
Michal Masny, wieloletni rozgrywający bydgoskich zespołów, postanowił zakończyć blisko 25-letnią karierę. Rozmawialiśmy z nim o przyczynach tej decyzji i o planach na przyszłość.
Aby przeczytać wywiad przesuń gestem lub strzałką w prawo>>>

Zaskoczył pan wielu tą decyzją...
Dlaczego?
Większość liczyła, że będzie pan grał i grał. Jest pan w dobrej formie, zdrowie dopisuje.
Przyszedł ten dzień, że postanowiłem zająć się czymś innym. To była przemyślana decyzja podjęta z żoną Pauliną. Ona mi w tym pomogła, bo przecież to jest nasza wspólna przyszłość. Rozmawiałem także z moją mamą Martą oraz bratem Janem. Pewnie mógłbym to jeszcze ciągnąć, ale zdecydowałem powiedzieć: pas!

Pożegnanie z boiskiem wypadło znakomicie. Była rodzina, przyjechał Andrzej Wrona. Też pan to sobie tak zaplanował?
Tu prym wiodła Paulina, Wojtek Kaźmierczak i Zuza Zacniewska z klubu. To było dla mnie wielkie zaskoczenie, że na trybunach pojawiła się mama i brat. Nic o tym nie wiedziałem. Andrzejowi z kolei mówiłem, że w poniedziałek jak wygramy, to kończę karierę. Z tego co wiem, to on około 12.30 powiedział swojej żonie, że jedzie na mój mecz. Szok totalny, że się pojawił. Koledzy z zespołu sprawili mi wielką radość, kiedy pojawili się na boisku ubrani w moje koszulki z wszystkich klubów, w których występowałem. Wszystkim im za to bardzo dziękuję. Czułem się mocno zaszczycony.

Czy podczas tego pożegnania miał pan przed oczami jakieś wspomnienia związane z grą?
Nie. Cieszyłem się chwilą i patrzyłem na chłopaków z zespołu w tych wszystkich moich koszulkach. Byłem mocno wzruszony i trudno było mi mówić, choć parę zdań podziękowań wygłosiłem. Na wspomnienia przyjdzie jeszcze czas.