MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Smak kurzych stópek

Michał Woźniak
Hongkong to miejsce, gdzie można realizować najbardziej zwariowane pomysły.

     Ostatnie chwile przed lądowaniem na Międzynarodowym Lotnisku w Hongkongu to pracowite wypełnianie kilku formularzy. Oprócz zwykłych dokumentów imigracyjnych konieczne jest też udzielenie pisemnej odpowiedzi na wiele pytań dotyczących naszych ostatnich podróży i stanu zdrowia. Czy kaszlałeś ostatnio? Kichałeś? Masz gorączkę?A może czujesz łamanie w kościach i dziwne osłabienie? A czy przypadkiem w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie przebywałeś w krajach Azji Południowo-Wschodniej lub innych miejscach, gdzie występuje SARS lub ptasia grypa? - Jeszcze tylko brakuje pytania: kiedy ostatni raz miałem gęsią skórkę? - denerwuje się jeden ze współpasażerów.
     Gorączka w laptopie
     
Kontrola paszportowa to drobnostka. Wcześniej trzeba przejść przed kilkoma kamerami termowizyjnymi, które określą temperaturę naszego ciała, oddać formularze zdrowotne, w niejasnych przypadkach poddać się nieco bardziej szczegółowemu badaniu... Oficer do spraw SARS i ptasiej grypy z uwagą śledzi na monitorze laptopa przetworzony na mapę ciepła obraz wszystkich przechodzących postaci. Jeśli dominują barwy żółte, zielone i niebieskie - nie ma powodów do niepokoju. Wystarczy jednak, że pojawi się czerwony czy nawet pomarańczowy akcent, by "podejrzana" osoba natychmiast była proszona o przejście do osobnego pomieszczenia. Tam czeka już lekarz z bardziej specjalistyczną aparaturą pomiarową.
     Z wyspy na wyspę
     
Hongkong - jeszcze niedawno jedna z najcenniejszych kolonii brytyjskich ma od kilku lat status Specjalnej Strefy Ekonomicznej Chińskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Wraz z końcem protektoratu Korony Brytyjskiej zmieniła się jednak struktura zaludnienia. Europejczyków, którzy prowadzili swe interesy - coraz częściej zastępują co bardziej przedsiębiorczy Chińczycy z kontynentu. Efekt jest taki, że coraz trudniej porozumieć się tu po angielsku, na "rozkręcenie" kolejnego europejskiego czy amerykańskiego interesu nie chcą zbytnio godzić się chińskie władze prowincji.
     Jednak umiejętność porozumiewania się w języku angielskim, zwłaszcza wśród 30-40-latków jest wprost proporcjonalna do sytuacji. Wietrząc szansę zarobku - rozumieją wszystko, potrafią też bez problemu odpowiedzieć na każde pytanie. Kiedy ich stosunek do jakiejkolwiek sprawy jest obojętny - bezradnie kręcą głowami... Tak jest między innymi w przypadku taksówkarzy. Jeśli się zapytać o cenę kursu do jednego z hotelików Chungking Manson w Kowloonie czy koszt przejazdu na wyspę Hongkong - od razu wypalą: - 400 dolarów, ale możemy jeszcze porozmawiać (1 dolar USD to ok. 7,6 dolara Hongkongu). Wystarczy jednak zapytać, gdzie jest przystanek autobusów lotniskowych wożących tam za 15 dolarów - słychać tylko: - Sorry. Don t understand...
     Lotnisko znajduje się na północnym krańcu najsłabiej rozwiniętej enklawy wyspy - Lantau. By dotrzeć do Kowloonu czy Hongkongu trzeba przejechać przez kilka wysp, pokonać mosty, tunele. O dziwo nie ma korków. O każdej porze dnia i nocy podróżuje się bardzo sprawnie. Umożliwiają to 6-pasmowe autostrady, estakady, wygodne zjazdy. Za wygodę trzeba jednak płacić. Za każdym tunelem czy mostem jest "tollka" (bramka autostradowa), w której trzeba zapłacić myto.
     Zapal to gaśnicą
     
Hongkong od niepamiętnych czasów jest miejscem, gdzie realizować można najbardziej nawet zwariowane pomysły. Największe odbicie znalazło to w przemyśle elektronicznym i pamiątkarskim. Wystarczy odwiedzić kilka sklepików w dzielnicy Stanley czy na Cause Bay, by uznać, że fantazja Azjatów dawno już przekroczyła europejskie pojęcie o innowacyjności. Szczotka do włosów z wbudowanym odbiornikiem radiowym, słuchawka telefoniczna z wentylatorkiem, zapalniczka w kształcie strażackiej gaśnicy, wydająca wraz z płomieniem przejmujący dźwięk syreny, discman, który można jednocześnie wykorzystać jako miniaturową maszynę do szycia. Wymieniać można godzinami. Nie brakuje też polskiego akcentu. Wśród walentynkowych, gipsowych figurek dwóch całujących się myszek można odnaleźć i takie, które na postumenciku mają wypisane słowo "kocham".
     Przybysze z całego świata najbardziej tłoczą się jednak w sklepach z elektroniką. Kamery, aparaty cyfrowe, sprzęt do odtwarzania muzyki - przy odrobinie wysiłku wszystko to można kupić za jedną trzecią "polskiej" ceny. Dlatego też wszystkie przewodniki turystyczne, również te wydawane przez miejscowy Urząd ds. Turystyki ostrzegają: to, że jest tanio, nie oznacza, że możesz pozwolić sobie na wszystko. Nie zapadnij w "zakupoholizm". Pomyśl, czy naprawdę chcesz to kupić, czy jest to tylko chwilowy impuls? Później możesz tego żałować...
     Dżonką na krewetki
     
