Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Smutny jest brak życia na Wiśle

Roman Laudański
Łodzie-domki mieszkalne zbudowane przez pana Kazimierza na Jezioraku
Łodzie-domki mieszkalne zbudowane przez pana Kazimierza na Jezioraku Fot. autor
Z pomocą rodziny zbudował siedem łodzi motorowych. Kazimierz Fiołka, emeryt z Bydgoszczy najlepiej czuje się na wodzie.
Łodzie-domki mieszkalne zbudowane przez pana Kazimierza na Jezioraku
Łodzie-domki mieszkalne zbudowane przez pana Kazimierza na Jezioraku Fot. autor

Łodzie-domki mieszkalne zbudowane przez pana Kazimierza na Jezioraku
(fot. Fot. autor)

Wodna pasja w rodzinie zaczęła się przed wojną. Ojciec Kazimierza Fiołka miał kajak, którym pływał nie tylko po Brdzie.

Później zbudował pierwszą motorówkę i pasja motorowodniacka rozlała się po całej rodzinie. Woda stała się sposobem na wypoczynek. Przepłynęli Wielkie Jeziora Mazurskie, Wisłę, Wartę, Narew i Bug. Na łodzi wychowały się dzieci, a później wnuki. Od 1971 przyjeżdżają nad Jezio- rak, tu zacumowali łodzie-domki, które Kazimierz Fiołka zobaczył przed wielu laty w amerykańskim folderze, a później sam zbudował.

Kambodża. Aerobik przy Polach Śmierci

- Pierwszy powojenny rejs ojciec zrobił w 1948 roku, przepłynął całą Warmię - wspomina Kazimierz Fiołka. - Codziennie prowadził notatki. Którędy płynął, kto obsługiwał śluzy i pochylnie. Był dzielny, płynął sam.

Na początki lat 50. zbudowali pierwszą motorówkę. Zaczęło się od tego, że w tamtych latach ojciec przywiózł amerykańskie prospekty pełne zdjęć najróżniejszych łodzi. Na jednym z nich był pływający domek. - Ten pomysł utkwił mi w pamięci - uśmiecha się Kazimierz.
W 1971 roku zbudował pierwszą, własną motorówkę. Odkryta łódeczka z szybą i plandeką. No i zaczęło się na całego. Co tydzień spływy. 25- konną motorówką pływali na Warmię. W sześć łodzi motorowych przepłynęli Iławkę (pomiędzy Iławą a Drwęcą). Przepłynęli to za dużo powiedziane. Wody w rzece było na pół metra i motorówki często trzeba było przeciągać. A w Iławie musieli demontować silniki, przenosić łodzie, prosić młynarza, żeby najpierw podniósł poziom wody, a później obniżył, żeby zmieścili się pod niewysokim mostkiem. I choć na motorówce można było spać, to były to jeszcze czasy, w których nad rzeką można było rozbijać namioty i cieszyć się ciszą kolejnych wieczorów.
- To była dzicz - wspomina po latach. - Dobrze, że zabraliśmy ze sobą siekiery, bo zwalone do wody drzewa blokowały nasze łódki. Po latach wiem, że taka przygoda przydarza się raz w życiu. Wtedy nikt nie zrobił jeszcze takiego rajdu łodziami motorowymi.

W latach 70. nastała moda na rajdy organizowane przez dziennikarzy i Polski Związek Motorowodny. Pływali do Szczecina. Znaną wtedy imprezą był również rajd Warszawa-Westerplatte przez Malbork czy Elbląg. Brało w nich udział nawet kilkadziesiąt osób.

Po pierwszej motorówce przyszła chęć na coś większego. Koniecznie z kabiną. Zaprojektował ją sam. Najpierw trzeba było zrobić formę. Odlać kadłub z żywicy i włókna szklanego. Wyszlifować, wzmocnić wręgi. Wykonać kabinę. W 1978 roku była gotowa. Pływali nią do 1990 roku. Co roku na Mazury i to z Bydgoszczy.

Następnie kupili plastikową skorupę kolejnej łodzi. Dwa tygodnie chodzili wokół niej i zastanawiali się, jak zabrać się za robotę. Dzięki wiszącemu rusztowaniu (drzwi od starej szafy) zabrali się za umocowanie wręg i wykonanie podłogi. Dopiero wtedy mogli na niej stanąć. Oszklenie, napęd, tapicerka, turbina - wszystko zrobione własnoręcznie.
I po prostu wyszło.

Podkreśla, że na wodzie bywa pięknie i straszno. Raz popłynęli na Warmię w dwie łodzie. Na Wiśle pod Chełmnem nagle zaczął się tumult na łodzi brata. Kiedy podpłynęli, okazało się, że łódź przecieka i zaczyna tonąć.

iężki silnik wyrobił podtrzymującą go gumową poduszkę, a następnie wyrwany wał turbiny przetarł na wylot kadłub - opowiada Kazimierz Fiołka. - Środek rzeki, mój brat zapychający nogami dziurę. Rodzina przerażona. Robimy pierwszy nawrót - cuma się urwała. Drugi - cuma przeszła obok. Za trzecim razem złapali hol. Na kamienistej "główce" na Wiśle siedział wędkarz. My próbujemy doholować tonącą łódź do niego, a on krzyczy, że płoszymy mu ryby! Na szczęście, kilkanaście merów od brzegu, trafili na piaskową łachę. Tam łódź po prostu zatonęła i osiadła na dnie. Kabina zalana. Wszyscy zdenerwowani.
Opowiada, że ta łódź umarła. Straciła duszę.

- Gdyby łódź zatonęła w innym miejscu, to nanoszony przez Wisłę piach przykryłby ją całą. Nim udałoby się nam załatwić jakiś dźwig - zostałaby na zawsze w Wiśle - wspomina.

Podczas międzynarodowego rajdu z Warszawy na Westerplatte, stanęli na śluzie w Gdańskiej Głowie (pomiędzy Wisłą a Szkarpawą). Płyną w stronę Gdańska, ale wiatr pchał wodę z Bałtyku. 5,5-metrowa łódka nie mieściła się między falami, które przelewały się górą przez kadłub i plandekę. I tak co chwilę. Przetrwali, choć było groźnie.

- Nawet takie przygody nie zniechęciły córek do dalszego pływania - podkreśla.

- Zawsze kochałem wodę - uśmiecha się. - Zbudowałem pływające domki nie dlatego, żeby szybko płynąć po wodzie. Tu idziemy wolniutko, spokojnie. Czysta radość.
Błyszczący katalog amerykańskich motorowodniaków utkwił mu na lata w pamięci. Wyliczył wyporność nowej łodzi. Budowę pierwszego domu wo- dnego rozpoczął osiem lat temu. Już po roku ruszyła budowa drugiego. Platforma ma 7,4 metra długości, szeroka na 3,4 metra. Długość samego domku: 3,4 metra. W środku kabiny, kuchenka, lodówka, toaleta chemiczna. Zadaszenie na całej długości.
Pracował wtedy w bydgoskim Zespole Szkół Chemicznych. Po godzinach wchodził do garażu i poświęcał się pasji. Całość składał na przystani w klubie.

- Może jestem próżny, ale zrobiłem coś, co zyskało uznanie w oczach innych żeglarzy - mówi. - Płynęliśmy Nogatem pierwszym domkiem na Warmię. Mijają nas piękne, wypasione jachty. Nagle jeden z nich wykonuje dziwne manewry i ustawia się tak, żeby zrobić nam zdjęcie. Byliśmy sensacją na wodzie. Sterowanie pierwszego z nich opierało się na... kierownicy rowerowej, kole i systemie linek prowadzących do steru. Po roku, kiedy płynęliśmy już drugim domkiem, który miał inne sterowanie, podpływa do nas jeden z jachtów. Kapitan krzyczy, że zmieniliśmy ster, bo w pierwszym była rowerowa kierownica, a ja odkrzykuję, że to już inna łódka.

