Różnica w porównaniu do otwierającego festiwal „Życia na wypadek wojny” jest zaś taka, że „F***ing Brussels” napisała nie młoda Ukrainka, lecz młody Białorusin. 28-letni Mikita Ilyinchyk (z Mińska, lecz obecnie, jak sam przyznał, bez stałego miejsca zamieszkania i bez teatru Na Białorusi, który gotów byłby wystawiać jego sztuki) w ubiegłym roku otrzymał Aurorę. Nagrodę Dramaturgiczną Miasta Bydgoszczy. Dzięki temu mógł w tym sezonie wyreżyserować z udziałem bydgoskich aktorów jedną ze swoich sztuk – jak sam ocenia, najbardziej klasyczną w jego dotychczasowym dorobku.
Najważniejszy na scenie jest w niej Maksim, emigrant ze Wschodu i rówieśnik Ilyinchyka, grany przez **Michała Surówkę. Maksim osiedla się w Brukseli, gdzie żyje za pieniądze otrzymane po sprzedaży mieszkania ojca, zmarłego pół roku wcześniej na Białorusi. Nie próżnuje bynajmniej. Wynajmuje mieszkanko naprzeciwko Parlamentu Europejskiego, a w Internecie umieszcza ogłoszenie, iż… świadczy usługi seksualne dla mężczyzn o preferencjach masochistycznych**.
Maksim nie narzeka na brak klientów. Wybiera na nich urzędników parlamentu. Co jeszcze ciekawsze, nie żąda pieniędzy za swe usługi. Wystarczającą satysfakcję przynosi mu fakt, że w swoisty sposób pieprzy całą Brukselę, wyniosłą i pozornie tylko demokratyczną stolicę Zjednoczonej Europy.
Bruksela nie jest dla Ilyinchyka konkretnym miastem – raczej symbolem Zachodu. Miejsca, w którym uciekinier przed ograniczeniami wolności w państwach Wschodu doświadcza kolejnego zniewolenia z powodu swego pochodzenia, niechęci do obcych w Starej Europie. Maksim spróbuje przebić sufit kamienicy, w której poniża unijnych urzędników. Nawet zakocha się w jednym ze swoich klientów. Wszystko na nic. Klient będzie chciał, żeby go bić, nie kochać. Przed pustką nie uratuje go też Lusia, inna uchodźczyni, która przychodzi sprzątać mieszkanie Maksima (dobra rola Małgorzaty Witkowskiej). Ofiara ofierze nie potrafi dać wsparcia.
Dający do myślenia, ale niedający nadziei to spektakl, przeraźliwie smutny.
