Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Bruski specjalnie dla "Gazety Pomorskiej". Mówię urzędnikom: Róbcie swoje

Anna Stasiewicz-Mąka
Bruski: - Bardzo źle jest w bydgoskim sporcie
Bruski: - Bardzo źle jest w bydgoskim sporcie Fot. Andrzej Muszyński
Jakie zmiany czekają Urząd Miasta? Czy z bydgoskich ulic znikną dziury? Jak powinien wyglądać Stary Rynek? Prezydent Rafał Bruski mówi nam o swoich planach.

Rozmowa z Rafałem Bruskim prezydentem Bydgoszczy

E-wydanie Gazety Pomorskiej

Nie możesz kupić papierowego wydania naszej gazety? Teraz możesz dowiedzieć się, co dzieje się w twoim regionie, kraju i świecie także czytając e-wydanie "Pomorskiej".

- Ponad miesiąc temu wygrał Pan wybory. Co do tej pory zrobił Pan dla Bydgoszczy?

- Nie jest łatwo zrobić wiele rzeczy przez miesiąc. W ciągu dwóch tygodni powinien być gotowy nowy regulamin organizacyjny Urzędu Miasta, który przede wszystkim zmieni organizację ratusza i odchudzi urząd. W urzędzie funkcjonuje zbyt wiele małych wydziałów, w których za dużo jest stanowisk kierowniczych. Uczestniczę też w pracach związanych z urealnieniem budżetu. Po to by był realny, muszą tam być realne dane. Budżet na ten rok zawiera wiele nierealnych pozycji, zarówno po stronie wydatków i dochodów. Do końca stycznia zamierzam przedstawić radnym budżet, w oparciu o który będzie można budować przyszłość. Bez tego nie można racjonalnie zarządzać. Nie ma dla mnie w tej chwili ważniejszej sprawy.

- Mówi Pan o nierealnych danych w projekcie budżetu. Jakie konkretnie?

- Po stronie dochodów zapisano na przykład 50 milionów złotych ze sprzedaży nieruchomości. Tymczasem w ostatnich latach miastu udało się osiągać z tego tytułu zaledwie 20 milionów złotych. To oznacza, że mamy na dziś 30 mln zł wirtualnych w budżecie. To oznacza również, że po stronie wydatków trzeba poszukać 30 mln zł oszczędności, żeby to zbilansować. Kolejna kwotą, do której mam spore wątpliwości, jest uzyskanie 140 mln gotówki unijnych pieniędzy. To duża kwota, która nigdy do miasta nie wpłynęła. Trzeba przeanalizować umowy zawarte w urzędem marszałkowskim dotyczące unijnego dofinansowania, umowy dotyczące największych inwestycji zawartych z wykonawcami. Dowiedziałem się też, że przygotowany projekt budżetu był tworzony sztucznie po stronie wydatków i zaniżany. Na przykład szef spółki Miejskie Zakłady Komunikacyjne miał ograniczyć wydatki o 15 procent. Zgodnie z poleceniem tak zrobił. Zapomniano jednak o tym, że jeżeli wydatki będą niższe właśnie o 15 procent, to od 1 stycznia co 8 autobus w Bydgoszczy powinien przestać jeździć. Kilka dni temu dostałem pismo z wydziału edukacji, że w ich przypadku budżet jest niedoszacowany na 30 mln zł. Jeżeli podsumujemy wszystkie kwoty, wychodzi nam ok. 100 mln zł, a to jest już jedna dwunasta całego budżetu. To pokazuje bardzo zatrważającą sytuację, chociaż przyznam, że się tego spodziewałem. Kiedy budżet, mam nadzieję, zostanie uchwalony w lutym, odpowiedzialność za jego realizację będzie spoczywała wyłącznie na mnie.

- Budżet to ważna sprawa. Bydgoszczan jednak najbardziej interesuje na przykład stan dróg w mieście. Kiedy wreszcie możemy liczyć na ulice bez dziur?

- Sprawą dróg i dziur również się zajmuję. Sprawdziłem już w zarządzie dróg, jak funkcjonuje system łatania dziur w mieście i uważam, że można tu wiele naprawić. Przede wszystkim wydział utrzymania dróg musi być mobilny i sam wyposażony w sprzęt, którym można szybko łatać dziury, a nie czekać na ogłaszanie przetargów. Trzeba zmienić organizację i sposób myślenia. Rozmawiałem już na ten temat z wiceprezydentem Stefanem Markowskim. Nie przyjmuję do wiadomości informacji, że "łatamy dziury". Celem drogowców powinno być nie łatanie dziur, a ich załatanie. Czekam na informacje, co jest im potrzebne, żeby ten cel osiągnąć. Odpowiedź, że bardzo dużo pieniędzy, też mnie nie interesuje. Mnie interesuje gospodarne podejście, ale i takie, który pozwoli szybko przystąpić do pracy. Istnieją przecież na rynku nieduże i stosunkowo niedrogie urządzenia drogowe, które pozwolą wysłać na miasto brygady. Zainteresowano się tym jednak dopiero po mojej wizycie w zarządzie dróg. Dotąd było przyzwyczajenie zlecania wszystkiego na zewnątrz. Będzie łatwiej, kiedy sami będziemy wyposażeni w sprzęt do łatania dziur.

