https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rypin. Chcemy normalnie żyć

Ewelina Kwiatkowska
fot. sxc
- Podczas mojego pierwszego spaceru z córeczką, sąsiadki zaglądały ciekawie do wózka - wspomina Mariola Zawadzka, matka chorej na zespół downa Eli. - Powiedziały, że chcą zobaczyć, jak wygląda "potworek". Chociaż minęło 40 lat, podejście do osób upośledzonych się nie zmieniło.

Ela uwielbia kuchnię. Potrafi zrobić pyszne kanapki i posprzątać po sobie. Jeszcze niedawno, kuchnia i kilka pokoi były jej całym światem. Ela nie chciała wyjść poza drzwi mieszkania. Bała się. Zresztą, miała ku temu powody.

- Trudno przytoczyć obelgi, których wysłuchuje córka - mówi z żalem pani Mariola, mama Eli. - Można pomyśleć, że to dzieci ją szykanują, ale jest inaczej. Najgorsze teksty pochodzą od dorosłych.

Ela to uśmiechnięta, wrażliwa osoba. Najlepiej czuje się w ramionach mamy, więc co moment wpada w jej objęcia.

- Jak nie kochać takiej przylepy - ociera łzy pani Mariola.

Niestety, rypinianie nie ograniczają się do ataków słownych. Zdarzały się przypadki, że w Elę rzucano ciężkimi kamieniami.

- Serce mi pękało, ale bałam się puścić córkę nawet na balkon - opowiada pani Mariola. - Zresztą, po atakach ona sama traciła ochotę na to, żeby się przewietrzyć.
Na nietolerancję skarży się również pani Hanna Kropkowska, mama 28-letniego Marcina, u którego stwierdzono umiarkowane upośledzenie.

- W dzieciństwie syn wiele się nasłuchał od rówieśników - mówi. - Na szczęście teraz jest znacznie spokojniej.

Ela i Marcin postanowili wyjść z domu. Pokazać swoją wartość i przekonać innych, że nie są stworami z innej planety.

- Życie naszych dzieci zmieniło uczestnictwo w Warsztatach Terapii Zajęciowej - wyjaśnia pani Hanna. - Gdyby nadal siedziały zamknięte w domach, najzwyczajniej by zdziczały.

Gotowanie, obsługa komputera, czy szycie - to niektóre z umiejętności, które rozwija placówka WTZ "Nadzieja". Uczestnicy zajęć mają szansę wdrożyć się do bardziej niezależnego życia.

- Dzięki udziałowi w warsztatach Marcin stał się bardziej otwarty - wyjaśnia pani Hanna. - Wcześniej, gdy odwiedzali nas goście, uciekał w popłochu do swojego pokoju. Teraz potrafi grzecznie usiąść w towarzystwie.

Gdyby nie "Nadzieja", większość z podopiecznych nie miałaby okazji zobaczyć Pragi, Rzymu, czy Wilna.

Mamy Eli i Marcina pragną, aby ich dzieci były akceptowane takimi, jakimi są.

- Przecież upośledzenie nie jest zaraźliwe - tłumaczy pani Mariola. - Mamy XXI wiek, a ludzie nadal traktują niepełnosprawnych fizycznie lub psychicznie jak trędowatych.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska