Majka nie odleciała na zimę tak jak Kajtek i Dzióbka. Bociany, wyjęte z gniazda, po tym jak porzucili je ich skrzydlaci rodzice, znalazły schronienie i opiekę w szopce państwa Józefa i Marii Kaczmarków. Dorastały karmione mięsem, flaczkami, wątróbką ofiarowanymi przez przetwórnię mięsa w pobliskim Siniarzewie. Szybko zaczęły spacerować po podwórzu i używać skrzydeł. Wszystkie trzy opanowały samodzielnie lot. Pewnego dnia Majka nie wzbiła się w górę.
- Prawdopodobnie
uderzyła się gdzieś
- zamartwiał się pan Józef. - Jeśli nie odleci, zaopiekujemy się nią. Już kiedyś trzymaliśmy przez zimę bociana - przypominał historie ptaka, który co roku przylatywał do gospodarstwa.
Kiedy latem wspólnie z Czytelnikami wybieraliśmy imiona dla trzech małych osieroconych bocianów, którymi zaopiekowali się państwo Kaczmarkowie, ze stosu nadesłanych nam propozycji los wskazał na kupon z imieniem "Majka". Pan Józef żartował wówczas, że to na cześć jego małżonki, Marii. Okazało się, że los połączył panią Marię ze skrzydlatą Majką bardziej niż sądziliśmy. W listopadzie odszedł na zawsze pan Józef, miał 81 lat. Do końca zaglądał do szopki, gdzie wcześniej swoje lokum miały trzy bociany, a od kiedy dwa z nich odleciały, szopka stała się królestwem Majki. Ostatni raz odwiedził ją w dniu, gdy dopadł go zawał. Wiedzieliśmy, że lubił rozmawiać z ptakami. Co tego dnia powiedział Majce
- pozostanie tajemnicą.
Ptakiem opiekuje się pani Maria. - Majka już nie chce jeść z ręki. Fruwa mi nad głową, gdy niosę jej jedzenie - mówi pani Maria.
Nie wypuszcza bociana na dwór, bo obawia się o jego bezpieczeństwo. Na razie radzi sobie z wielkim ptakiem, ale martwi się, co będzie zimą, gdy drogi zasypie śnieg i nie będzie można dojechać do Siniarzewa po flaczki czy okrawki mięsa dla Majki...