ludzie będą chcieli wracać. Wszyscy już uświadomili sobie, że pozostanie w covidowym systemie pozbawia ich w życiu czegoś ważnego, dla wielu fundamentalnego, stąd tak powszechna tęsknota za odzyskaniem normalności.

Wielu z nas zdało sobie sprawę, że pozostanie w systemie pracy i nauki zdalnej utrwali nienormalność, ale co z korporacjami, o których Pan wspomniał? Im ten system pasuje, chociaż z wydajnością – tak wspaniałą w pierwszym roku pandemii – zaczynają być problemy, m.in. z powodu zmęczenia, a dodatkowo samotności, problemów psychicznych. Pracodawcy próbują rozwiązywać te problemy przy pomocy… zdalnej jogi czy zdalnego fitnessu. Słabo to wygląda.
Z perspektywy uczelni coraz częściej wydaje się, że praca ze studentami w modelu klasycznym przynosi większe efekty edukacyjne niż wymuszone przez COVID kształcenie zdalne. Chciałbym tu podkreślić, że niezwykle istotne w kształceniu jest nie tylko nabywanie wiedzy przez studentów, ale i kształtowanie postaw, pożądanych wzorców postepowania oraz – podkreślam to bardzo mocno - współdziałania, czyli kompetencji społecznych o fundamentalnym znaczeniu dla dalszego radzenia sobie w dorosłym życiu. Tego wszystkiego przez internet się nie wpoi. Pogląd ten jest powszechnie podzielany zarówno przez naszych wykładowców, jak i studentów. Równocześnie obserwujemy wśród studentów coraz częstsze przypadki emocjonalnego „pogubienia się”.

Czyli?
Studenci są coraz częściej zdezorientowani, apatyczni, mają problem z włączeniem kamerek, z mentalną obecnością, z dziwnymi zachowaniami, szybko rośnie liczba studentów zgłaszających problemy natury psychologicznej, a jednocześnie problemy takie zaczynają się pojawiać po stronie pracowników. Największy paradoks i zarazem jedno z największych zagrożeń współczesności polega na tym, że jeśli nawet jako ludzie nauczyliśmy się w mgnieniu oka sprawnie posługiwać nowoczesnymi technologiami komunikacyjnymi, zdalnej pracy czy nauki, to nasza psychika za tą zmianą nie nadąża.

Powszechne wrażenie jest takie, jakby ten wirus nas uwięził, zamknął w jakiejś pułapce.
Dokładnie tak. Dlatego powrót do normalności, do poprzedniego sposobu funkcjonowania, wykonywania pracy, uczenia, postrzegamy jako jedyną szansę na wyjście z opresji. Nie jestem pewien, czy biznes jest tego w pełni świadomy, dlatego trudno powiedzieć, jakie przyjmie rozwiązania. Z moich rozmów z przedstawicielami międzynarodowych korporacji wynika, że będą próbowali utrwalić obecny model. Jeśli u nich trwają dywagacje na ten temat, to raczej pod kątem tego, jak zmodyfikować system zarządzania, by uczynić model jeszcze bardziej niezawodnym i wydajnym.

Czyli – mówiąc kolokwialnie: jak wycisnąć jeszcze więcej z pracowników, z których wielu czuje się już więźniami we własnych domach-biurach.
Na szczęście pogląd, o którym wspomniałem, choć dostrzegalny, nie dominuje. Uważam takie rozumowanie za bardzo krótkowzroczne. Bo z jednej strony część pracowników widzi zalety pracy zdalnej; wielu ceni sobie choćby to, że nie musi stać w korkach w drodze do pracy i z pracy. Równocześnie jednak stale przybywa tych, którym doskwiera totalne wymieszanie życia prywatnego z życiem zawodowym. Paradoks polega na tym, że uwolnienie nas od obowiązku fizycznego bycia w miejscu pracy przyniosło skutek dokładnie odwrotny. Sytuacja, w której w zasadzie nie wychodzisz z pracy, gdzie twój dom, twoje mieszkanie zmieniło się w swego rodzaju więzienie, w którym ta praca jest wykonywana właściwie na okrągło i nie ma ucieczki, odskoczni – staje się dla wielu nie do zniesienia.

Pracodawcy twierdzą, że wcale tego nie chcą. Mówią: pracuj, kiedy chcesz, byleś wykonał zadanie.
Ale ludziom trudno w takich warunkach wyznaczyć granice między pracą a życiem. W praktyce większość niemal nie odchodzi od telefonów i komputerów. To zjawisko, oczywiście, występowało już wcześniej, ale w pandemii, w warunkach permanentnej pracy zdalnej, zyskało wymiar – jak mi się wydaje – mocno niepokojący. Nie tylko dla pracowników, ale i dla firm. Krótkookresowo może bowiem przynieść dobry skutek w postaci wzrostu efektywności, ale na dłuższą metę będzie rodzić frustrację, wypalenie, prowadząc do zaniku twórczego myślenia. Ludzie potrzebują siebie, emocji, spojrzenia, gestu, reakcji. Nie da się tego zapewnić nawet poprzez najbardziej wyrafinowane technologie komunikacyjne i zarządzanie na odległość.

FLESZ - Kolejne obostrzenia ogłoszone przez rząd

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Praca zdalna może się stać więzieniem. Większość z nas chce wrócić do świata żywych - Dziennik Polski

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska