W poniedziałek rano, 8 maja, Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka im. św. Jana Pawła II w Katowicach przekazało tragiczne wieści - pobity i poparzony Kamilek z Częstochowy, który od przeszło miesiąca walczył o życie, zmarł. Chłopiec był ofiarą przemocy domowej - jego oprawcami okazali się 27-letni ojczym Dawid B. oraz 35-letnia matka, Magdalena B.
- W związku z informacją o śmierci Kamila, prokurator polecił szpitalowi zabezpieczenie zwłok dziecka celem wykonania sekcji zwłok - mówi prokurator Tomasz Ozimek, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Sekcja zostanie przeprowadzona 10 maja w Zakładzie Medycyny Sądowej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
- Sekcja zostanie przeprowadzona przez lekarzy specjalistów z zakresu medycyny sądowej z udziałem prokuratora oraz policyjnego technika kryminalistyki. Zgodnie z przepisami kodeksu postępowania karnego, jeśli zachodzi podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci, a tak jest w przedmiotowej sprawie, obligatoryjne jest przeprowadzenie sekcji zwłok, celem ustalenia przyczyny zgonu - wyjaśnia prokurator Tomasz Ozimek.
Po uzyskaniu wstępnych wyników sekcji zwłok będą podejmowane dalsze decyzje dotyczące zmiany zarzutów, które zostały przedstawione w śledztwie podejrzanym Dawidowi B. i Magdalenie B. 27-letni mężczyzna usłyszał zarzuty dotyczące m.in. usiłowania zabójstwa dziecka i znęcania się ze szczególnym okrucieństwem. Mężczyzna miał polewać je wrzątkiem i umieszczać je na rozgrzanym piecu. Wcześniej natomiast brutalnie bić i kopać, a także przypalać papierosami. Dawid B. przyznał się do popełnienia przestępstw, jednakże odmówił złożenia jakichkolwiek wyjaśnień w tej sprawie.
Z kolei 35-letniej matce prokuratura zarzuciła narażanie dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia, a także udzielenie pomocy mężowi w znęcaniu się nad chłopcem. Kobieta bowiem nie reagowała na zachowania męża. Magdalena B. przyznała się do popełnienia tych przestępstw i złożyła wyjaśnienia w tej sprawie. Twierdziła, że nie pomogła dziecku, bo bała się męża.
- Dotychczasowe ustalenia śledztwa wskazują na konieczność zmiany zarzutów z usiłowania na dokonanie zabójstwa - podsumowuje prokurator Tomasz Ozimek.
Sąd tymczasowo aresztował 35-latkę i jej 27-letniego partnera.
Kamilek ponad miesiąc walczył o życie
Sprawa wyszła na światło dzienne na początku kwietnia. Oprawcami chłopca okazali się jego najbliżsi - 35-letnia matka i 27-letni ojczym, z którymi mieszkał pod jednym dachem. Jak się okazało, dziecko miało liczne obrażenia ciała - poparzoną głowę, klatkę piersiową i kończyny, a także spalone włosy.
Chłopiec w ciężkim stanie trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Jego stan był bardzo ciężki, ale stabilny. Przebywał na oddziale intensywnej terapii. Mimo to wszyscy wierzyli, że ośmiolatek wyjdzie z tej walki zwycięsko. Pojawiły się nawet informacje mówiące o tym, że lekarze rozważają przygotowanie do procedury związanej z wybudzeniem chłopca ze śpiączki farmakologicznej. Niestety jego stan w ostatnich dniach pogorszył się...
W poniedziałek rano, 8 maja, Górnośląskie Centrum Zdrowia Dziecka im. św. Jana Pawła II w Katowicach przekazało tragiczne wieści - życia pobitego i poparzonego chłopca nie udało się uratować.
- Bezpośrednią przyczyną śmierci chłopca była postępująca niewydolność wielonarządowa. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi. Kamilek przez cały czas pobytu w szpitalu był głęboko nieprzytomny. Nie miał świadomości gdzie jest, ani co go spotkało. Ani przez chwilę nie cierpiał - mówi Wojciech Wojciech Gumułka, rzecznik prasowy GCZD w Katowicach.
Lekarze długi czas walczyli o życie ośmiolatka.
- Kamilek otrzymał w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka wszelką możliwą pomoc medyczną. Korzystał z zaawansowanych metod leczenia, m. in. z respiratoterapii, dializoterapii oraz w wysokospecjalistycznej aparatury ECMO, zapewniającej wspomaganie krążenia i pozaustrojowe natlenianie krwi. Był pod ciągłą, niezwykle troskliwą opieką naszego personelu medycznego. To wszystko niestety nie wystarczyło, aby uratować chłopca - podsumowuje.