Rodzina dodaje, że zdarzały się i humorystyczne sytuacje. Czasem ktoś podpływał, żeby żartem... zamówić frytki, bo był przekonany, że to pływający bar.

- Kilometry na wodzie inaczej się liczy - opowiada Kazimierz Fiołka. - Podróż samochodem na trasie Bydgoszcz - Iława zajmie - góra dwie i pół godziny. A na wodzie to już inne kilometry. Nam zdarzało się spływać z Bydgoszczy do Grudziądza bez silników. Czasem i dalej, aż do śluzy w Białej Górze, przez którą można wpłynąć Wisłą na Nogat.

Opowiada, że czasem obserwuje na Jezioraku potężne motorówki przecinające pędem wodę, i wtedy zastanawia się, czy z ich pokładu można zważyć to, co widzi się płynąc turystycznie, czyli powoli.

Wakacje z "Pomorską" -KLIKNIJ

Kazimierz Fiołka: - Smutny jest brak życia na Wiśle - opowiada. - Między Bydgoszczą a Białą Górą jest Grudziądz, Nowe, Gniew, ale pomiędzy nimi nie pływają żadne łódki. A Wisła jest piękna. Wysokie brzegi pod Świeciem. Urocza rzeka, ale martwa. Choć trzeba umieć po niej pływać. Mnie również zdarzało się wpłynąć na łachę, ale trzeba umieć czytać wodę i poznać rzekę. Nie można lekceważyć wody. A kiedy płynie się szybko - tego nie widać.

W ubiegłym roku wyruszyli na Bug. Warunki nie były najlepsze, po deszczach podniósł się poziom wody. Motorówką ruszyli z Niemirowa (przy granicy z Białorusią). - Rzeka i okolice - przepiękne. Było co oglądać. Dzikie miejsca bez ludzi - opowiada Kazimierz Fiołka. - A jak już spotykało się ludzi, to życzliwych, choć biednych.

Ubolewa, że choć ludzie podorabiali się pięknych łodzi, to na wodzie nie przestrzegają podstawowych zasad. Hasło: dla turysty najważniejsza jest saperka przez lata nie sprawdzało się na wyspach Jezioraka. Strach było zejść na ląd. Teraz gminy zainwestowały unijne pieniądze w przystanie z tojkami i pojemniki na śmieci. Nadal nie wszyscy tego przestrzegają.

- Można mieć piękne jachty, ale kultury na nich brakuje - kręci głową. - Woda wymaga również wyobraźni. Kiedy zmienia się pogoda, trzeba dobić do brzegu. Dwa lata temu szkwał zerwał dach w łodzi. Choć stali przycumowani do brzegu, to cały stelaż urwało. Połamane elementy wyławiali z wody.
W odpowiedzi na pytanie o umiejętności mechaniczne Kazimierz Fiołka uśmiecha się, że zawsze chciał wiedzieć, jak coś działa. Silnik samochodowy, do motorówki. Wszystko trzeba było rozkręcić, naprawić i poskładać w całość. Dlatego nawet kiedy na wodzie wysiądzie im silnik, to potrafią go wyjąć sposobem i wymienić uszczelkę.

- Trzeba chcieć i próbować. Wtedy okazuje się, że wiele rzeczy można zrobić. Niech mi nikt nie mówi, że czegoś nie da rady zrobić. Wszystko można, jeśli człowiek ma chęci i swoją pasję.
Jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem, który patrzy na wspaniałą rodzinę i może z nią wypływać na wodę.

- Gdybym był trochę młodszy, to pewnie zbudowałbym jeszcze jeden pływający domek, bo coś trzeba robić. To moja pasja.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska