Był czwartek, godz. 11.30. Lucyna Sosnowska ze Strachomina (zachodniopomorskie) jak co dzień jechała do Wrzosowa z pieczywem, który dowozi tu od 15 lat. Za każdym razem przejeżdża przez strzeżony przejazd kolejowy.
- Przede mną przez tory przejechała ciężarówka i samochód dostawczy. Potem wjechałam ja i nagle zgasł mi samochód. Kiedy próbowałam go odpalić, zobaczyłam jak zamykają się szlabany. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Byłam przekonana, że pociąg jest tuż, tuż, że zaraz we mnie uderzy. Zaczęłam płakać, trąbić, licząc na pomoc dróżnika, który mnie doskonale widział. Ale on nic nie robił, tylko się na mnie patrzył. To były sekundy. Spanikowałam. Po chwili nieco otrzeźwiałam i wybiegłam z auta. Pobiegłam do dróżnika. A on wzruszył tylko ramionami i powiedział, że szlabanu nie podniesie, bo nie może - relacjonuje wstrząśnięta Lucyna Sosnowska.
Przerażonej kobiecie pomógł kierowca autobusu szkolnego, który akurat w tym momencie nadjechał. Mężczyzna błyskawicznie wyskoczył z autobusu, podniósł szlaban i pani Lucyna wyjechała. - Wszystkiemu obojętnie przyglądał się dróżnik. A na koniec powiedział mi z kpiącym uśmiechem, że nie miałam co się bać, bo tylko drezyna tędy ma jechać.
Wiadomość o całej sprawie dotarła do Zakładu Linii Kolejowych PKP w Koszalinie.