- Pani Szynwelska nie mieszka w dużym domu?
- Ano mieszka, mieszka, ale im Antoni pokoje zamurował. Z meblami, ubiorami. I do użytku tylko jedną izbę zostawił.
- A prądu dlaczego nie mają?
- Bo też Antoni zabrał - klaruje mężczyzna na tyle ze światem obeznany, żeby wiedzieć, że chłop swój honor musi mieć. I to nawet po rozwodzie. Jeśli więc Antoni dzieciom krzywdę robi, honoru u niego tyle, co nic.
- Skąd pan to wszystko wie?
- Jak to skąd!? Cała wieś wie.
- Od dawna?
- No.
- To wieś nie mogła pomóc Szynwelskiej i dzieciom?
- Żeby się wszystko przeciw nam obróciło? - mężczyzna jest szczerze zdziwiony pytaniem. A jego kolega dodaje: - To sprawy rodzinne. Co nam do tego?__- Te, ale prąd powinien dzieciakom dać, nie? - pyta ten pierwszy, żeby usłyszeć przeciągłe: - Nooo...
I tak sobie rozmawiają jeden z drugim, trzeci z dziesiątym. Ktoś powie, że dom jest Antoniego, więc niech robi, co chce. Kto inny - że te świeczki, to sam romantyzm przecież. A jeszcze - co odważniejszy - że Antoniemu na mózg chyba padło, bo ekipę telewizyjną, która przyjechała tu materiał kręcić, poturbował, samochód zarekwirował i tak się awanturował, że policję trzeba było wzywać. No, i jeszcze z siekierą za panem doktorem po swoim podwórku biegał.
Lekarz
- Pani Szynwelska zadzwoniła do mnie kiedyś przerażona, mówiąc, że jej dziecko jest ciężko chore - opowiada doktor Wojciech Matraś, szef bydgoskiego Centrum Medycznego "Zachód". - Z Bydgoszczy do Kruszyna jest tylko kilka kilometrów, więc wsiadłem w samochód i pojechałem. Na miejscu okazało się, że córeczka pani Szynwelskiej ma ostre zapalenie oskrzeli.
Doktor Matraś przyjechał do Kruszyna zimą, po południu. Wjechał na podwórko, zaparkował samochód, wszedł do domu.
- Byłem zaskoczony. Był już mrok, a dom pogrążony w ciemnościach! W pokoju paliła się tylko jedna świeczka!
Ale świeczki to nic. O wiele większa niespodzianka czekała na doktora Matrasia na zewnątrz.
- Nie zdążyłem jeszcze zamknąć za sobą drzwi, a tu leci na mnie jakiś człowiek z siekierą, posługując się przy tym najpiękniejszą łaciną podwórkową, jaką znam! Niewiele myśląc wskoczyłem do samochodu, wrzuciłem wsteczny i uciekłem. Dopiero później dowiedziałem się, że to były mąż pani Szynwelskiej.
- Pod wpływem alkoholu?
- Z całą pewnością! A nawet więcej, jestem przekonany, że jest alkoholikiem. Taka agresja, taka furia - tak nie zachowuje się zdrowy człowiek! Jemu potrzebny jest psychiatra!
Antoni
- Jest pan alkoholikiem?
- Nie.
- Abstynentem?
- Piję jak każdy.
- Dlaczego biegł pan za doktorem Matrasiem z siekierą?
- Za nikim nie biegałem! Ja go nie widziałem na oczy! Nie znam, nie wiem, jak wygląda!
Podwórko
Barbara Szynwelska i Antoni mieszkają we wsi Kruszyn, gmina Sicienko. Ona zajmuje stary, sypiący się dom. Jej były mąż - kilka metrów dalej, na tym samym podwórku - parterowy budynek, jeszcze w remoncie.
Dom Antoniego jest ładny. Duża kuchnia, salon, sypialnia, ogród. Antoni - z zawodu murarz - jest bezrobotny. Jego partnerka Maria - podobnie. Obydwoje pracują "tylko dorywczo". Ona zadbana, on - prosto z roboty (podkoszulek, wytarte spodnie). Obydwoje mają złote łańcuchy na szyi.
Barbara ma jeden pokój, kuchnię, zamurowane drzwi do pokoju, rozebrany komin i wilgoć. Siedzieć można tylko w kuchni, bo w pokoju łóżka są tak rozłożone, że człowiek się ledwo przeciśnie. A na ławie zamiast kawy leżą w kupki poukładane bluzki, spodnie, bielizna, skarpetki. Leżą na ławie, bo meble, w których były dawniej, zostały w tej drugie części domu. W tej zamurowanej.
Przy wjeździe na posesję widać ręcznie zrobiony znak "zakaz wjazdu", a na pierwszym budynku tablicę z napisem "teren prywatny". Znak i tablicę zawiesił Antoni. - Wszystko co tu jest, jest moje - zaznacza Antoni. I nie kłamie. Budynki, kawałek pola - to darowizna, którą dostał od ojca. Antoni wychodzi więc z założenia, że może robić, co chce. Może zdjąć licznik na prąd, zamurować pokoje, rozebrać komin, postawić znak. - Ale jeśli, ktoś mnie zapyta, czy może wjechać, to proszę bardzo - mówi Antoni. - Ale zapytać musi. Bo to moje. A prąd wyłączyła energetyka, nie ja.
- Ale to pan później zdjął licznik.
- Bo ta pani rachunków nie płaciła.
- Ale rachunek jest już uregulowany.
- Ale to ja zapłaciłem!
- A dzieci? Nie szkoda ich? Nie może pan dla nich tego prądu podłączyć?
- Lekcje mogą robić u mnie.
Rozwód
- Mąż jeździł kiedyś do Niemiec. Kilka miesięcy tam, tydzień w domu. A kiedy zjawiał się na te kilka dni, kolegów przyprowadzał i pił. I jeszcze zazdrosny był. Wyzywał mnie od kurew i od ostatnich szmat. I bił mnie. Popiół od papierosów strzepywał na głowę, szarpał. Miałam dość. Rozwód wzięliśmy w 1997 roku, po piętnastu latach małżeństwa - opowiada Barbara. Bez orzekania o winie. Sąd odstąpił też od "regulacji sposobu korzystania ze wspólnego mieszkania stron". Dlaczego? Bo żadna ze stron tego nie chciała (teraz na taki podział jest już za późno).
- Myślałam, że się dogadamy, że będę tu mieszkała spokojnie - płacze Barbara.
- Myślałem, że zaraz po rozwodzie ta pani się wyprowadzi. A ona nic - uparła się - mówi Antoni. A jego partnerka Maria dodaje: - Złośliwie to robi. Bo jeśli jej tu tak źle, to dlaczego się nie wyprowadzi?
Antoni i Barbara nie mówią sobie na "ty". Zwracają się do siebie per "pani" i "pan". Piszą do siebie listy: "Zwracam się z gorącą prośbą w imieniu swoim i dzieci do eks-męża o pozwolenie założenia odrębnego licznika prądowego. Bo jak Pan sam na pewno wie, trudne jest życie bez prądu (...). O ile to możliwe prosiłabym o wyrażenie mojej prośby na piśmie."
Pustaki
Latem nie jest źle, bo słońce wcześnie wschodzi i późno zachodzi. Więc te świeczki, przy których dzieci Barbary odrabiają lekcje, nie są latem takie potrzebne. Trzeba tylko iść do łóżka o zmierzchu, a wstawać z kurami. W nocy też świeczek nie trzeba zapalać. A jeśli któremuś z dzieci zachce się siusiu, może iść do ubikacji po omacku. A w razie czego - w kuchni, na blacie - leży latarka. A obok latarki, radio na baterie i zapałki. Telewizora nie ma, rzecz jasna. Ani odkurzacza, ani żelazka, ani pralki. Lodówka? Szynwelska otwiera lodówkę, a tam... A tam książki leżą. A jedzenie? No właśnie, mleka nie kupi, bo się warzy. Mięsa "na zaś" też nie, bo się psuje. Masło i serek topiony po kilku godzinach pływa, a kiełbasa robi się zielona.
- I tak żyjemy - uśmiecha się przez łzy Barbara Szynwelska. My, czyli ona - Barbara, dróżniczka na kolei, córka Anna - 23 lata, bez stałej pracy oraz 15-letnia Paulina i 10-letnia Patrycja (jedyny syn - 22-letni Tomek - jest w wojsku). - Prądu nie mamy już prawie cztery lata.
- A jak było z tym murowaniem?
Kiedyś Barbara miała dwa pokoje i strych. Kiedyś zadzwoniła do Barbary córka Anna z krzykiem, że tato wszedł do domu i zamurowuje drzwi. Kiedy wróciła z pracy, drzwi do pokoju dzieci były już zastawione pustakami. - Od tego czasu śpimy w czwórkę w jednym pokoju.
- W czwórkę?
Córka Anna: - Mieszka z nami wujek, przyjaciel mamy.
Barbara milknie nagle. Po chwili patrzy w zamurowane drzwi, zasłonięte teraz jakąś kapą, ciężko wzdycha i mówi cicho: - Gdyby nie mój konkubent... Dobry jest dla dzieci i tylko on jest dla nas wsparciem. Bo pomocy znikąd nie mam. Żadnej.
Władza
Sołtys wsi Danuta Krzewska i Maria Wojnowska, dyrektor kruszyńskiej szkoły, do której chodzi najmłodsza z córek Barbary, sytuację znają, a jakże. I obydwie zapewniają, że robiły, co się dało: a to z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Sicienku rozmawiały, a to do "energetyki" dzwoniły, gdzie usłyszały, że to właściciel tylko, czyli Antoni, może zadecydować o przyłączeniu na nowo prądu, a to namawiały Szynwelską do starania się o przydział lokalu socjalnego (tylko, Szynwelska, jak by tu powiedzieć, jakby o ten lokal starać się nie chciała). Pani sołtys chciała nawet swoją pralkę Szynwelskiej udostępnić, a pani dyrektor - sale lekcyjne dzieciom, do odrabiania lekcji. Obydwie też załamują nad Szynwelską i dziećmi ręce. Bo do czego to podobne, żeby tak, w majestacie prawa, ojciec utrudniał życie byłej żonie i dzieciom...
- A próbowały panie wpłynąć na ojca?
Kobiety są zdziwione pytaniem.
- To może panie były w domu pani Szynwelskiej? Widziały, w jakich warunkach dzieci mieszkają?
Nie. Bo i po co? Jeśli Szynwelska sama przychodzi tu, do szkoły, to po co one miały chodzić jeszcze do niej?
W jakich warunkach dzieci mieszkają, nie wie też Jan Wacha, wójt gminy Sicienko. Nawet twarzy Szynwelskiej nie kojarzy. I nie jest przekonany, czy "ta pani" naprawdę pomocy potrzebuje. Bo jeśliby potrzebowała, to by złożyła wniosek o przydział mieszkania socjalnego, prawda? A gmina właśnie mieszkania wybudowała i w styczniu je rozdzielała. I mogła Szynwelskiej jedno dać. A jeśli wniosku nie było, to jak to rozumieć? No jak? No i czy dla dobra dzieci nie powinno się pójść na kompromis? A pani Szynwelska kompromisu nie chciała.
- Jakiego kompromisu?
- Kilka dni temu przyszedł do mnie były mąż pani Szynwalskiej z pytaniem, co robić. Tłumaczyłem mu jak mężczyzna mężczyźnie, że to ojciec powinien zapewnić dzieciom dach nad głową. No i zgodził się na podłączenie prądu, ale pod pewnymi warunkami. Pani Szynwelska miałaby płacić byłemu mężowi za wynajem mieszkania, nie mogłaby mieszkać z konkubentem i przyjmować gości. Ale pani Szynwelska odmówiła podpisania dokumentu.
- A to były dobre warunki?
- Dla dobra dzieci robi się nie takie rzeczy...
Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej, gabinet p.o. kierownika - Lucyny Nowakowskiej. - Współpracę z panią Barbarą określiłabym jako ciężką. Nie możemy robić wszystkiego za nią. To ona, na przykład, musi napisać wniosek o lokal.
- A prąd? Tego nie da się jakoś załatwić? Dzieci siedzą przy świeczkach już ponad trzy lata, psują sobie wzrok...
- E... Nie noszą przecież okularów.
Sen
- Nie chciałaby pani mieszkać gdzie indziej? Gdzieś, gdzie byłby prąd, światło, gdzie nie byłoby pani byłego męża?
Barbara: - Ja bym chciała, ale dzieci nie chcą.
Córka Anna: - Jak to nie! Pewnie, że chcemy!
Barbara: - No, te małe nie chcą...
Córka Anna: - Jak to?!
- A gdyby pani dostała mieszkanie od gminy - powiedzmy - jutro, to...?
- A tak w ogóle, to dlaczego mam się wyprowadzać? Tu jest mój dom, tu mieszkałam tyle lat. Ja chcę tylko, żeby ten pan podłączył mi prąd.
- I to by wszystko załatwiło? Nie pojawiłyby się inne problemy?
- Jakoś byśmy się dogadali.
- Państwo nie mogą się przecież porozumieć już kilka lat!
- To przez tę konkubinę! Gdyby jej tu nie było...
Barbara ma czasami dziwne sny. Sny, których nie rozumie. Raz śni się jej, że Antoni przychodzi do niej uśmiechnięty i mówi: "chcę tylko ciebie". Drugi raz, że kupuje jej suknie i pierścionki. - _A ostatnio Antoni przyszedł do nas, tu, do domu w nocy. Stanął nad łóżkiem i zaczął krzyczeć do Andrzeja, mojego konkubenta - wynoś się stąd, to moje miejsce! I za fraki go, i za drzwi. To było takie, takie... To było takie realistyczne, że kiedy obudziłam się zlana potem, nie wiedziałam, gdzie jestem i co się dzieje! Dopiero po chwili zorientowałam się, że to był tylko sen.
**_PS. Szynwelska próbowała sprawę prądu załatwić sądownie. Oskarżyła byłego męża o znęcanie się psychiczne nad nią i dziećmi, jednak prokuratura po kilku dniach umorzyła dochodzenie "z powodu braku znamion czynu zabronionego". Było to dwa lata temu. Były mąż Szynwelskiej ma już jeden wyrok na koncie - rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata - z tego samego paragrafu.
