Przed nimi nikomu się to nie udało. Toruńska ekspedycja w składzie: Jacek Kiełpiński, Radosław Rzeszotek, Marek Grześ, Paweł Dyllus, Filip Kowalkowski, Jaunius Matonis, Rafał Panecki, Łukasz Dyrak, Maciej Domański i Piotr Pałczyński jako pierwsza dotarła do syberyjskiej Workuty na kołach.
Łatwo nie było. - Udało nam się dzięki trzem szczęśliwym zbiegom okoliczności - ocenia Radosław Rzeszotek. - Po pierwsze przez cztery dni drogi przez tajgę mieliśmy bezwietrzną pogodę, co praktycznie się tu nie zdarza. Poza tym w Rosji budowana jest w tej chwili gigantyczna rura gazowa. Pracują nad tym setki nowiutkich maszyn i samochodów ciężarowych, dzięki czemu powstało coś w rodzaju drogi, na której nasz sprzęt jakoś sobie poradził. I wreszcie - milicja wpuszczała nas do miast. Kilka razy czekał na nas radiowóz. Takie spotkanie grozi wysokim mandatem i gruntowną kontrolą z zabieraniem dowodu rejestracyjnego włącznie, ale pomogła nam znajomość rosyjskiego.
Droga do Workuty zajęła uczestnikom pionierskiego rajdu aż 11 dni. Gdy dotarli na miejsce, mieszkańcy witali ich trochę jak przybyszów z innej planety. Nic dziwnego, nigdy wcześniej nie widzieli "turystów", zwłaszcza takich, którzy dojechaliby tam samochodem.
Sama Workuta, do której zawieźli tablicę upamiętniającą śmierć tysięcy zesłańców, budowniczych kolei - symbolu radzieckiego GUŁ-agu, zrobiła na podróżnikach piorunujące wrażenie. - Workuta jest miastem nieprawdopodobnie przygnębiającym - mówi Rzeszotek. - Sami Rosjanie przyznają, że ten gród powstał na kościach. Na każdym kroku czuć, że tu zginęły tysiące ludzi. Do dziś między blokami są cmentarze przysypane śniegiem, stoją dwa ogromne polskie krzyże.
Załodze nie udało się wykonać założonego planu w stu procentach - nie dotarła nad ujście Bajdaraty. - To było nasze marzenie, nasz cel - nie ukrywa menedżer wyprawy. - Ale dziś mogę powiedzieć, że byłaby to misja samobójcza. W noc po naszym przyjeździe do Workuty przyszła purga, czyli burza śnieżna. Nie było jak wyjechać.
I właśnie dlatego również w drodze powrotnej do Polski uczestnicy wyprawy musieli zmienić plany - pierwszego tysiąca kilometrów nie zdołaliby przebyć na kołach. Pozostała platforma kolejowa, na której dało się przewieźć samochody do Uchty. Ale to wymagało poświęceń - nie obeszło się bez łapówki i kilkudniowego koczowania na bocznicy kolejowej.
Dziennik wyprawy i galeria zdjęć dostępne na stronie www.workuta.pl.
Co oprócz wspomnień zostanie z wyprawy do Workuty? Dwa filmy dokumentalne i książka "Tak umiera Workuta". Prace już trwają.
Czytaj e-wydanie »