Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rysuję od 3 roku życia

Renata Kudeł
- Czytelnikom "Pomorskiej" życzę olbrzymich pieniędzy, ciężarówek z brylantami i w ogóle szczęścia!
- Czytelnikom "Pomorskiej" życzę olbrzymich pieniędzy, ciężarówek z brylantami i w ogóle szczęścia! Fot. Łukasz Daniewski
Rozmowa z Edwardem Lutczynem rysownikiem, członkiem Stowarzyszenia Polskich Artystów Karykatury.

- Znalazł pan czas, żeby przyjechać do Włocławka na jubileusz pięciolecia Galerii Humoru i Satyry i jednocześnie otwarcie pana wystawy. To pierwsza wizyta w stolicy Kujaw?

- Fizycznie tak, ale na wielu wystawach w galerii Grzesia Misiaka (pomysłodawcy galerii - przyp. aut.) gościły już moje rysunki.

- Ma pan za sobą 37 lat pracy jako rysownik. Wesołej pracy, bo lubi pan rozśmieszać. A ja zastanawiam się, czy pan na co dzień ma poczucie humoru?

- Smutasem nie jestem, ale trudno mnie porównać na przykład ze Stefanem Friedmanem. Wystarczy na niego spojrzeć i człowiek od razu się uśmiecha. Poza tym Stefen nieustannie udowadnia, i to skutecznie, że przy nim można pękać ze śmiechu.

- Zacznijmy od początku... Jak to się stało, że absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej został artystą plastykiem?

- Nie jestem absolwentem tej uczelni! Owszem, studiowałem. Zajęło mi to siedem lat. Na uczelnię trafiłem jako absolwent liceum ze wysoką średnią na świadectwie. Na studiach moja średnia spadła dokładnie o połowę, czyli wynosiła dwa i pół.

- Te pół to za co?

- Już nie pamiętam.

- Czemu wybrał pan tę uczelnię?

- Bo mama chciała, żebym miał porządny zawód. Ale po siedmiu latach powiedziałem: "Do widzenia"!

- ... i zamiast zostać inżynierem z solidną pensją został pan artystą.

- A skąd! Studia zawsze były zamiast, obok. Rysowałem od trzeciego roku życia. Jako nastolatek, uczeń liceum imienia Sobieskiego w Krakowie, usłyszałem o konkursie plastycznym, organizowanym przez jakieś pismo. Jedna z nauczycielek powiedziała: "Weź udział w konkursie, Edziu". I wziąłem. Wygrałem, a pismo okazało się organem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Ale nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia, bo staram się być daleko od polityki.

- To był pana debiut?

- Nie, to przyszło trochę później. Właściwie miałem dwa debiuty. Pierwszy w roku 1971. Poszedłem do Wiesia Dymnego po radę. Pokazałem mu swoje rysunki. Jak większość młodych ludzi nie wierzyłem w własne siły. Ale on powiedział, że muszę spróbować. Zadebiutowałem wtedy w dwutygodniku "Student". Drugi debiut miałem w "Szpilkach". Potem się potoczyło...

- Nie chciał pan iść w ślady ojca?

- Raz pracowałem przy powstawaniu filmu animowanego. Była to jednak przygoda połowiczna. Na pewno nie spełniłem się tak, jak to było dane memu ojcu, który wyreżyserował takie filmy animowane jak "Koziołek Matołek" czy ":Pyza na polskich drużkach".

- Nigdy nie żałował pan, ze nie został inżynierem na etacie, z pensją, premiami, urlopem i talonami?

- O takiej stabilizacji dla mnie marzyła moja mama, a ja byłem zdominowany przez kobiety. Dziś cieszę się, że nie mam szefa ani podwładnych. Minusem jest fakt, iż muszę płacić za siebie ZUS. Jestem bardzo pracowity, więc jakoś wychodzi mi ta stabilizacja na moich warunkach.

- A jakie są to warunki poza wolnością artysty?

- Pracuję osiemnaście godzin dziennie, czyli wyrabiam dziennie pensum nauczycielki. Wdycham opary w werniksów, z konieczności wącham różne kleje. Nie mogę pójść na wcześniejszą emeryturę, jeśli idę na urlop, to nie zarabiam. Mogę za to pozwolić sobie na pracę w nocy, zwykle kończę o drugiej, czwartej and ranem.

- Ale może się pan odespać!

- To zależy. Często muszę wstać o siódmej piętnaście rano z powodu synka. Ale potem, gdy go już odprowadzę tam, gdzie ma być, znów kładę się spać.

- Czy rzeczywistość, jaka nas otacza, inspiruje pana? Politycy dostarczają satyrykom wiele pożywki.

- Nie jestem satyrykiem. Nie reaguję na to, co dzieje się w polityce. Bardzo rzadko daję się namówić na coś "na zlecenie". Chociaż raz był taki przypadek. Temat wywoławczy "Paskuda". To było w sezonie ogórkowym, kiedy dziennikarze ogrzewali kolejne wcielenie potwora z Loch Ness. Zrobiłem taki rysunek: nad brzegiem jeziorka stoi dziewczyna - lateks, tipsy, jakieś czerwone koronki, konduita wiadoma.

Gdzieś tam w tle mężczyźni, będący w sferze jej zainteresowania dziewczyny. Ona dzwoni do koleżanki: Helou, Andżelika! Mówi otwór z Loch Ness, przyjeżdżaj, jest robota!

- Ja chciałam już tak świątecznie zagaić, a pan jest frywolny!

- Lubię być frywolny.

- Edward Lutczyn w kuchni to maestro, czy Edward dwie lewe ręce?

- Edward w kuchni to śniadania i kolacje. Obiad - to już moja żona Małgosia.

- Czego życzyć panu w Nowym 2009 Roku?

- Zdrowia i żeby nadal chciało mi się pracować.

- A marzenie? Takie największe?

- Dożyć tego czasu, kiedy syn pójdzie na studia.

- Dziękuję za rozmowę.

- Zaraz, a czy ja mógłbym złożyć życzenia Czytelnikom "Gazety Pomorskiej"? Życzę wszystkim olbrzymich pieniędzy, ciężarówek z brylantami i w ogóle szczęścia!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska