Trudno sprzedać sielawę na Śląsku. Takie chude śledzie... Czemu takie drogie? - dziwią się Ślązacy. Nie wiedzą, że to najsmaczniejsza ryba, z którą może się równać tylko sieja. Obydwie żyją w zimnych i czystych wodach Wigier.
Naukowcy śmieją się, że te rozkosze dla naszego podniebienia to "produkt uboczny" ich działań. Chudy śledź srebrzy się o świcie, wybierany przez rybaków z drobnych oczek sielawowych sieci. Trochę trzepoce, ale jego los już przypieczętowany. Ląduje w skrzynce na dnie łódki, potem trafia do magazynu Wigierskiego Parku Narodowego w Czerwonym Folwarku.
Z tego magazynu silne ręce przerzucają skrzynki na samochody, które ciągną tu ze wszystkich stron. Najwięcej - do dostawczej nyski, chyba z restauracji w Domu Pracy Twórczej w klasztorze. Zarówno sielawa smażona na chrupiąco, jak i wędzona na złoto, smakuje najlepiej na świecie. Równać się z nią może tylko królewska, dużo większa, sieja.
W zatoczce Dejcicha
O 4 rano - a właściwie trzeba by było rzec: w nocy - rybacy wypływają wyciągać zastawione dnia poprzedniego sieci. I tak od pokoleń. Z drobnymi tylko zmianami. Kapelusz brygadzisty Jana Korsakowskiego znają całe Wigry. W muzeum rybactwa wiszą zdjęcia z albumu rodziny Korsakowskich, a na nich Janek 20 lat temu, w takim samym kapeluszu.
Jego dziad Józef łowił, i ojciec Henryk. Jan wyboru wielkiego więc nie miał. Wigry zna jak własną kieszeń, gdzie mielizna, gdzie kamień. Zna każdą część jeziora, zwaną od toni niewodowych: Dejcicha, Brzózka Mała, Kręcista, Stajnia... Jak nie znać, jak od dziecka pływa po tej wodzie?
Pływał z Ojcem Świętym, żeby żadna krzywda mu się nie stała. Prowadził "Trytona" do ujścia Czarnej Hańczy, gdzie Jan Paweł II z nostalgią wspominał spływy kajakowe. Korsakowski dostał od niego medal i różaniec.
Codziennie, oprócz weekendów, wykonuje tę samą pracę, co przodkowie. No, teraz trochę może inaczej, bo łódkę ciągnie rybacki kuter. Korsakowski ma w nim echosondę, nie musi się już zdawać tylko na własną pamięć. Sanie z niewodem, chochle z mugawką - te narzędzia już tylko w muzeum w Czerwonym Folwarku zobaczyć można.
Rybacy pracują miarowo, równo, bez słów. Sieć się nie plącze, zwijana wprawną ręką. O! Szczupak trzykilowy się zaplątał między sielawkami, ładna sztuka - marzenie każdego wędkarza.
Wysoko nad ich głowami niczym sępy krążą mewy, z nadzieją, że jakiś ochłapek im się trafi. Dzięki tym "sygnalizatorom" ichtiolog Krzysztof Bulkowski zawsze wie, gdzie są rybacy, nawet gdy pracują w zatoczce. Zarówno kuter, ichtiolodzy, jak i cały Wigierski Park Narodowy, powołany w 1989 roku, to też "nowe" w życiu Wigier.
W 1993 roku park przejął pracowników brygady rybackiej PGRyb wraz ze sprzętem. Nowe nie znaczy wcale gorsze. Dobrze się im współpracuje, a dzięki mariażowi doświadczenia i nauki szlachetnych ryb w Wigrach przybywa.
W zimnej i przejrzystej toni
Pod skrzydłami parku znalazły się 42 stałe zbiorniki wodne. Nie tylko jeziora, ale też charakterystyczne dla terenu tzw. suchary - śródleśne jeziora o zakwaszonej, brunatnej wodzie. Wokół ich brzegów występują uschnięte drzewa. Siewki zaczynają wyrastać na pływającym kożuchu torfowej roślinności przy brzegach sucharów, ale na długo im nie starcza warunków do życia. Cięższe, grzęznące w torfie drzewa, umierają. Rybacy mają swoją teorię dla tej nazwy: suchary, bo posucha tam straszna, ryb jak na lekarstwo.
W najgłębszych jeziorach, które mają najchłodniejszą, najczystszą i najlepiej natlenioną wodę, żyje sieja i sielawa. Pozostały od czasu lodowca, który odszedł stąd 12 tysięcy lat temu! Spodobało im się zwłaszcza w Wigrach. Do niedawna sądzono, że w najgłębszym miejscu jezioro ma 73 metry. Otóż nie - ma 75 metrów.