Dzielnica Aberdeen to prawdziwy raj dla miłośników owoców morza. Na olbrzymim targowisku już od świtu wyładowywane są z kutrów olbrzymie skrzynie wypełnione mieszkańcami Morza Południowo-Chińskiego. W lodzie i wodzie na kupców i restauratorów czekają krewetki, langusty, kraby, kilkanaście gatunków ryb - wszystko bardzo przyzwoicie wycenione - przynajmniej o połowę taniej niż w sklepikach w centrum. Targowisko pełni, bowiem, funkcję hurtowni.
     Sprzedawane są jednak i mniejsze ilości. 50 drobnych krewetek i średniej wielkości ryba to już obfity posiłek dla czterech osób. Z przyrządzeniem nie ma najmniejszego problemu. Na terenie targu działa kilka knajpek, które za kilkanaście dolarów przyrządzą z przyniesionych owoców morza prawdziwą ucztę...
     W Aberdeen nie ma też specjalnego problemu, by zostawić znacznie większą gotówkę. Na nabrzeżu aż roi się od dżonek, niewielkich tradycyjnych łódek, których właściciele za drobną opłatą mogą przewieźć do słynnych pływających restauracji - gigantycznych tratw z salami na kilku poziomach i nienaganną obsługą kelnerów władających kilkoma językami. Ceny są jednak adekwatne do poziomu luksusu - bez 500 miejscowych dolarów nie ma się co nawet pokazywać...
     Gdzie wszystko jest piętrowe
     
Ceny ziemi w Hongkongu są zawrotne. Nic więc dziwnego, że Down-Town - finansowe centrum miasta zabudowane jest liczącymi ponad 40 pięter drapaczami chmur o dość futurystycznych kształtach. Panoramę centrum najlepiej ogląda się już po zachodzie słońca z Victoria Peak. To uznany punkt widokowy, na który można dostać się kolejką naziemną lub też liniowym autobusem miejskim. Po zmroku wysokościowce mienią się wszystkimi kolorami tęczy. By krajobraz nie był zbyt monotonny - wiele z nich nieustannie zmienia swe kolory. Prawdziwą niespodzianką dla zgromadzonego na Victoria Peak tłumu jest też kilkunastominutowy spektakl sztucznych ogni odpalanych z dachów najwyższych budynków...
     Kolejka, którą można wjechać na szczyt Victorii, należy do nielicznych "parterowych" środków transportu. To ukłon w stronę tradycji i historii. Wagoniki wwożą tu turystów już od lat 30. ubiegłego wieku. Od czasu boomu inwestycyjnego okazało się jednak, że tak niewielkie pojazdy to duża strata miejsca, czasu, a więc i pieniędzy. Zaraz też na ulicach pojawiły się piętrowe tramwaje, autobusy, pomiędzy wyspami kursują też piętrowe promy. Oszczędność miejsca widoczna jest doskonale również w miejscowych hotelikach. Znalezienie taniego noclegu w jednoosobowym pokoju graniczy z cudem. Jeśli jednak zdecydujemy się wynająć pokój tej samej wielkości, tyle że z piętrowym łóżkiem - w ofertach możemy przebierać cały wieczór...
     Na talerzu już się nie ruszy...
     
Każda wizyta w miejscowej knajpce jest przygodą samą w sobie. Większość restauracji serwuje głównie przysmaki kuchni kantońskiej. O mieszkańcach Kantonu - chińskiego miasta tuż po drugiej stronie granicy - mówi się zaś, że jedzą wszystko, co ma nogi. Wyjątkiem są stoły i krzesła - a i to podobno nie zawsze. Przed wejściem do jadłodajni można samodzielnie wybrać żywe jeszcze przysmaki - głównie owoce morza. Od niedawna nie ma jednak klatek z kurczakami, cywetami (dziko żyjące ssaki spokrewnione z borsukami) i innymi zwierzętami podejrzanymi o przenoszenie śmiertelnego wirusa SARS czy ostatnio ptasiej grypy.
     Nawet w najskromniejszej restauracji obsługa jest bardzo sprawna. Wystarczy zasiąść przy stole, by już po chwili w ręku trzymać menu. Spis potraw w większości przypadków okazuje się jednak mało przydatny - obok chińskich "krzaczków" rzadko pojawia się angielskie tłumaczenie. Pozostaje poproszenie o pomoc miejscowych konsumentów i wspólny spacer pomiędzy stolikami. - To dobrze wygląda, to też nie najgorzej - a to jest chyba zupa?
     - A może chcesz spróbować? - jedzący kolację tubylec bez skrępowania nakłada pałeczkami na czysty talerz całkiem sporą porcję przysmaku. Nie potrafi już jednak wytłumaczyć, co to właściwie jest? - W każdym razie już się nie rusza. Jest martwe - uspokaja.
     Znacznie "bezpieczniejsze" jest jedzenie posiłków w turystycznych centrach. Mimo iż serwowane są te same dania - teraz przynajmniej już wiadomo jak się nazywają, a dzięki fotografiom zamieszczonym w menu - również jak wyglądają. Na przystawkę najlepsza jest więc kwaśno-ostra sałatka z kurzych stópek, później warto zjeść kantońską zupę krewetkowo-warzywną z makaronem, na danie główne zaś owoce morza serwowane jednocześnie na kilkanaście sposobów. A do picia? Najlepiej herbata z cytryną. Właściwie z pięcioma plasterkami cytryny. - Szaleje ptasia grypa, lepiej naładować witaminami organizm - zapewnia kelner z knajpki w Stanley.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska