Ireny Janowskiej z bydgoskich Animalsów...
Pamiętam, jak na nogi postawiła pół Bydgoszczy, kiedy odkryła, że krokodyle w przyjezdnym cyrku mają paszcze skrępowane łańcuchami. A jej walka, wraz z jej podobnymi miłośnikami zwierząt, o dzikie koty... O rozjeżdżane i przeganiane jeże... O spracowanie konie przeznaczone na rzeź... O zamurowywane kawki i jerzyki...
Dziś osiemdziesięcioletnia pani Irena została już tylko honorowym prezesem oddając władzę innym aktywistom. Mówi, że jest zmęczona, że czas odpocząć. Wierzę jej. Przez lata odbierała telefony o przejechanych sarnach, dręczonych psach i gołębiach, zamkniętych w piwnicach kotach. Razem ze swoją dzielną ekipą Animalsów walczyła o dobro zwierząt.
Urodziła się w Bydgoszczy przy ul. Królowej Jadwigi. Po dziś dzień ma niezwykły sentyment do książki Jerzego Sulimy-Kamińskiego "Most Królowej Jadwigi", którą czyta już po raz kolejny. Bo to jej dzieciństwo.
- Tata Stefan Siudziński był hurtownikiem, mama Marta wychowywała mnie, moją siostrę Halinkę i brata Tadeusza. Oboje już nie żyją. Tak się złożyło, że od wielu lat zostałam sama na tym świecie. Pytam panią Irenę, czy pamięta swojego pierwszego zwierzaka i w odpowiedzi słyszę, że w domu rodziny Siudzińskich zawsze były psy. - I to zwykłe kundelki. Muszka i Morek... Zresztą nie pamiętam moich domów bez zwierząt. One były zawsze... Pani Irena rozpoczęła studia na dwóch fakultetach w latach 49-53 na Uniwersytecie Poznańskim. Mówi, że biologię studiowała dla pasji, zaś geologię i paleontologię dla chleba.
Na studiach wyszła za mąż. Magisterkę zrobiła na Uniwersytecie Wrocławskim im. Bolesława Bieruta..
Z pierwszym mężem małżeństwo skończyło się równie szybko, jak studia. - A bo to takie studenckie małżeństwo było - mówi dzisiaj.
Potem była asystentura na uniwersytecie w Poznaniu, ale w latach sześćdziesiątych wróciła do Bydgoszczy i podjęła pracę jako główny specjalista do spraw hydrogeologii w ówczesnym Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji.
- Pracowałam aż do końca 80 roku czyli do emerytury. Po studiach zrobiłam dwie specjalności. Ta pierwsza dotyczyła poszukiwania wód podziemnych, zaś ta druga - obliczania nośności gruntów pod fundamenty, czyli geologii inżynierskiej. Zgadzam się, że to był męski zawód, ale ja się dobrze w nim czułam. W 1964 roku w czynie społecznym wykonałam dokumentację geologiczno-inżynierską wyłącznie z czystego sentymentu. Bo pod fundamenty basenu i budynku Astorii na mojej ukochanej ulicy Królowej Jadwigi...
Nikt by nie podejrzewał delikatnej i kulturalnej pani Irenki, kobiety po dziś dzień pięknej mimo wieku, że była w tamtych latach "czołowym racjonalizatorem" i "najaktywniejszą twórczynią projektów wynalazczych" w swojej firmie, że dostała nagrodę ministra "za wybitne osiągnięcia twórcze".
Za jedną z takich nagród opłynęła Morze Śródziemne.
- To było tak: Świecie się rozbudowywało, ale brakowało mu wody. Opracowano projekt, że wodę będzie się ściągąć z odległych terenów. To kosztowna operacja. Ja zawsze miałam naturę badacza i wraz z Piotrem Sierżęgą, kolegą z Gdańska postanowiliśmy tej wody poszukać bliżej. Zaczęliśmy analizować poziom wody w studniach wiejskich, szperaliśmy w materiałach archiwalnych, gdzie kiedyś były stare studnie. Badania geofizyczne gdańskiego instytutu wykazywały, że dużych zasobów wody w okolicach Świecia nie ma. Myśmy się uparli, że są...
