Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo na mur-beton. Marzysz o sielskim domu z ogrodem? A za płotem betoniarnia...

Adam Willma, fot. autor [email protected]
Jakim cudem pyły i hałas z betoniarni zatrzymują się na linii mojego płotu?! - nie może pojąć ekspertyz sąsiad wytwórni
Jakim cudem pyły i hałas z betoniarni zatrzymują się na linii mojego płotu?! - nie może pojąć ekspertyz sąsiad wytwórni
Kamierz Kolibowski nie ma racji nazywając egzekwowanie prawa za swoim płotem kabaretem. Bo w kabarecie są jakieś zasady.

Przez kilka lat było grzecznie i uprzejmie. Wiadomo, jak to z sąsiadem, z którym do końca życia ma się graniczyć przez płot. Ale sąsiad robił się coraz bardziej uciążliwy, więc żona pana Kazimierza zaczęła dopytywać, o co tu właściwie chodzi. Kto jak kto, ale jej mąż legitymujący się uprawnieniami budowlanymi, powinien wiedzieć. Nie było wyjścia - Kolibowski zaczął sprawdzać dokument po dokumencie. Wszystkie ustalenia zapisywał w grubym zeszycie.

Przeczytaj też: Cement nie popiół - tak można powiedzieć krótko o współpracy firm Lafarge i Ciech

Plan planem, życie życiem Ale od początku. Działkę w Warząchewce Nowej Kolibowscy kupili w 1999 roku. Sosnowy lasek, pola uprawne, dzielnica domków jednorodzinnych, w której ciszę zakłóca jedynie przejeżdżający opodal pociąg. No i niedalekie sportowe lotnisko, a Kolibowski jest zapalonym pilotem. W tak sielskim krajobrazie wymarzyło im się spędzić drugą połowę życia.

Miesiąc później nabywcę znalazła również działka w sąsiedztwie. Kolibowski dostał nawet z gminy informację o tym, że właściciel sąsiedniej działki wystąpił o przyłącze energetyczne. I to była ostatnia wiadomość o poczynaniach, o której zawiadomili go gminni urzędnicy w ciągu kilku następnych lat.

Według planu miejscowego na działkach w Warząchewce Nowej powstać mogą domy jednorodzinne „z dopuszczeniem usług nieuciążliwych dla środowiska przyrodniczego i ludzi”.

Latająca Warząchewka Gdy Kolibowski oczami wyobraźni widział już swój domek otoczony drzewkami owocowymi, sąsiad Andrzej Grzybowski nie zasypiał gruszek w popiele. Tyle że niespodziewanie stracił ochotę na budowę domu, a zamiast niego postanowił wybudować wytwórnię wyrobów z betonu.

Czytaj również: Donosy do urzędu skarbowego. Kablują wszyscy: banki, dilerzy samochodowi, sąsiedzi i prawnicy

Urzędnikom gminnym pomysł chyba bardzo się spodobał, bo problemów Grzybowskiemu nie robili. Zgodę wydali tak szybko, że zapomnieli zapytać o opinię Powiatowego Inspektora Sanitarnego. Zapytali już po przystawieniu pieczątek.

A inspektor postawił warunek, żeby zapylanie i hałas z wytwórni nie wykraczały poza granice działki.

Gdy w czerwcu 2000 roku Kolibowscy dostali pozwolenie na budowę swojego dom, Grzybowski również odebrał zgodę na budowę betoniarni.

Jeśli brać poważnie urzędowe kwity, parterówka Kolibowskich mieści się w Warząchewce Nowej, natomiast wyrastający za płotem warsztat betoniarni - w Warząchewce Polskiej. Według jednej z załączonych opinii betoniarnia odpłynęła jeszcze dalej - do odległego o 10 km Kowala. W jeszcze innych papierach betoniarnia znajduje się w Łagiewnikach. Drobiazg.

Betonowy płot Produkcja w Warząchewce szła w najlepsze przez kilka lat, choć dopiero w 2006 roku nastąpił odbiór techniczny. Musiała się opłacać, bo w 2006 roku Grzybowski wystąpił o kolejne warunki zabudowy, tym razem na węzeł betoniarski z dwoma silosami na cement i parterowy budynek garażowy. I znowu urzędnicy nie dopatrzyli się żadnej uciążliwości.

Czytaj na Pomorska.pl: Łubianka. Od trzech lat działają bez pozwoleń

Kolibowski: - To nonsens! Sądząc po ekspertyzach, chmury cementu i hałas zatrzymują się dokładnie na granicy płotu.

Pokraczny kolos, który stanął za oknem, przerósł budowlaną wyobraźnię Kolibowskiego. W 2009 roku sąsiad betoniarza wybrał się więc do starostwa, aby zobaczyć, kto jest autorem przeraźliwej bryły i kto na to pozwolił.

Pokazano mu jedynie projekt parterowego garażu, ale gdy Kolibowski sięgnął po długopis, aby spisać nazwisko projektanta rozegrała się dramatyczna scena: - Urzędniczka Sz. (będzie o niej później) natychmiast zwinęła papiery zasłaniając się ochroną danych osobowych. Ponadto stwierdziła, że petent nie powinienem widzieć tych papierów, bo nie jest stroną.

- Upewniłem się, że sprawy są szyte grubymi nićmi, więc napisałem do inspekcji budowlanej. Ale wówczas dokumenty zaczęły się „prostować”. Szczęśliwym trafem budowa garażu i węzła betoniarskiego została zgłoszona dwa dni przed kontrolą. W aktach pojawiły się poprawki „oczywistych pomyłek” - załamuje ręce Kolibowski.

Prokurator się pomylił, sędzia również Zacisnął zęby i pisał kolejne skargi. Coraz wyżej - zakończył na ministrze Grabarczyku.

