https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przypadki wiejskiego listonosza

MAJA ERDMANN
Psy nie lubią listonoszy, choć to nienawiść jednostronna. - Już niejednemu służbowe spodnie poszarpały. Ale to jest wliczone w ryzyko zawodowe - śmieje się pan Jerzy.

Ludzie w gminie Dobrcz z drogi przed listonoszem nie schodzą, ale na nią wchodzą. Wyglądają przez okna odchylając firanki, zerkają na drogę z balkonów. A gdy pojawia się niebieski fiat pana Jerzego wychodzą do ogródków lub na drogę. Machają rękami, wypytują czy może ktoś do nich napisał. Rewir pana Jerzego Grzecy ma 61 kilometrów. Na trasie pięknie położone wsie, popegeerowskie osady, zgubione wśród pól gospodarstwa. Zanim listonosz zdąży ułożyć gazety i korespondencję do przydrożnych skrzynek, niektórzy mieszkańcy wsi już są obok niego i otwierają swoje skrytki. Zdarza się, że muszą mu pomóc. Szukają nieobecnych sąsiadów, którzy zapomnieli, że mieli dostać rentę lub przekaz, choć przecież wszyscy wiedzą, że listonosz jest punktualniejszy od autobusu PKS. - Mamy ściśle określoną trasę, prawie co do minuty - mówi pan Jerzy. - Sam dyrektor każdemu z nas podpisywał marszrutę. I jej musimy się trzymać.
Jednak od czasu do czasu możliwe są odstępstwa. Gdy Suponin zimą zasypało przez dwa dni nie mógł niczego doręczyć. Mieszkańcy jakoś sobie radzili; dojeżdżali do sklepu traktorami. A Poczta Polska ciągników nie ma.
- Niektórzy chcą, żeby im do rąk własnych gazetę podać. Stawiają nawet warunki. Jeden pan zaznaczył, by dziennik trafił do niego przed 13.15. Jest też gospodarz, który do obiadu bez codziennej gazety nie siądzie. Wiem o tym i dlatego staram się być u niego na czas.
Dwoje starszych ludzi pilnie pracuje w ogródku. Obserwują listonosza. W końcu on podchodzi do siatki. - I co, napisała dziś do mnie? - pyta i mruga okiem. - Nie napisała. Ale może napisze. A pani nie jest zazdrosna? - No, nie jestem - śmieje się starsza pani. - Ja osobiście na zaproszenie listowe czekam. Nie ma w torbie? - Nie ma. - Szkoda - kobieta wraca do hakania.
- A do nas coś jest? - krzyczą sąsiedzi. - Jak dojdę do skrzynki będę wiedział - krzyczy listonosz i pędzi poprawiając pod pachą gazety.

Bo listonosz jedzie

Jedziemy drogą składającą się z samych dziur. Podwórkowe Burki uwolnione z łańcuchów zawsze powtarzają ten sam rytuał - codzienny bieg z nagłym przyśpieszeniem przy samochodzie listonosza. Do tego głośne ujadanie podejmowane przez kolegów z sąsiednich zagród. - Raz w roku mamy szkolenia z samoobrony i postępowania z agresywnymi psami - wyjaśnia pan Jerzy - Ale my i tak przez lata sami sobie wypracowujemy metody "na psy". Znamy je wszystkie i nawzajem się przed nimi ostrzegamy. Dostaliśmy też od poczty gaz pieprzowy na szczególnie agresywne egzemplarze.
Listonosze wiedzą, gdzie mogą spokojnie przejść przez furtkę, a gdzie lepiej zatrzymać się przed płotem i poczekać na gospodarza. - Psy nas nie lubią, bo za dużo zapachów na sobie nosimy. Z każdego domu ze wsi coś na nas zostaje.
Ale większość psów przelewa swoją niechęć do listonoszy, a gdy ich nie ma w pobliżu, na środki ich lokomocji. Każdy ma za punkt honoru codziennie obsikanie kół pocztowego samochodu lub roweru.
- Dziś nie jedziemy do "wilczurów". Są takie dwa na podwórku jednego z gospodarzy. Kiedyś jeden z nich, to nawet ze złości samochód zaczął obgryzać, a ja w środku siedziałem i czekałem na właściciela.
Ale ludzie w przeciwieństwie do psów lubią listonoszy. Z uśmiechem witają w obejściu. Starsza kobieta w lokówkach na głowie zaprasza do domu. - Dziadek już czeka - mówi - i wchodzi do mieszkania. - Dziś mają wielką imprezę, stąd te wałki na włosach - wyjaśnia pan Jerzy. - Wielka impreza. U sołtysa. 60 lat wspólnego życia. To wspaniałe!
Jednak największy podziw wzbudza w listonoszu inna mieszkanka wsi. - Kobieta ma 96 lat. W życiu by jej nikt tyle nie dał. Czyta gazetkę bez okularów. Tyle w niej energii! Nic tylko podziwiać.

Ciężka jest od listów torba listonosza dziś

Przepisowa torba ważyła około 10 kilogramów, teraz zastępują ją siedzenia samochodu, na których listonosze rozkładają gazety. Do listów i przekazów wystarczy saszetka. Nie zawsze unowocześnienia są dobre. Kiedyś skrzynek zbiorczych przy drogach nie było. Listonosz musiał dotrzeć do każdego domu osobiście. - A jak zacząłem pracować na tym terenie zauważyłem, że ludzie jak mają za daleko do skrzynki, to niechętnie do niej zaglądają i na przykład nie zamawiają gazet. Postanowił więc w czynie społecznym, jak to nazywa, sam poprzestawiać skrzynki tak, żeby każdy miał do nich nie za daleko. Udało się. Teraz coraz więcej osób wychodzi z domów, by odebrać swoją ulubioną gazetę. Jednak skrzynka, skrzynką, ale i tak codzienny kontakt z listonoszem ludzie sobie cenią.
Chcą, żeby ich w domu odwiedził i choćby o pogodę zagadał. Czekają na pana Jerzego, ot tak sobie, żeby z grzeczności dzień dobry sobie powiedzieć. - Aż przykro czasem odmówić, jak na kawę proszę, albo na obiad zapraszają. Trudno, taka służba. Ale lubię to. Już jako młodziak, gdy do szkoły chodziłem, dorabiałem jako listonosz na wsi. Do każdego rowerkiem trzeba było dojechać, a teraz... samochód to jak rower.
Rewir, który przypadła panu Jerzemu to chyba najpiękniejsze tereny kujawsko-pomorskiego. Wisła, góry i doliny, lasy. - Najczystsze powietrze w Polsce - mówi pan Jerzy. - Tak twierdzą profesorowie z Krakowa. Wielu tu lekarzy się buduje nie tylko z Bydgoszczy i okolic. Z drugiego końca Polski też. To o czymś świadczy.
Kapelusz przed pocztą zdejm
Jeszcze kilkanaście lat temu listonosz w domu był dobrym gościem. Był czas, żeby pogadać, kawę wypić, skosztować ciasta upieczonego specjalnie z okazji przyniesienia renty. U niektórych gospodarzy nawet obiad był. - A i dziś zdarza się, że kobietki, które na rentę czekają, a ja spóźnię się niedużo, dzwonią do urzędu i pytają, czy aby mi się nic złego nie stało. - Pan Jerzy nie traktuje jednak tego jako coś złego. - Dobrze, że dzwonią. Nasza praca nie jest całkiem bezpieczna. Jak taka babcia zadzwoni, na poczcie po grafiku dochodzą, w którym miejscu mogę być i gdzie mnie w razie czego szukać. Odpukać. Na szczęście nie jeszcze nic złego nie spotkało. Nie chciałbym się kiedyś gdzieś po drodze "zagubić". Bo ja się tak naprawdę ani psów, ani złych ludzi nie boję. Boję się tylko, jak pukam do drzwi, nikt nie odpowiada, albo wejść do domu można, bo wszystko otwarte.
***
- Kiedyś to byli listonosze! - wspomina emerytowany listonosz, który na starość osiadł w Trzęsaczu. - Czapki piękne nosili, zawsze pod krawatem, w mundurach, elegancko, oj... A teraz... te skrzynki powstawiali... A taka skrzynka nie zagada, oj nie... Ja dostałem rowerek i 30 kilometrów do objeżdżenia. Zimą trudno było. Jeden z adresatów miał prenumeratę. A mieszkał bardzo daleko. Musiałem do niego dotrzeć - pieszo, przez zaspy. Sąsiedzi łaskawi byli, więc mi zawsze obiad ciepły stawiali, żebym zimą nie zamarzł. Z innymi było prościej. Do sklepu szedłem o odpowiedniej porze i kobietom dorwałem gazety i listy dla ich rodzin i sąsiadów. I zawsze tak cyrklowałem, żeby na dużą przerwę do szkoły trafić. Zimą dzieciakom korespondencję dla rodziców dawałem. Kiedyś tak można było.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska