Ulgi te zaplanował rząd i uznał je za jedną z form pomocy dla gospodarzy, którzy ponieśli straty w oziminach.
- Jak to łatwo dysponować pieniędzmi samorządów! - oburza się Zofia Topolińska, wójt Lniana. - To jest pomoc sugerowana, przymusu stosowania ulg nie ma, ale zapewne niektórzy rolnicy przy kolejnej racie podatku zechcą z tej możliwości skorzystać. A my mamy milion czterysta tysięcy złotych deficytu! Czy powinniśmy jeszcze go powiększać? Dlatego nie przewidujemy umorzeń podatku rolnego. Możemy przesunąć terminy płatności, ale najważniejsze, żeby te pieniądze kiedyś wpłynęły do gminy.
- Umorzonymi podatkami nie zrealizujemy wszystkich zadań - uważa Tadeusz Szczepanek, zastępca wójta w gminie Gruta. - Trzy miliony złotych musimy dołożyć do oświaty!
- Rząd chce się pozbyć problemu i przerzucić go na samorządy - twierdzi Henryk Orłowski, wójt Topólki. - Mamy milion dziewięćset tysięcy złotych deficytu i każdy grosz się liczy. Komu mamy zabrać pieniądze po umorzeniu podatków? Dlatego zdecydujemy się na to tylko w wyjątkowych wypadkach, po zebraniu informacji np. o stanie posiadania gospodarza, liczbie osób na jego utrzymaniu.
- Ziemie mam słabe, podatku płacę niewiele, więc nie będę ubiegał się o ulgi - mówi Zbigniew Falecki, rolnik z miejscowości Skępe. - Gospodarze potrzebują pomocy, ale sytuacja samorządów jest trudna. Dorzuca się im ciągle nowe zadania, a "kołdra jest za krótka".
Jednak zdaniem Wojciecha Mojzesowicza, gospodarza z Gogolinka (gm. Koronowo) i byłego ministra rolnictwa, samorządy powinny wrócić do ubiegłorocznych, niższych stawek podatku rolnego. Wtedy - jak twierdzi - mniej osób wystąpiłoby o ulgi a zaległości też byłyby mniejsze.
- Gdybyśmy powrócili do starych stawek, to w budżecie zabrakłoby 200 tysięcy złotych - twierdzi wójt Topólki. - Skąd wzięlibyśmy pieniądze, by tę dziurę załatać? To nierealne. Wójt nie jest cudotwórcą.