- Naukowcy nie przejmują się legendami i może dlatego twierdzą uparcie, że te ryby przetrwały wyłącznie w głębokich jeziorach z okresu ostatniego zlodowacenia - śmieje się dr Maciej Kamiński, zastępca dyrektora Wigierskiego Parku Narodowego. Na myśli ma krążącą po regionie legendę o diable, którego przechytrzyli mnisi z klasztoru kamedułów.
Czart miał dostarczyć im rybę z Italii do północy w zamian za duszę braciszka. Kameduli wiosłem przestawili zegar na klasztornej wieży. Wybił północ godzinę wcześniej, a diabeł wściekły, że się spóźnił, cisnął sieję w toń Wigier, przelatując właśnie nad nimi. Do dziś ryba ma czerwone cętki na grzbiecie, ślad po jego pazurach.
Powrót na Wigry
Na czym polega opieka nad zagrożonymi gatunkami? Nie tylko na utrzymywaniu ich, ale też na restytucji tych, które już wyginęły. Udało się przywrócić Wigrom troć jeziorową oraz suma. W Czarnej Hańczy, poniżej Wigier, zwiększono liczebność pstrągów.
W obronie cennych gatunków naukowcy nie wahają się przed użyciem naprawdę poważnego oręża - biomanipulacji. Ograniczają liczebność drobnych ryb karpiowatych poprzez wprowadzanie ryb drapieżnych. Karpiowate bowiem żerują na skorupiakach planktonowych, z których większość odżywia się w sposób filtracyjny.
Im mniej naturalnych wrogów skorupiaków, tym większa przejrzystość wody, to przecież logiczne! Do tej pory tego typu eksperymenty robiono głównie w zagrodach i małych zbiornikach wodnych. A w Wigrach udaje się, i to na dużą skalę. Dzięki ograniczeniu odłowów i zarybieniom wzrosła liczebność szczupaka. Spadły natomiast odłowy płoci i leszcza, czyli ryb karpiowatych.
Podstawowymi narzędziami parkowych ichtiologów są zarybienia oraz odłowy. Sielawy dostarczają tyle, że czasem restauratorzy w regionie wzdychają, że mają jej już po dziurki w nosie.
_- To wynika z rytmu naszej pracy. Smaczne wędzone i smażone rybki to "produkt uboczny" naszej pracy - _śmieje się dyrektor Kamiński. Chodzi o to, że sielawa żyje dość krótko, a nie można dopuścić do tego, by ginęła w wodzie. Stanowi 70 procent wszystkich odłowów. Nietykalna jest tylko przed tarłem.
Kormoran jak wędkarz
Ma jednak śmiertelnego wroga, który się nie cacka z nią tak jak pracownicy parku. To kormoran, ptak chroniony. Dziennie połyka pół kilograma ryby, a przebywa na Wigrach przez jakieś siedem-osiem miesięcy w roku, w liczbie 2 tysięcy. Łatwo policzyć, że przeżera więcej ryb niż odławiają rybacy - nawet tonę dziennie. - I nie zauważyłem, by odżywiał się mało cenną rybą. Za to widziałem kormorana, który połykał węgorza - kręci głową ichtiolog Krzysztof Bulkowski, ale nie może nic zrobić.
Sieja jest to natomiast rarytas, z absolutnym zakazem odłowów (tylko tarlaki, potrzebne w wylęgarni). To dlatego na nasze stoły trafia zazwyczaj sieja kanadyjska. Nie tak łatwo odbudować jej populację, ze względu na skomplikowaną biologię i nawiedzające nas coraz częściej anomalie pogodowe. Sieja ma bowiem tarło na przełomie listopada i grudnia. Wystarczy, że jest w tym okresie za zimno lub za ciepło i ryba "całkiem głupieje".
Słój jak inkubator
W szklanym słoju Weissa sielawę, sieję i szczupaka pracownicy parku produkują sami, a suma kupują maleńkiego, hodują do 30-centymetrowych osobników i dopiero takiego wpuszczają do jezior.
Na wystawie w siedzibie parku w Krzywem możemy podziwiać 5-kilogramowego spreparowanego suma. Ichtiolodzy przyznają, że to być może jeszcze nie ich "dziecko", bo zarybianie zaczęło się dopiero w 1995 roku. Ale zacierają ręce: nasze też rosną! Czują się jak prawdziwi ojcowie, wpuszczając do jeziora 30 milionów sztuk sielawy, 2 mln siei i 5 mln szczupaka.
Z sielawą i sieją uporali się kilka tygodni temu. Najpierw jesienią zastawili sieci na dojrzałe sztuki, które wyszły na nieco płytsze partie wody, by złożyć ikrę. "Wzięli je żywcem", w wanienkach przywożąc do wylęgarni we wsi Tartak, działającej już od 1928 roku.
Joanna Klimowicz