Wraz z grupą kilkunastu osób zakładał Sojusz Lewicy Demokratycznej, jako prawnik był też szefem Komisji Ustawodawczej w Sejmie.
Jednak po ogromnej klęsce Sojuszu w 2005 roku sympatyczny Kalisz stawał się coraz szybciej celebrytą i podręcznikowym kawiorowym lewicowcem. Wraz ze swoim synkiem Ignasiem jest częstym gościem na łamach kolorowych tabloidów, ma też ogromną słabość do drogich samochodów. Słowem: Ryszard Kalisz to kwintesencja polskiej lewicy AD 2015.
Nic dziwnego, że z ogromnym rozbawieniem |słuchałem wczoraj na antenie RMF FM wzruszającego wyznania celebryty. Kalisz, szef niszowego stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska, zapłakał do mikrofonu nad niewdzięcznością Magdaleny Ogórek: "Szczerze mówiąc, mając na uwadze, że ja ją kiedyś pierwszy zatrudniłem, to trochę mi było przykro, że jak się zdecydowała kandydować, nie zadzwoniła nawet do mnie, nie poinformowała. Ona była w Departamencie Spraw Międzynarodowych odpowiedzialna za kontakty z dziennikarzami, w tym zagranicznymi"... To kolejny powód, by gremialnie poprzeć zbolałą polską lewicę. Ktoś, kto jako pierwszy zatrudnił Ogórek, musi zasługiwać na wdzięczność. Bo rzeczywiście - żeby w Polsce być kimś, najpierw trzeba mieć kogoś.
Ryszard Kalisz uchylił też rąbka tajemnicy w sprawie dalszego dynamicznego rozwoju lewicy. Powiada tak: "Czekam aż któryś z kandydatów mnie przekona do siebie. Ale do tej pory żaden mnie nie przekonał". Stąd wniosek, że lewicowa wrażliwość byłego szefa MSW jeszcze w nim nie zgasła. Tylko ktoś musi tę lewicę stworzyć i - znów cytat: "Jak będą mieli je stworzone, to zapraszam do siebie".
Jasne, od dawna wiadomo, że wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.
Czytaj e-wydanie »