W Warszawie Zbigniew Ziobro (PiS) ujawnia, że "Polską rządzi szajka". W domyśle Platformy Obywatelskiej. Janusz Palikot (PO) ogłasza, że prezydent Lech Kaczyński "jest chamem". Każdego dnia media przynoszą kolejne doniesienia z frontu wojny pisowsko-platformerskiej.
Koalicja PiS-u z Platformą
A w Kujawsko-Pomorskiem od dwóch lat radni PO i PiS (przy udziale PSL i Samoobrony) zgodnie rządzą województwem.
Na sesjach sejmiku oraz w jego kuluarach nikt nikomu nie zarzucał braku wychowania, ani gangsterskich powiązań. Bo rajcy skłóconych na szczeblu centralnym ugrupowań nie bawili się do tej pory w politykę. Nie patrząc na legitymacje partyjne, razem ciężko pracowali, główkując jak w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego sprawiedliwie podzielić miliard euro z Brukseli. Tak by efekty unijnego wsparcia mogli zauważyć mieszkańcy całego regionu.
Wspólnie też np. uznali, że trzeba znaleźć pieniądze na ponowne otwarcie zamykanych przed laty linii kolejowych. Dlatego już wkrótce mieszkańcy takich miejscowości jak Chełmża czy Unisław, gdzie nadal bezrobocie jest wysokie, będą mogli znaleźć pracę w Bydgoszczy czy Toruniu.
Ale już za miesiąc polityka ma wkroczyć szeroką ławą do sejmiku.
Odwlekanie nieuniknionego?
Pretekstem do rozpoczęcia wojny na dole stał się spór o sposób prywatyzacji służby zdrowia w województwie.
Upraszczając: Platforma, czyli marszałek Piotr Całbecki i radni z tego klubu, opowiada się za przekształceniem jak największej liczby szpitali, przychodni i sanatoriów w spółki prawa handlowego.
Rajcy PiS nie należą do zwolenników prywatyzacji służby zdrowia "na masową skalę". Całbeckiemu udało się jednak ich przekonać, by podpisali się pod prywatyzacją szpitali. Za co zresztą dostało im się po uszach od swoich parlamentarzystów.
A mimo to poseł Tomasz Lenz, szef kujawsko-pomorskiej PO, uważa, że "dalsze utrzymywanie tej koalicji, to odwlekanie nieuniknionej wojny". Bo, jego zdaniem, choć teraz radni PiS w sejmiku zgodzili się na propozycje Platformy, to gdy centrala zażąda od nich posłuszeństwa, "położą ruki po szwam" i gdy przyjdzie do głosowania, nie poprą niepopularnych decyzji.
Tymczasem ten sam Lenz, dwa lata temu, był jednym z twórców obecnej sejmikowej koalicji. I przez kolejne miesiące jej zagorzałym obrońcą. Teraz jednak, nagle, zmienił zdanie.
Spotkanie w gabinecie Schetyny
Kilkanaście dni wcześniej, zanim Lenz (który jest posłem z Torunia) nagle stracił zapał do podtrzymywania sejmikowej koalicji, spotkał się ze swoim zastępcą w kujawsko-pomorskiej PO Pawłem Olszewskim (ten reprezentuje w parlamencie Bydgoszcz).
Obaj panowie na miejsce spotkania nie wybrali jednak ani Torunia, ani Bydgoszczy, czy jakiejkolwiek innej miejscowości w naszym województwie. Spotkali się w Warszawie w gabinecie i w obecności Grzegorza Schetyny, który oprócz tego, że stoi na czele ministerstwa spraw wewnętrznych, jest też sekretarzem generalnym PO, czyli drugim, po Donaldzie Tusku, człowiekiem w Platformie.
Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że obaj lokalni liderzy Platformy nie przepadają za sobą, a Olszewski chętnie sam zostałby szefem PO w naszym regionie.
Co więcej kilka dni przed warszawskim spotkaniem, do mediów "przeciekła" informacja, że wkrótce Lenz straci fotel przewodniczącego.
Olszewski zresztą już wcześniej dystansował się od niektórych inicjatyw Lenza, między innymi dotyczących koalicji z PiS w sejmiku.
- Od początku byłem jej przeciwny i na tym tle mogło powstać wrażenie konfliktu. Jest bowiem faktem, że tu raczej nie było wśród nas jednomyślności - przyznaje Olszewski.
Lenz zostaje, ale zmienia zdanie
Po spotkaniu u Schetyny Lenz oświadczył natomiast, że "w ostatnim okresie usiłowano go "zmęczyć i nękać". - Ale ja nie jestem człowiekiem, który da się złamać, dlatego, że ktoś ma ambicje. Nie zamierzam zrezygnować z kierowania partią, bo po prostu zbyt wiele włożyłem w to wysiłku w ostatnich latach - oznajmił.
I rzeczywiście nadal jest liderem PO w regionie. Tyle że w sprawie koalicji w sejmiku zmienił zdanie.
Co ciekawe lokalni liderzy Platformy, którym przeszkadza obecność w koalicji radnych PiS, nie mają nic przeciw temu by współrządzić województwem z członkami partii Andrzeja Leppera. Dlaczego?
Bo bez czterech radnych Samoobrony (w tym skazanego za kupowanie za wódkę głosów wyborców Grzegorza Biernackiego), PO i PSL nie mają dość głosów by przeforsowywać swoje uchwały.
Teraz Kawski?
W odróżnieniu od Olszewskiego i Lenza, Całbecki nie widzi potrzeby usuwania radnych PiS z koalicji. Dlatego zaczęto przebąkiwać, że w takim razie sam zostanie usunięty z marszałkowskiego fotela.
Następcą Całbeckiego miałby zostać obecny szef klubu radnych PO w sejmiku Leszek Kawski.
Tyle że Całbecki był liderem listy Platformy w wyborach samorządowych 2006 roku. Zdobył w nich najwięcej głosów spośród kandydatów wszystkich komitetów w toruńsko-włocławskim okręgu wyborczym. Zagłosowało na niego 22.985 mieszkańców województwa.
Kawski ma za to doświadczenie w partyjnych układach. W szarpanym politycznymi gierkami, niechlubnej pamięci awuesowskim rządzie (którym z tylnego siedzenia kierował Marian Krzaklewski) był wiceministrem rolnictwa.
Kawski dostał się do sejmiku tylko dlatego, że Robert Malinowski zrezygnował z mandatu radnego, by zostać prezydentem Grudziądza. Na Kawskiego głosowało 3569 mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego. Otrzymał sześć razy mniej głosów niż Całbecki.