Gdy wyszła z sądu, miała łzy w oczach. Wie, że musi uciekać. A przed rozpoczęciem rozprawy była dobrej myśli.
Najpierw Sąd Rejonowy w Chojnicach wyznaczył termin na 2 grudnia. Stało się tak z naruszeniem prawa, bo zgodnie ze zmienioną ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, sprawa powinna się odbyć w ciągu miesiąca.
We wtorek (15 listopada) sędzia Tomasz Biernikowicz wezwał tylko panią Zofię na salę, by powiedzieć jej, że sąd "nie podejmie dziś żadnych czynności". Dlaczego? Nakaz doprowadzenia więźnia Kazimierza K. nie dotarł do Zakładu Karnego w Zamrzenicy, w którym odsiaduje wyrok.
Jak to możliwe? Pismo zginęło, bo jak powiedział sędzia, "Zakład w Zamrzenicy" na kopercie dopisano tylko ołówkiem.
Skutek? Osadzony został za kratkami, a pani Zofia straciła resztki nadziei, że sąd pomoże.
Przeczytaj również: Czersk. Rodzina żyje w strachu. Tyran wkrótce wyjdzie z więzienia
Będą trupy?
Sędzia Biernikowicz poinformował, że bez Kazimierza K., jako uczestnika postępowania, rozprawa nie może się odbyć. - To byłoby uchybienie wobec zasady równego traktowania - wyjaśnił. - Uczestnik jest stroną w tym postępowaniu. Gdyby rozpatrywano dziś sprawę bez niego, po ewentualnej apelacji, sprawę trzeba by rozpocząć od początku.
Kolejna rozprawa w poniedziałek. - A co z nami?! - zapytała pani Zofia. - Będzie za późno. Mąż wychodzi w sobotę, przyjedzie do Malachina. Na drugi dzień będą trupy!
Sędzia powtórzył tylko, że kolejna rozprawa będzie w poniedziałek. I dodał, że Kazimierz K., który będzie już wówczas wolny, do sądu może stawić się sam. Nakaz policyjnego doprowadzenia już nie jest konieczny.
Okazuje się, że K. wie o kolejnym terminie rozprawy, bo dostał już wcześniej zawiadomienie. - Mąż dzwonił do mnie dziś o godz. 10 i pytał, czy rozprawa na pewno się odbędzie, bo nie przygotowują go do wyjazdu - mówiła “Pomorskiej" pani Zofia. - Liczyłam się z tym, że go nie będzie, ale nie wiedziałam, że sąd nie zajmie się sprawą.
Przeczytaj również: Grudziądz. Znęcał się nad żoną i czwórką dzieci. Wypuszczono go, ale w końcu trafił za kratki
K. dzwoni co jakiś czas do żony i wysyła z więzienia listy. Jak mówią bliscy, groził im nieraz, tyle że w zawoalowany sposób. - Co mam zrobić? - biła się wczoraj z myślami kobieta. - Chyba nie mam wyjścia, musimy z synem uciekać. Częściowo się już spakowałam.
Do zrujnowanej klitki
Zrozpaczona Zofia raczej nie posłucha rad szwagra, by nie wyprowadzała się do małego pokoiku komunalnego, a zaczekała na werdykt. - Chcę żyć, nie wierzę, że mąż się zmienił - mówiła po wyjściu z sądu na Młyńskiej.
Dziś rano pani Zofia idzie do burmistrza. Nie ma wyboru, z prawie 90-letnią mamą i synem zamieszka w zrujnowanej klitce z piecem kaflowym, bez wygód. To jedyny lokal w mieście, który zaproponował jej burmistrz.
- Muszę opuścić swój dom - mówi. - Wiem, że gdybym w sobotę mu nie otworzyła drzwi, przyszedłby z policją i w majestacie prawa musiałabym go wpuścić do środka. Jest jedynym właścicielem domu, a ja choć mieszkam tam od dawna, jestem tam tylko zameldowana. Nikt się nami nie przejmuje!
Co sądzicie o sprawie? Co zrobić, by to nie ofiary, a sprawca opuszczał dom?
Czytaj e-wydanie »