Ten wywiad ukazał się na łamach setnego numeru kujawsko-pomorskiej Strefy Agro, która zwykle była kwartalnikiem, czasami ukazywała się pięć razy w roku. Zatem to ponad dwadzieścia lat. Jak pana rodzinne gospodarstwo zmieniło się w tym czasie?
RK: Ponad dwadzieścia lat temu nasze gospodarstwo było zupełnie inne. Dopiero inwestycje (z wykorzystaniem m.in. PROW-u) zmieniły nie tylko jego wygląd, ale przede wszystkim skalę produkcji. Wymieniliśmy park maszynowy, powiększyliśmy powierzchnię rodzinnego gospodarstwa i pomimo tego, że obecnie syn z rodziną przejął jego część, to i tak skala produkcji jest znacznie większa niż kiedyś. Ponad dwadzieścia lat temu mieliśmy 30-40 macior, przed samymi inwestycjami (m.in. w nową, zautomatyzowaną chlewnię z odchowalniami) było ich około 80, ale dziś to 220 macior.
Nie żałuje pan, że zainwestowaliście w rozwój produkcji trzody chlewnej, w dodatku w cyklu zamkniętym?
RK: Nie żałuję, chociaż rynek jest rzeczywiście bardzo rozchwiany, a przy inwestycjach wielkości kilku czy kilkunastu milionów złotych, rolnik nie ma wyboru i musi dalej robić swoje. I my tak działamy. Raz są dobre zyski, raz niskie, a czasami niestety straty. Dla producentów trzody bardzo złe były lata - 2021 i 2022.
No i wówczas wiele chlewni w województwie kujawsko-pomorskim opustoszało.
RK: To prawda, ponieważ wówczas gotowa pasza była droga (ponad 2 tys. zł/t), a świnie bardzo tanie. W 2022 roku sprzedałem maciory po 1,90 zł/kg! Potem było coraz lepiej, jeszcze pod koniec minionego roku można było mówić o zyskach, a w 2025 stawki znowu zaczęły spadać. Teraz produkcja trzody w cyklu otwartym jest pod kreską, w zamkniętym jeszcze jakoś się bilansuje. Zatem to nie koniec kłopotów w branży i kolejni producenci trzody chlewnej będą rezygnować. Szczególnie właściciele małych stad, bo dla nich koszty związane np. z bioasekuracją są zbyt duże.
Przez te ponad dwie dekady wykruszyły się przede wszystkim najmniejsze gospodarstwa. Wnioski o dopłaty składa ok. 56 tysięcy kujawsko-pomorskich rolników. A ilu z nich - pana zdaniem - osobiście prowadzi gospodarstwa? Nie tylko na papierze.
RK: Nasza izba przeanalizowała np. liczbę wniosków złożonych o dopłaty do nawozów. Pomoc była udzielana kilkukrotnie. Niemal każdy prowadzący gospodarstwo składał wnioski, nawet jeśli miał tylko cień nadziei na wsparcie. Trzy lata temu złożono w Kujawsko-Pomorskiem prawie 32 tys. wniosków. Biorąc pod uwagę fakt, że rocznie w naszym województwie ubywa ok. 700 gospodarstw, to można przyjąć, że tych które produkują na rynek jest obecnie nie więcej niż 30 tysięcy. I nie jest ważne, czy te gospodarstwa prowadzą osoby, które pracują wyłącznie w nich, czy dorabiają poza rolnictwem.
Ma pan na myśli dwuzawodowców?
RK: Tak, niektórzy nazywają ich rolnikami weekendowymi, ale najważniejsze, że oni naprawdę prowadzą te gospodarstwa. Zdaję sobie sprawę, że przybywa osób, które muszą poszukać pracy na etacie, bo z samego rolnictwa mogą nie utrzymać rodziny.
Średnia powierzchnia gruntów rolnych w polskich gospodarstwach w 2024 roku wyniosła 11,59 ha, w Kujawsko-Pomorskiem było to 17,66 ha. A gdyby z tej średniej wykluczyć tych, którzy są tylko posiadaczami ziemi, bo zawierając wyłącznie ustną umowę oddali ją w dzierżawę?
RK: Pomimo tego, że ta średnia wojewódzka bardzo wzrosła przez 20 lat, to i tak nie znamy rzeczywistej wielkości. Bo aż około 60 proc. umów dzierżawy stanowią te zawarte w formie ustnej, czyli niezarejestrowane. Kilka lat temu szacowano, że średnia gospodarstwa produkującego na rynek to ok. 35 ha, dziś to zapewne znacznie więcej. Poniżej 20 ha mają przede wszystkim gospodarstwa specjalizujące się np. w produkcji warzyw, ogrodnictwie czy hodowli drobiu.
Ci, którzy chcą rozwijać gospodarstwa często starają się powiększać areał.