Większość wniosków odrzucono z powodów formalnych. Jednak, dzięki temu, że sprawa o wznowienie postępowania w kwestii pozwoleń na budowę betoniarni znalazła się w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Bydgoszczy, Kolibowski miał wreszcie okazję przejrzeć wszystkie akta.

- To, co zobaczyłem, było jawną kpiną z prawa. Zgłosiłem więc do prokuratury wniosek o ściganie urzędników ze starostwa i gminy.

Prokuratura śledztwo wszczęła, po czym je umorzyła. Powód: część spraw się przedawniła, a w pozostałych nie ma znamion przestępstwa.

Kolibowski ostatkiem sił zaża- lił się na tę decyzję do sądu. Ten przychylił się do jego argumentów i nakazał śledztwo wznowić.

Prokuratura znowu sprawę umorzyła. Kolibowski znowu się zażalił. Sąd znowu nakazał prokuratorom prowadzić sprawę.

Tym razem aktem oskarżenia objęta została urzędniczka starostwa, pani Sz. (przekroczenie uprawnień) i jeden z projektantów (złamanie prawa budowlanego), który nie był projektantem.

Odbyły się dwie rozprawy. W trakcie tej drugiej sąd stwierdził, że... doszło do pomyłki. Po drugim umorzeniu śledztwa prokuratura błędnie poinformowała Kolibowskiego, że może zażalić się na jej decyzję do sądu. W rzeczywistości miał prawo do złożenia prywatnego aktu oskarżenia.

Projekt Andrzeja Mleczki Ciekawy wątek wniosła opinia biegłego, zamówiona przez prokuraturę. Inżynier Krzysztof Jachna odkrył, że autor projektu garażu nie miał uprawnień do projektowania. Jeszcze gorzej, zdaniem biegłego, wyglądała sprawa węzła betoniarskiego. Papieru przedstawionego w starostwie w ogóle nie da się nazwać projektem. Brak w nim wymiarów, nazwiska autora, szczegółów technologicznych. Według biegłego urzędnicy uznali za projekt coś, co było jedynie rysunkiem do celów reklamowych.

- Równie dobrze betoniarnię można było wybudować w oparciu o rysunek Andrzeja Mleczki - kpi Kolibowski.

Nie wzruszyło to jednak administracji, która sprawę Warząchewki mieliła własnym rytmem, co rusz odmawiając racji Kolibowskim, gdy ci żądali stwierdzenia nieważności pozwolenia na budowę sąsiedniej inwestycji. Powód: istnieje wszak prawomocna decyzja o warunkach zabudowy.

Kolibowski rwał (nieliczne) włosy z głowy: - Uprawomocniło się coś, co nigdy nie powinno zostać podpisane!

W akcie desperacji Kolibowski zwrócił się więc do Samorządowego Kolegium Odwoławczego we Włocławku. SKO unieważniło wszystkie decyzje o warunkach zabudowy betoniarni.

Konsekwencje? Hmmm... żadne. Nieważna decyzja o warunkach zabudowy nie unieważnia automatycznie pozwolenia na budowę, które w oparciu o te warunki wydano.

- Tym zajmują się inne organy, według innej procedury - wyjaśnia Arkadiusz Felińczak, wiceprezes włocławskiego SKO.

A „w innych organach”wynik meczu Kolibowski kontra betoniarnia jest remisowy. W sprawie jednego z pozwoleń na budowę sąd uznał, że Kolibowski „nie ma interesu prawnego, a jedynie faktyczny”. W sprawie drugiego pozwolenia okazało się, że Kolibowski nie dość, że ma interes, to na dodatek ma rację w sporze z głównym inspektorem nadzoru budowlanego.

Nasza drobna wytwórczość Pozostaje jedno pytanie. Niestety - zasadnicze.

- Właściwie po co mi to wszystko? - denerwuje się Kolibowski zatrzaskując swój gruby zeszyt z notatkami. - Straciłem lata, żeby udowodnić, że prawo jest w Polsce kpiną, a betoniarnia jak stała, tak stoi.

Od starosty włocławskiego otrzymaliśmy na piśmie opis spraw widziany przez urzędnicze okulary. Wniosek: Z rozstrzygnięć organów nadzoru wynika, że decyzje starostwa były poprawne. Notatkę przygotowała staroście urzędniczka Sz.

- Mamy opinie, które nie wykazują negatywnego wpływu betoniarni na środowisko - przekonuje wójt gminy Włocławek Ewa Braszkiewicz. - Nie możemy blokować drobnej wytwórczości tylko dlatego, że ktoś pobuduje sobie dom kilkadziesiąt metrów dalej. Tym bardziej że nie mamy już terenów pod inwestycje. Na razie zarzuty pana Kolibowskiego się nie sprawdzają. Problem niebawem sam się rozwiąże, bo właściciel chce zamknąć produkcję w tym miejscu.

- Zamknąć?! Nie ma mowy! - zaprzecza Andrzej Grzybowski. - Otworzyłem drugi zakład we Włocławku, ale w zupełnie innym celu.

- Pobudowałby się pan koło betoniarni?

- Raczej nie.

I nic dziwnego. Wytwórca betonów ma już zresztą dom. Pięknie położony, pod lasem, kilkaset metrów dalej. Betoniarnię widzi z oddali.

Grzybowski twierdzi, że żadnego zatargu z Kolibowskimi nie ma. Co najwyżej istnieje zatarg Kolibowskich z urzędami. I ma rację. Decyzje się uprawomocniły, i jeśli sąsiadom uda się zlikwidować betoniarnię, urzędnicy słono za to Grzybowskiemu zapłacą. Z naszych pieniędzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska