Sprywatyzowana w 1992 roku Stocznia Szczecińska znowu wraca do państwa. Rząd zdecydował o przyjęciu - za symboliczną złotówkę - około 43,5 proc. akcji i 52 proc. głosów prywatnych inwestorów związanych z zarządem stoczniowego holdingu. Państwo miałoby więc kontrolny pakiet akcji spółki. Ma to przywrócić zaufanie banków do zarządu (nowego) stoczni, stworzyć warunki do negocjowania 40-milionowego kredytu koniecznego do wznowienia produkcji (a nie na zaległe wypłaty).
Szansa stoczni
Stocznia, jej załoga otrzymała olbrzymią szansę na powrót do normalności. Szansę, bo trzeba pamiętać, że tylko jej zobowiązania krótkoterminowe wynoszą 1,9 miliarda złotych (tylko Zakładom Cegielskiego winna jest 100 mln), że 40 mln zł niezbędnych jest na rozruch, a 150 mln na powrót do normalnej pracy.
Rządowa decyzja wywołała falę komentarzy. Na ogół przychylnych, ale liberałowie (m.in. Janusz Lewandowski, były minister przekształceń własnościowych) uważają, że jest ona krokiem wstecz. Bo obecny rząd lubi kontrolować i zawłaszczać gospodarkę. Więc jest to niebezpieczny precedens.
Prawda, na wieść o pomocy dla stoczni natychmiast ujawnili się kolejni amatorzy powrotu na garnuszek państwa. W piątek na ulice wyszła załoga białostockiego Bisona, zadłużonego na ponad 50 mln złotych. Samorząd Ostrowca żąda od skarbu państwa przejęcia większościowego pakietu akcji Huty Ostrowiec, która w ubiegłym roku przyniosła 227 mln złotych strat i jest zadłużona na 750 mln zł. Z dnia na dzień kolejka chętnych do przejścia na garnuszek państwa będzie rosła, bo zagrożonych bankructwem firm prywatnych jest bardzo dużo.
Kapitalizm państwowy?
Grozi nam więc kapitalizm (a może i socjalizm) państwowy - czego boją się liberałowie? Może rząd Millera ze strachu przed rozlaniem się buntu stoczniowców podjął populistyczną decyzję? - Miller chce odzyskać popularność i zaufanie społeczne - woła część opozycji. - To decyzja polityczna, a nie ekonomiczna, która osłabi naszą pozycję w negocjacjach z Unią Europejską - martwią się inni.
Nie ma czegoś takiego, jak decyzja wyłącznie polityczna czy wyłącznie ekonomiczna. Nawet słynna "niewidzialna ręka rynku" to efekt działania sił rynkowych i regulacji o charakterze społecznym (regulacje państwa, samorządów itp).
Rząd Millera nie może dopuścić do upadłości Stoczni Szczecińskiej. To nie jest pierwsza z brzegu firma (prywatna, państwowa), ale trzecia stocznia w Europie (jeszcze niedawno piąta w świecie), która zatrudnia 7,5 tysiąca ludzi i daje pracę prawie dwustu zakładom (i tysiącom ludzi) w Polsce. Portfel jej zamówień ma wartość 1,2 miliarda dolarów! Jeszcze dwa, trzy lata temu była firmą dochodową i nadal będzie przynosiła zyski. Ma kłopoty, bo spóźniła się z realizacją skomplikowanych zamówień, bo była ostatnio źle zarządzana. Pomoc państwa daje jej realną szansę wyjścia na prostą. Dość szybko.
Bankructwo stoczni pociągnęłoby falę bankructw w Polsce. Tego nie chce nikt.
Europa też ratuje
Państwo czasem musi wspierać firmy wrażliwe dla jego gospodarki. Tak też robi się i w Unii Europejskiej, chociaż tam nie było przykładu nacjonalizacji czy w Niemczech renacjonalizacji. Niemcy (za zgodą UE) pomogli stoczni Bremer-Vulkan, kiedy jej groziła upadłość (połowa lat 90.), jak i koncernowi budowlanemu Holzmann w ostatnich trzech latach. Do byłej NRD z budżetu Niemiec popłynęło ponad 500 mln euro na wspieranie prywatyzowanych firm, bo inaczej nikt by ich nie chciał, czekało je bankructwo.
Rząd Millera na pomocy Stoczni Szczecińskiej straci, a nie zyska w opinii publicznej. Nie tylko w Białymstoku i Ostrowcu uwierzyli, że państwo może pomóc jak się wyjdzie na ulice.
Rząd wszystkim pomóc nie może, bo w tym roku zasypiemy tylko połowę z grożącej nam dziury budżetowej (deficyt wyniesie 40 mld złotych). Huta w Ostrowcu, na przykład, upaść musi. Bolesne to, ale taka jest prawda. Państwa, a więc mnie i innych pracujących, a tym bardziej emerytów i rencistów nie stać już na utrzymywanie kolejnych bankrutów. Więc przyzwolenie na decyzje, jakie podjął rząd, może być tylko wyjątkowe.
