Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Projekt Wolność. Jachtem przez Bałtyk

marek weckwerth [email protected] 32 63 184
Grzegorz Matwiejczyk wyrusza w swą bałtycką wyprawę na pokładzie jachtu "Adriana”. Teraz planuje lądową wyprawę do Rosji, a później motolotnią w nieznane.
Grzegorz Matwiejczyk wyrusza w swą bałtycką wyprawę na pokładzie jachtu "Adriana”. Teraz planuje lądową wyprawę do Rosji, a później motolotnią w nieznane. fot. archiwum Grzegorza Matwiejczyka
- Kupiłem tani kompas, na śmietniku znalazłem zwykły szwedzki atlas szkolny i ruszyłem swoim jachtem przez Bałtyk. Tak rozpoczęła się przygoda - mówi 33-letni Grzegorz Matwiejczyk.

Jak wyjaśnia, jego projekt (właśnie planuje drugą odsłonę) to chęć wyzwolenia się z więzów, jakie tworzą trzy pojęcia: praca, dom, rodzina. - Na pewno nie będę uczestniczył w wyścigu szczurów. Zostanę podróżnikiem. Przede mną cały świat - pokazuje szerokim gestem.

Teraz, gdy opowiada o bałtyckiej wyprawie sprzed 6 lat, nie może uwierzyć, że porwał się z przysłowiową motyką na słońce. I znów się porwie, bo nie chce żyć z dnia na dzień.

Z tira na jacht
- Byłem kierowcą tira, ale świat oglądany przez okno ciężarówki to nie jest to - opowiada Grzegorz Matwiejczyk. - Objechałem Europę i jedyne co "zyskałem" - to 35 kilogramów dodatkowej masy ciała. Przecież w życiu nie o to chodzi.
Dlatego postanowił przesiąść się na jacht i ruszyć tam, gdzie oczy poniosą. By wyrwać się z więzów dotychczasowego życia i przeżyć twardą, męską przygodę, wymyślił wyprawę, którą nazwał "Projekt Wolność".

Najpierw ruszył do Niemiec, potem do Londynu i wreszcie do Szwecji, gdzie imał się różnych zajęć i szlifował język angielski. Pewnego dnia na nabrzeżu portowym wypatrzył zdezelowany jacht klasy Neptun z 1950 roku - prawdziwy wrak, ale o pięknej, smukłej sylwetce.

- Byli tacy, którzy nie szczędzili uszczypliwych uwag na temat tego zakupu. Mówili: kup kanister benzyny i zrób fajne ognisko. Postanowiłem jednak, robić swoje - wspomina pan Grzegorz.

Jej imię "Adriana"
Za pieniądze pożyczone od Alexa Nowotnego, swego ostatniego pracodawcy, wyremontował jednostkę i polaminował, by lepiej znosiła trudy morskiej podróży. Nadał jej imię "Adriana".

Szef nauczył go sztuki szkutniczej, a potem trzymał kciuki za powodzenie wyprawy. I tak się zaczęło.

Choć może nie od razu - żeglarz pojechał do Świnoujścia, by zamustrować się na jachcie "Jurand" i odbyć pierwsze szkoleniowe rejsy. Ot i cała praktyka wodna...
- To była wielka improwizacja i trochę prowizorka - przyznaje Matwiejczyk. - Gdy zwodowałem moją piękną łódkę, okazało się, że mocno przecieka. Alex zapytał, kogo ma wezwać do pomocy. Przez głowę przeleciało mi mnóstwo myśli: karetkę pogotowia, straż ogniową, komandosów, a może Armię Zbawienia?
Na szczęście okazało się, że woda wdzierała się przez system sterowania, więc wystarczyło go uszczelnić i po krzyku.

Szczęśliwa gwiazda
Kulała też nawigacja. Szwedzki atlas w skali 1: 6 500, znaleziony na śmietniku, to zdecydowanie mało przydatna pomoc.

A jednak pan Grzegorz wyrysował na nim generalny kurs na jaśniejącą na nieboskłonie gwiazdę (właściwie planetę), którą okazał się Mars. Przedłużenie linii prowadziło prosto do jego rodzinnego Chełmna. Żeglarz uznał to za szczęśliwy znak. Tyle, że u wybrzeży Polski chciał zmienić kurs i pożeglować do ujścia Wisły, by rzeką dotrzeć do Chełmna.

- Aha, na pokładzie miałem jeszcze taki mały globus. Nie miałem za to ani radia, ani GPS-u, nawet lornetki - dodaje śmiejąc się.
Wypłynął z Helsingborga w Szwecji, by przez Cieśniny Duńskie i Bornholm dopłynąć do Ustki. Chciał tam dotrzeć w pięć dni, ale rejs zajął mu prawie dwa miesiące.

- W drodze na Bornholm przeżyłem silny sztorm. Dla mnie, niedoświadczonego jeszcze żeglarza, było to jak spojrzenie śmierci w twarz - relacjonuje pan Grzegorz.

W kieszeni 5 złotych
Na Bornholmie dostał od wagabundy oryginalną monetę 5-złotową. I tylko ona obijała się na dnie kieszeni, gdy postawił stopę na polskiej ziemi.
Nie w Chełmnie - jak zamierzał - ale w Ustce. Silny wiatr zepchnął go na Wybrzeże Środkowe. "Adriana" wpłynęła do usteckiego portu z prędkością motorówki.

Dopiero tam zaczęły się prawdziwe kłopoty. Nad jachtem, który nie był zarejestrowany, łopotała szwedzka bandera, a żeglarz nie miał patentu. Jednostkę zaaresztowano. Na jej wykupienie Matwiejczyk musiał uzbierać 1200 zł. Teraz jacht stoi bezpiecznie na nabrzeżu Wisły w Świeciu. Czeka na swój kolejny rejs. Ale poczeka długo.

Lądem do Rosji
Mieszkaniec Chełmna przygotowuje właśnie drugą osłonę "Projektu Wolność" - lądową. W połowie maja wyruszy przez bezkresną Rosję, po której chce podróżować autobusem, koleją, autostopem i pieszo.
- To będzie ekstremalna wyprawa. Zabiorę tylko plecak i kamerę. Nie mam konkretnego celu. Chcę zobaczyć Rosję na własne oczy - tłumaczy.

Zostanie powietrze
Gdy wróci ze Wschodu, rozpocznie przygotowania do trzeciego etapu - powietrznego. Chciałby polecieć w nieznane lotnią z niewielkim silnikiem Moskito. Może będzie to Ameryka Północna?

Na razie założył "Extreme Club", zrzeszający ludzi o podobnych marzeniach, rzucających wyzwanie sobie i naturze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska