Ogłoszenie o sprzedaży domu w podtoruńskiej Brzozówce Barbara Kwiatkowska znalazła w lokalnej gazecie: - Domek był niewielki, w sam raz dla nas. Pokój dla chorej mamy, drugi dla syna, trzeci dla mnie i salon. Na dodatek w miejscu położonym bardzo blisko ośrodka rehabilitacyjnego, do którego codziennie musiałam wozić mamę.
Budynek Kwiatkowska pojechała obejrzeć z dwoma znajomymi. Pytany o detale właściciel Edmund Moszczyński zapewniał z uśmiechem, że nie szczędził na materiałach, bo budował go z myślą o swojej córce.
Gierek się kłania
- Na początku nie miałam żadnych podejrzeń - mówi Kwiatkowska.- Było już ogrodzenie, choinki posadzone wokół, podwórze wyłożone polbrukiem, wszystko tak, jak chciałam.
Strony uzgodniły cenę - 220 tysięcy (gwałtowna zwyżka cen zaczęła się kilka miesięcy później), umowa przedwstępna została spisana u notariusza. Budowa nie była jeszcze formalnie zakończona, ale pełniący funkcję kierownika Tadeusz Witkowski podpisał oświadczenie, że wszystko wykonane zostało zgodnie ze sztuką budowlaną i wszelkimi uzgodnionymi warunkami. Do transakcji doszło w grudniu 2005 roku.
Kwiatkowska postanowiła dokonać kilku zmian w domu. System ogrzewania węglowego zamierzała zamienić na piec olejowy z ogrzewaniem podłogowym. Przy okazji chciała też wymienić kafle w łazience, a panele zastąpić naturalnym drewnem.
- Kafle odpadły bez problemu, ale pod nimi była wilgoć - wspomina Kwiatkowska. - Pod panelami kolejna przykra niespodzianka - brak właściwej izolacji. Na szczęście majster, któremu zleciłam pracę, okazał się bardzo uczciwym człowiekiem. Po dokładnych oględzinach stwierdził, że prowadzenie prac w takiej sytuacji naraziłoby mnie na ponoszenie bezsensownych kosztów i nakłonił mnie, żebym zrezygnowała z remontu.
Budowlaniec, który podjął się pracy u Kwiatkowskiej (prosi o nieujawnianie nazwiska) załamał ręce: - Różne rzeczy działy się w domach budowanych za Gierka, kiedy brakowało materiałów i nie było dostępu do nowoczesnych technologii. Ale w domu pani Kwiatkowskiej odkrywaliśmy jedną niedoróbkę po drugiej, od fundamentu po dach.
Ława, której nie było
Poproszony o zdiagnozowanie problemu technik budowlany złapał się za głowę - gdy podkopał nieco ścianę, okazało się że budynek nie ma... ławy fundamentowej, która znajduje się na planach. Kolejne znaleziska były równie szokujące - sprawdzając izolację termiczną ekspert zaczął grzebać w suficie, nie znalazł stropu, który według planu powinien tam być, a jedynie regipsowe płyty. Elementy konstrukcyjne więźby dachowej były wykonane z belek o mniejszych przekrojach niż przewidywał to plan i w mniejszych odstępach. Komin, zamiast specjalnych pustaków, wymurowany był ze zwykłej kratówki.
To nie koniec niespodzianek. Kolejny fachowiec odkrył, że dom nie ma izolacji przeciw wilgoci. Pozbawiono go też izolacji cieplnej, zarówno w pionie, jak i poziomie. Ostatnią niespodzianką było szambo, odebrane przez Wojciecha Ludkiewicza, pracownika Urzędu Gminy w Obrowie, fachowca z uprawnieniami. Ludkiewicz nawet na szambo nie spojrzał, skasował tylko stówę i podpisał papier.
Najlepiej zbudować od nowa
Kwiatkowska poprosiła Moszczyńskiego o spotkanie. Pojawił się w towarzystwie kierownika budowy. Rewelacjom Kwiatkowskiej stanowczo zaprzeczył, orzekł że wszystko jest w najlepszym porządku. Wtórował mu Witkowski, który zarzekał się, że kładzenie izolacji, podobnie jak inne roboty widział na własne oczy.
Następnego dnia Witkowski zaprosił Kwiatkowską na spotkanie do kawiarni. Dwie godziny namawiał ją, aby wybiła sobie z głowy targanie się po sądach. Straci kilka lat, w domu nie zamieszka, a kredyt będzie musiała spłacać. Co gorsza - i tak nic nie wskóra - argumentował.
- Powiedział, że 20 lat pracował w urzędzie wojewódzkim i jeśli ja zasięgnę opinii u jednego biegłego, on przeciwstawi im trzy inne - wspomina Witkowska. - Wcześniej klarował mi, że przecież nie kupuję domu od developera, więc pan Moszczyński, gdyby tylko chciał, mógł zrobić sobie w salonie klepisko.
Ale Kwiatkowska wiedziała już swoje. Kolejny ekspert, którego poprosiła o obejrzenie domu potwierdził tylko jej obawy.
- To, co zobaczyłem, było nieprawdopodobne, pół wieku przepracowałem w branży budowlanej i nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim oszustwem. Nie był to dom, ale jakaś podróbka udająca budynek mieszkalny - mówi Czesław Krzyżykowski, ekspert w dziedzinie budownictwa. - Gdy pani Kwiatkowska spytała mnie co zrobić, poradziłbym jej tylko jedno - zburzyć i zbudować na nowo. Ten dom nie nadaje się do zamieszkania, nikt nie wyda takiej zgody.
Formalnie jednak dom w Brzozówce został przez nadzór budowlany dopuszczony do zamieszkania.
- Odpowiedzialność, również karną bierze dziś na siebie kierownik budowy. Powiatowy inspektorat nie ma już dziś obowiązku dokonywać kontroli w przypadku domów jednorodzinnych - mówi Tadeusz Julke, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Co do przyszłości domu w Brzozówce Julke nie chce na razie ferować wyroków: - Decyzja o zakończeniu budowy zapadła dlatego, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez kierownika budowy. Ten dom na razie nie nadaje się do zamieszkania. Dopiero porządna ekspertyza pozwoli wypowiedzieć się o jego przyszłości. Teoretycznie każdy budynek można doprowadzić do stanu używalności, ale nie zawsze jest to racjonalne z ekonomicznego punktu widzenia.
Robili fachowcy
W marcu 2006 roku Kwiatkowska odstąpiła od umowy żądając zwrotu swoich pieniędzy i odszkodowania. Moszczyński odmówił, więc sprawa trafiła do sadu. Tam budowniczy usiłował przekonać skład sędziowski, że wszystko jest w należytym porządku.
- Nie jestem budowlańcem - nie znam się na budowie domów - twierdzi Moszczyński. - Wszystko robili fachowcy.
W sądzie Moszczyński zastrzegł jednak, że nie przypomina sobie, aby mówił, że dom został wybudowany zgodnie ze sztuką budowlaną.
Podczas rozprawy Witkowski i Moszczyński zaczęli przerzucać na siebie ciężar odpowiedzialności. Witkowski przyznał, że na budowie bywał rzadko, a za swoją pracę nie wziął grosza. Argumentował, że zaufał zapewnieniom Moszczyńskiego, że wszystko zostało wykonane zgodnie z planem. Ten ostatni bronił się z kolei pokazując wpisy Witkowskiego w książce budowy.
- To nieprawda, że nie wziął pieniędzy. Zapłaciłem mu dwa tysiące - mówi Moszczyński.
Za oszustwo Moszczyński został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu. Sąd zobowiązał go również do zwrotu pieniędzy Kwiatkowskiej. Wyrok nie jest prawomocny.
Poświadczanie nieprawdy przez Witkowskiego sąd oszacował na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Na co dzień Witkowski jest pracownikiem toruńskiego Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, gdzie opiniuje inwestycje finansowane przez PFRON. O sprawie nie chce rozmawiać, dopóki nie będzie prawomocnego wyroku.
Skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu Wojciech Ludkiewicz (za pokwitowanie fikcyjnego odbioru szamba) pracuje w Urzędzie Gminy w Obrowie. Czy przymykał oko również na innych budowach?
- Tego nie jesteśmy w stanie obecnie stwierdzić - przyznaje Andrzej Wieczyński, wójt Obrowa. - Rozważam, czy nie skontrolować również innych zbiorników dopuszczonych do użytku przez pana Ludkiewicza. Na razie otrzymał naganę, ale na tym zapewne się nie skończy.
Chudy, ale dobry
Edmund Moszczyński uważa, że wyrok był dla niego krzywdzący. Twierdzi, że w domu dało się zamieszkać: - To prawda, że zrealizowałem "odchudzony" projekt, ale cena była atrakcyjna. A pani Kwiatkowska miała dwa miesiące na przyjrzenie się domowi, zanim przelała pieniądze.
Moszczyński nie wyklucza, że zwróci pieniądze za dom.
- Chcę już mieć spokój z tym domem - mówi. - Mam już zresztą nowego kupca.
Znajomi Kwiatkowskiej obawiali się, że kobieta nie wytrzyma stresu, jaki wiązał się kilkoma latami walki o sprawiedliwość. Wytrzymała. Wiedzę, którą zdobyła przygotowując się do sądowych procesów postanowiła wykorzystać - niedawno zdobyła uprawnienia pośrednika nieruchomości.
-Na prośbę poszkodowanej, jej personalia zmieniliśmy.