RK: Czasami robią to wbrew zdrowemu rozsądkowi. W naszym województwie grunty sprzedawane są nawet po 80-100 tysięcy złotych za hektar. I bywa, że zgłasza się do nas rolnik, który ma pretensje, że komuś - w ramach prawa pierwokupu - sprzedano grunt po 90 tys. zł za hektar, bo on chętnie by zapłacił nawet 140 tysięcy złotych! Jakie uzasadnienie ekonomiczne ma kupowanie tak drogiej ziemi rolnej?
Zatem i ciągłe powiększanie gospodarstw nie gwarantuje sukcesu. A które z nich - w naszym regionie - mają teraz największe problemy?
RK: Ta sytuacja bardzo się zmienia. Wcześniej, gdy zboża były tanie, to problemy mieli rolnicy specjalizujący się w produkcji roślinnej. I nagle sytuacja zaczęła się poprawiać. Z kolei na rynku trzody było dobrze, teraz znowu jest gorzej. Przez pewien czas, gdy mleko w skupie spadło poniżej 2 zł litr, właściciele obór alarmowali, że dokładają do produkcji. Teraz jest już lepiej, a pojawiła się też koniunktura na bydło opasowe. Nigdy nie jest tak, żeby opłacalne były wszystkie rodzaje produkcji. Żartuję, że producentów trzody zostało na naszym rynku tak niewielu, że nawet gdybyśmy chcieli zablokować jakąś drogę, to nic by z tego nie wyszło.
Rozchwiane ceny, brak stabilizacji - to może zrazić potencjalnego następcę do przejęcia gospodarstwa.
RK: No i zraża wielu młodych ludzi. Niektórzy - szczególnie ci, którzy są dobrze wykształceni, mają cenione na rynku umiejętności - wolą popracować na etacie poza gospodarstwem, sobie zostawić tylko produkcję roślinną. I takich osób przybywa. Nasza izba organizuje półkolonie w Żernikach (we współpracy z tamtejszą szkołą) dla dzieci rolników i wiemy, że coraz więcej ich rodziców jest ubezpieczonych w ZUS-ie, a nie w KRUS-ie. Poza tym jest inny problem - z powodu bardzo wysokim cen ziemi bardzo wzrosła wartość gospodarstw.
To źle?
RK: Niestety ma to też złą stronę. Bo nagle okazało się, że gospodarstwo liczące ok. 50 hektarów, z porządnymi zabudowaniami, jest wyceniane na 8-9 milionów złotych. Jeśli hektarów jest 100, to wartość może wzrosnąć do 13-14 milionów. No i jeżeli gospodarz ma nie tylko potencjalnego następcę, to coraz częściej pojawia się problem z roszczeniami pozostałych dzieci.
Rozumiem, że te dzieci nie chcą prowadzić gospodarstwa, ale nie zamierzają zrezygnować z części majątku.
RK: No właśnie tak! A skąd młody następca weźmie tyle pieniędzy, by spłacić rodzeństwo? Sądy w tych sprawach są bezwzględne i często zasądzają przekazanie nawet sporej kwoty w gotówce. Potencjalny następca najczęściej ich nie ma, więc nie zamierza prowadzić gospodarstwa z takim obciążeniem. Zwykle rezygnuje z pracy na roli i rodzina decyduje się na sprzedaż gospodarstwa, na podział majątku. Także na wniosek samorządu rolniczego, stało się tak, że gospodarz przechodzący na emeryturę z KRUS, nie musi zbywać gospodarstwa. Może np. zostawić sobie część gruntów i je nadal uprawiać. W ten sposób może dorobić do mizernej emerytury rolniczej. Jeśli umrze, zostawiając po sobie testament, to i tak członkowie jego rodziny mogą występować o tzw. zachowek. I coraz częściej tak się dzieje. Pytań dotyczących takich spraw trafia do naszej izby sporo. Staramy się pomóc rolnikom, więc organizujemy spotkania z udziałem naszego radcy prawnego.
I także z powodu sporów o majątek może ubywać gospodarstw?
RK: Oczywiście, że tak. Rodzeństwo często nie zamierza czekać latami na spłatę, chce pieniądze jak najszybciej.
To ile może być gospodarstw w Kujawsko-Pomorskiem za 20-25 lat?
RK: Sądzę, że dojdziemy do granicy około 25 tysięcy. Jeśli zostaną zalegalizowane wszystkie umowy dzierżawy, to może się okazać, że średnia wielkość kujawsko-pomorskiego gospodarstwa wyniesie 50-60 ha.
No to wśród mieszkańców wsi rolnicy pozostaną w zdecydowanej mniejszości.
RK: Obawiam się czegoś innego - wsie oddalone od większych miast, będą się wyludniać. Jeśli ich mieszkańcy nie znajdą pracy w najbliższej okolicy lub będą mieli problemy z dojazdami do większych ośrodków, to może być kiepsko. Poza tym jeśli na wsi organizowane są tylko np. imprezy dla seniorów i nic poza tym się nie dzieje, to młodzi będą woleli wyjechać. Dlatego musimy zrobić wszystko, by każda kujawsko-pomorska wieś była atrakcyjnym miejscem do życia!
