Kilka dni temu głośno było o konflikcie pomiędzy siedmioma organizacjami związkowymi, działającymi we włocławskim szpitalu a dyrekcją tej placówki. Poszło między innymi o szpitalną pralnię. Związkowcy usłyszeli o planach likwidacji pralni, kojarząc ten fakt z
koniecznością zwalniania pracowników.
Szpital Wojewódzki we Włocławku to potężna instytucja. W jej skład wchodzą nie tylko obiekty przy ulicy Wienieckiej, ale także oddziały gruźlicy i chorób płuc w Wieńcu. Równocześnie w szpitalu może przebywać kilka tysięcy chorych, potrzebujących kilku tysięcy kompletów pościeli. Trudno więc się dziwić, że pralnia jest istotnym elementem szpitalnego organizmu. Jej utrzymanie kosztuje jednak słono. - W ostatnim czasie nie kupowaliśmy do pralni żadnych nowych urządzeń, wymieniliśmy natomiast okna i zrobiliśmy remont pomieszczeń, z wentylacją włącznie - mówi dyrektor Bronisław Dzięgielewski. - Mimo to koszty utrzymania pralni są bardzo wysokie, w ubiegłym roku wyniosły jeden milion i sto sześćdziesiąt tysięcy złotych.
Dyrekcja placówki, zobligowana przez Radę Społeczną, poszukuje więc tańszych rozwiązań. Bronisław Dzięgielewski twierdzi, że nie chce zwalniać pracowników, zostaną im przydzielone inne zadania. Zlecenie prania specjalistom, na przykład za cenę proponowaną przez firmę z Będzina, pozwoli zaoszczędzić rocznie około 280 tysięcy złotych. Żadne decyzje nie zostały jeszcze podjęte, pod uwagę brane są również inne możliwości. Najtrudniej będzie jednak uporać się ze zjawiskiem, coraz bardziej dającym się placówce we znaki.
Chodzi o kradzieże.
Pracownicy szpitala są przerażeni ich rozmiarami. Ginie pościel, ręczniki, odzież niemowlęca. Niektóre mamy przychodzą z wizytą do chorych dzieci w porach posiłków, dzieląc się porcjami z talerza. - Takie mamy społeczeństwo - podsumowuje jeden ze związkowców...