- Brakuje pieniędzy w oświacie. A jak wygląda sytuacja w innych dziedzinach?

- Bardzo źle jest w bydgoskim sporcie. Chcemy z wiceprezydentem Sebastianem Chmarą zorganizować konferencję prasową i podać opinii publicznej, jak do tej pory był zarządzany sport w Bydgoszczy. Na przykład klub Zawisza już dziś jest zadłużony na ponad 1 mln zł. Nie widać w dodatku szansy, by klub był w stanie sam pozyskać jakiekolwiek środki. Mamy klub żużlowy Polonia, który został zbudowany na przyszły sezon na wirtualnym budżecie, czyli pieniądzach, których nie ma. Jestem przerażony. Widzę działaczy wydających pieniądze, których nie mają. Odpowiedzialny prezes powinien prowadzić klub wiedząc, ile ma pieniędzy. A pod środki, które ma, przygotowywać biznesplan i kontrakty. Tymczasem nasi działacze nauczyli się zaczynać rozgrywki, nie mając zapewnionego finansowania. Potem przychodzą do ratusza i dziwią się, że nie dostaną pieniędzy. W pozostałych klubach, takich jak Delecta, czy Artego, też będą kłopoty. Przed wyborami osoby odpowiadające za sport obiecywały działaczom ustnie określone kwoty na ten rok. Tymczasem okazuje się, że nawet w projekcie budżetu te kwoty są zupełnie inne.

- Wspomniał Pan o odchudzaniu urzędu. Na czym konkretnie będą polegały zmiany?

- Urząd przez ostatnie lata strasznie się rozrastał. Na pewno nie powinno być więcej etatów w ratuszu niż teraz. Są takie wydziały, w których jest łącznie 10-11 etatów, w tym dyrektor i zastępca. Niektóre wydziały zostaną więc połączone. Totalnym absurdem i kosztowną sprawą jest sytuacja, kiedy dwóch dyrektorów ma zarządzać kilkoma pracownikami. Każde stanowisko dyrektorskie kosztuje miasto rocznie ponad 100 tysięcy złotych. Jeżeli będą zmiany organizacyjne, może okazać się, że niektóre zadania przejmie ktoś inny. Wtedy każdy taki pracownik może oczekiwać propozycji innej pracy i płacy, która może mu nie odpowiadać. Może się też zdarzyć, że pewne zadania może przejąć ktoś inny i dany etat będzie niepotrzebny. To nie jest proste, urzędników jest ponad tysiąc, ja jestem sam. Nie jestem w stanie wychwytywać bez pomocy dyrektorów, czy ktoś pracuje czy nie. Chcę się dopracować takiego systemu, który pokaże, kto ile i w jaki sposób pracuje. Dopiero, kiedy urzędnik przestanie być anonimowy, składając podpis, będzie wiedział, że właśnie za ten podpis jest rozliczany. Chciałbym także wprowadzić monitoring decyzji, które zostały uznane za nieprawidłowe. Jeżeli decyzja jest uchylania, oznacza, że trzeba się nią jeszcze raz zająć, a to już dwa razy więcej kosztuje.

- Ze stanowiska zrezygnował prezes myślęcińskiego parku i skarbnik. Czy w najbliższym czasie będą kolejne zmiany personalne?

- Wybrałem swoich zastępców i powiedziałem im wyraźnie: to wy dokonujecie oceny osób, z którymi będziecie współpracować. Każdy z moich zastępców otrzymał nadzór nad poszczególnymi jednostkami i wydziałami. Jeżeli uznają, że jakaś osoba nie spełnia ich oczekiwań, jestem gotowy pomóc moim zastępcom w znalezieniu osób, które będą wykonywać dla nich prace tak, jak będą tego chcieli.

- Tuż po wygranych wyborach mówił Pan, że nie wyobraża sobie współpracy z osobami, które szczególnie mocno zaangażowały w kampanię wyborczą Konstantego Dombrowicza.

- W rządzie jest sprawa prosta. Po przegranych wyborach odchodzi premier i cały rząd, a po pewnym czasie również wojewodowie. W samorządzie, wprost takiego systemu nie ma. W bydgoskim ratuszu wiele osób było zaangażowanych w kampanię poprzedniego prezydenta. Dotąd nikt jednak nie poczuwa się do tego, by odejść, bo jego kandydat przegrał. W dodatku urzędników, którzy najbardziej byli zaangażowani w kampanię wyborczą, nie widziałem. Zainteresowałem się sprawą i dowiedziałem się, że te osoby są nieobecne. Nie dociekałem jednak, z jakiego powodu. Jest jednak problem, bo część z tych osób pełni ważne funkcje. Niektórzy są pełnomocnikami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że może być moim pełnomocnikiem ktoś, kto prezentował zupełnie inne poglądy niż ja. Nikt do mnie nie przyszedł, nie powiedział: wiem, że nie na tego konia postawiłem i zamierzam odejść. Wszyscy tu kurczowo trzymają się swoich funkcji. Do takich osób nie mam i nie będę miał zaufania. Dla mnie podstawą funkcjonowania w urzędzie są: kompetencje, uczciwość i lojalność służbowa. Osoba, która lojalnie wykonuje swoje obowiązki, jak trzeba, przyjdzie i powie: panie prezydencie uważam, że coś można było lepiej zrobić. Musi też wychodzić z inicjatywą, przewidywać pewne sytuacje. Takich urzędników miałem w urzędzie wojewódzkim. Zbudowałem sobie takie relacje, dzięki którym miałem naprawdę wielki komfort. Obecnie w ratuszu takiego komfortu nie odczuwam. Słyszałem w dodatku o przypadkach, gdzie poparcie dla mojego kontrkandydata było wymuszane w taki czy inny sposób. Mówiono mi wprost: musiałem coś zrobić, podpisać, powiedzieć. W urzędzie wojewódzkim żadnego pracownika nie zmuszałem, by uczestniczył w kampanii. Kiedy zostałem wojewodą, spotkałem się z dyrektorami wydziałów i powiedziałem im: od polityki jestem wyłącznie ja, a wy róbcie swoje. I to funkcjonowało doskonale. Chcę, żeby w Urzędzie Miasta było podobnie.

- Nie ukrywa Pan, że czeka nas zaciskanie pasa. W dodatku bydgoszczanom zafundowano drastyczne podwyżki cen wody i ścieków. Czy miasto dopłaci do wody i złagodzi wzrost cen?

- Sytuacja finansowa miasta jest bardzo zła. Chciałbym, żebyśmy musieli oszczędzać tylko w tym roku, ale już dziś wiem, że na tym się nie skończy. Oczywiście moglibyśmy zdecydować, że dopłacimy do cen wody, by podwyżki były mniej dotkliwe. Pytanie jednak, skąd wziąć te pieniądze. Możemy oczywiście przeznaczyć i kilkadziesiąt milionów na dopłaty. To jednak oznacza, że będziemy mieli te kilkadziesiąt milionów mniej na inwestycje. To kwestia wyboru: czy dopłacamy do wody, czy budujemy drogę czy most.

- Mimo że nie ma Pan dobrych wiadomości dla bydgoszczan, chce się Pan z nimi spotykać?

- Spotkania z mieszkańcami są potrzebne. Chciałbym jednak wypracować taki system, by mieszkańcy nawet w drobnych sprawach byli wysłuchani, a nie pojawiać się na jakimś osiedlu raz na kilka lat. Spotkania z mieszkańcami będą miały sens wtedy, kiedy nie tylko będę chwalił się swoimi dokonaniami, ale przede wszystkim wysłucham, jakie mają problemy. Chcę jednak unikać pustych obietnic. Powiem otwarcie, jeśli czegoś się nie da zrobić, bo na to nie ma pieniędzy.

- Od prawie miesiąca z okien ratusza ma Pan okazję obserwować Stary Rynek. Jaką funkcję powinno pełnić to miejsce?

- Chciałbym przede wszystkim, żeby rynek żył. Na rynkach innych dużych miast widać życie, mieszkańcy tam chętnie przychodzą. Muszą mieć jednak do czego przyjść. Powinniśmy mieć na przykład ofertę dla studentów, którzy na weekend zostają w Bydgoszczy. Rynek w wersji, jaką wyobrażali sobie zwycięzcy ogłoszonego przez ratusz konkursu, jest nie do przyjęcia. Stary Rynek to dobro wspólne i chętnie wysłucham pomysłów radnych czy mieszkańców na jego funkcjonowanie. Chciałbym też usiąść wspólnie z konserwatorem, architektami, urbanistami i znaleźć taki pomysł, który wszystkim nam przypadnie do gustu. Słyszałem na przykład opinie, że by bydgoski rynek żył, powinien być mniejszy. Rynku nie można jednak traktować wyrywkowo, trzeba najpierw stworzyć koncepcję całości.
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska