- Kobieta na hektarach, w dodatku aż tylu, to nadal rzadkość...
- Chyba jeszcze tak. Gospodaruję na pięciuset hektarach. Zaczęło się od rodzinnego, siedemdziesięciohektarowego gospodarstwa, do którego razem z rodziną dokupywaliśmy ziemię od okolicznych rolników. Do tego w dziewięćdziesiątym trzecim roku wzięliśmy w dzierżawę czterysta hektarów z Agencji Rolnej Skarbu Państwa. Miałam tę świadomość, że aby przetrwać trzeba powiększać areał i unowocześniać produkcję.
- W czym się pani specjalizuje?
- Zgodnie z tradycją rodzinną w burakach cukrowych. Uprawiali je moi dziadkowie, teściowie. Sytuacja w naszym polskim rolnictwie jest trudna, ale wierzymy, że rząd i polityka rolna będą sprzyjały takim producentom jak my. Jak do tej pory okoliczne cukrownie przyjmują zakontraktowany surowiec. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej liczymy na to, że przetrwamy i będziemy mogli się rozwijać, choć nie ukrywam - trochę się boimy. Chcielibyśmy być traktowani na podobnych zasadach jak rolnicy unijni. Znamy się na rolnictwie i uważam, że dobrze uprawiamy glebę.
- W jaki stopniu pani jako rolniczka angażuje się w pracę swojego gospodarstwa?
- Do ubiegłego roku angażowałam się bardzo i wszechstronnie. Zdarzyło się, że chwasty intensywnie zaatakowały uprawy, więc ponad pięćdziesiąt dni musiałam spędzać w szczerym polu. W tym roku herbicydy spełniły swoją rolę, więc koczowanie na polu chyba mi nie grozi. Mam teraz więcej czasu na działalność społeczną. Od wielu lat udzielam się w Związku Plantatorów Buraków Cukrowych i ten bakcyl chyba łyknęłam po rodzicach. Czas leci, człowiek się starzeje, ale myśl, że nawet kiedyś przyjdzie zrezygnować mi z powierzonych funkcji w związku zawsze myślami będę ze swoimi kolegami - rolnikami. Oni też będą mogli liczyć na moją pomoc.
Przetrwać - znaczy rozwijać się
Rozmawiała Liliana Sobieska

Rozmowa z Barbarą Ptaszyńską, rolniczką z gminy Bobrowo.