Wtedy to pani Irena poprosiła w swoim przedsiębiorstwie o jeden jedyny odwiert w przyległej miejscowości Morsk, za który skłonna była zapłacić, o ile wody nie będzie.
- Byłam tak bardzo zdeterminowana, że byłam gotowa spłacać go przez lata z pensji. Ale nie musiałam. Woda strzeliła po samo niebo...
- Nagroda za "odkrycie zasobów wodnych w okolicy Świecia" była tak duża, że pojechałam na swoją wymarzoną wycieczkę statkiem M/S "Ostrołęka". Był rok 1974, a pani Irena od połowy kwietnia do połowy czerwca zwiedzała świat. Od Hamburga, wzdłuż wybrzeży Portugalii, Hiszpanii, a potem Afryki. Całe morze śródziemne było do zwiedzania!
A namówił ją na to drugi mąż, major Bogdan Janowski, pilot odrzutowców. Poznali się na balu w domu lotnika. To wtedy podobno powiedziała do niebieskookiego pilota, który poprosił ja do tańca: - "Panie poruczniku, niech mnie pan do siebie przytuli". - Ja tego nie pamiętam, ale Bogdan całe życie to wspominał. Byliśmy przez 30 lat wspaniałym małżeństwem.
- Jaki był mój mąż? Kochający, troskliwy, lojalny... A ja dla niego byłam zawsze tą najpiękniejszą i najmądrzejszą.
Z M/S Ostrołęka pani Irena kontaktowała się z małżonkiem przez radio. Pytała o zdrowie członków rodziny... O Wacusia, Agatę, Pójkę, Jakuba i Misia. Radiooficer słuchał, słuchał, a w końcu powiedział: - Odważna z pani kobieta. Tyle dzieci w domu, a pani w takiej długiej podróży. Nie wiedział, że pytałam Bogdana o nasze koty! Bogdan Janowski umarł w 1989 roku w wieku 57 lat. - Z brudu umarł! - z gniewem mówi pani Irena.
- Trafił do szpitala z ciężką chorobą serca, a tam go zarazili paciorkowcem zieleniejącym. Po sześciu miesiącach już nie żył. I wtedy świat mi się na głowę zawalił...
Po śmierci męża popadła w depresję i uratowała ją jedynie praca z "dziećmi". Jej "dzieci" to uczniowie VI Liceum Ogólnokształcącego w Bydgoszczy. Pani Irena, świetnie znająca język niemiecki, została poproszona przez ówczesnego dyrektora Sajnę o zastępstwo. Miała pracować cztery miesiące, została na cztery lata.
Dostawała dyplomy "za wytrwałą i ofiarną pracę społeczną w upowszechnianiu humanitarnego i przyjaznego stosunku do świata zwierząt".
- Rozmawialiśmy z "dziećmi" o traktowaniu dzikich kotów, o strzelaniu do ptaków. I założyliśmy koło Animalsów. Z tego szkolnego koła po dwóch latach powstało miejskie koło Animalsów w Bydgoszczy. Był 1992 rok.
Do Animalsów w najlepszym okresie należało 120 bydgoszczan. W tej chwili Klub liczy 70 najwierniejszych członków. - A ja odchodzę na kolejną emeryturę. Tym razem z Animalsów. Na wniosek członków pozostaję jednak jako honorowy prezes.
- Pyta pani, co przyczyniło się do sukcesu organizacji? Myślę, że żelazna dyscyplina finansowa i szacunek do grosza publicznego. Ale także niezwykłe zaangażowanie ofiarnych ludzi. Miałam to wielkie szczęście, że otaczały mnie niezwykłe osoby. Odeszłam z Animalsów z żalem, ale zachowam o nich pełną szacunku pamięć za ich wielką ofiarność i bezinteresowność...