Rozmowa prof. Tadeuszem Godlewskim politologiem Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
- Czy sobotni wielotysięczny marsz w Warszawie to początek wielkich protestów społecznych w Polsce?
- Nie sądzę, moim zdaniem była to zamierzona manifestacja polityczna nie przypominająca specjalnie masowego protestu zdesperowanego społeczeństwa. Niewątpliwie jednak sukcesem było zgromadzenie kilkudziesięciu tysięcy ludzi pod hasłem "przebudzenia Polaków".
- A może była to tylko demonstracja siły opozycji parlamentarnej - PiS i Solidarnej Polski?
- W dużym uproszczeniu można tak powiedzieć, choćby dlatego, że główny cel manifestacji - obrona TV Trwam - był zaledwie w tle. Była to też swego rodzaju forma szantażu politycznego. Oczywiście, można używać takich radykalnych metod, ale najczęściej stosują je ugrupowania, które nie są reprezentowane w parlamencie. Tego rodzaju metody stosują środowiska, które nie ma innej możliwości wyrażenia swojej opinii. Tymczasem ton całej manifestacji nadawał PiS i środowiska z nim związane.
Przeczytaj także: Marsz "Obudź się Polsko!" zakończony [wideo, zdjęcia]
- Jednak kilkadziesiąt tysięcy protestujących na ulicy obywateli to wielka siła.
- I to wynikająca z tego, że połączyło się kilka grup niezadowolonych części społeczeństwa. Na pewno nie była to jednolita grupa od strony interesów politycznych. Nie polityka miała być kluczem całej manifestacji, a najszerzej pojmowane problemy społeczne: polityki socjalnej, ekonomicznej, informacyjnej czy stricte związkowej. Rzecz w tym, że po rozejściu się takich manifestacji problemy pozostają, tym bardziej że wśród postulatów wiele jest takich, których pogodzić się nie da. Zresztą, proszę przypomnieć sobie Samoobronę, która miała w swoim arsenale nie tylko marsze, ale ogólnopolskie blokady dróg. Nic z tego nie wyniknęło poza tym, że partia znalazła się w Sejmie i niewiele zdziałała nawet jako uczestnik rządowej koalicji.
- Zaskakujące jest jednak to, że w zbyt wielu sprawach rząd po prostu milczy. Czy Platforma jest jeszcze "obywatelska"?
- Nie mam wątpliwości, że adresat tych protestów, rząd koalicji PO-PSL, powinien się odezwać. Przecież władza nie może się obrażać na kilkadziesiąt tysięcy przedstawicieli dużej części społeczeństwa. Po 1989 roku nadzieją był obiecywany dialog społeczny, także na szczeblu województw i samorządów. Miała to być paleta wymiany poglądów, opinii i postulatów. A coś takiego, jak zinstytucjonalizowana forma dialogu w Polsce nie działa. Także forma konsultacji społecznych nie zdaje egzaminu, a jeśli są - to niewidoczne dla większości społeczeństwa. Właściwie można wyciągnąć wniosek, że jeśli cokolwiek się w tej materii dzieje, to tylko w Warszawie.
A nie oszukujmy się - w czasach takich zagrożeń, jak globalny kryzys i groźba pauperyzacji dużej części społeczeństwa - dialog jest niezbędny. Tego nie da się ani przeczekać, ani tym bardziej zlekceważyć. Nie można też oczekiwać, że społeczeństwo z góry zrozumie mechanizmy zagrożeń czy kryzysów. Trudno nawet z tego robić ludziom zarzut. Dla mnie najistotniejszym przesłaniem sobotniej manifestacji jest przekonanie, że podstawą stabilizacji społecznej powinien być właśnie dialog władzy ze społeczeństwem.
- Najbardziej zaskoczyły mnie słowa lidera Solidarności Piotra Dudy, który zapowiedział realizację postulatów z Sierpnia'80.
- Tamte postulaty rodziły się w sytuacji wielkich, żywiołowych protestów. Dziś po tylu latach, w zupełnie innej rzeczywistości społecznej, politycznej i ekonomicznej, ich realizacja wydaje się utopią. Solidarność wyciąga takie argu - menty wyłącznie na użytek wiecu. Nie ten czas i nie to miejsce na takie obietnice.