https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Solaris

Joanna Grzegorzewska
Kadr z filmu "Solaris" w reżyserii Stevena  Soderbergha. Na zdjęciu - George Clooney czyli  filmowy doktor Chris Kelvin.
Kadr z filmu "Solaris" w reżyserii Stevena Soderbergha. Na zdjęciu - George Clooney czyli filmowy doktor Chris Kelvin.
Filmowa adaptacja "Solaris" Stanisława Lema - prozaika, eseisty, najwybitniejszego przedstawiciela polskiej fantastyki naukowej - weszła już na ekrany kin.

     "Solaris" Lema, powieść wielokrotnie wznawiana, przetłumaczona na 28 języków, zdobyła najwyższe uznanie w oczach krajowej i światowej krytyki. "Solaris" Stevena Soderbergha - zdobywcy Oskara za reżyserię filmu "Traffic" - takiego uznania, w moim przekonaniu, nie zdobędzie. "Solaris" Soderbergha to nieporozumienie. Przykład na to, jak piękną, mądrą opowieść, można zamienić na łatwą w odbiorze historyjkę z typowo hollywoodzkim happy endem.
     Teoretycznie, samemu obrazowi, jako takiemu, nie można za wiele zarzucić. George Clooney (filmowy doktor Chris Kelvin) gra dobrze, przekonująca wydaje się Natascha McElhone (żona Kelvina). Efekty są, muzyka doskonała. Ale... Nie oto chodziło!
     Soderbergh skupił się tylko - przeinaczając znacznie fakty - na związku między Kelvinem a jego żoną. Powstała ckliwa opowieść o miłości, która na dodatek ma szczęśliwe zakończenie w stylu "prawdziwa miłość zwycięża nawet śmierć". Oczywiście, wątek niezniszczalnego uczucia z poczuciem winy w tle też się u Lema pojawia, ale pisarz wskazując swoim bohaterom trudniejszą drogę niż reżyser filmowy, nadaje opowieści inny kształt. Pozwala czytać ją jak traktat filozoficzny. I, co najważniejsze, wątek ten nie jest u Lema - w przeciwieństwie do filmowego obrazu - jedynym.
     Soderbergh nie dość, że lemowskim postaciom zmienił płeć, imiona, to nie zmaterializował snów reszty załogi. Snów - a raczej myśli chowanych w najdalszych zakamarkach mózgu. W najdalszych, bo tak strasznych. A o tym jest przecież, m.in., opowieść Lema: o rasie ludzkiej, która nie ma w sobie tylko destylatu cnót; rasie, która wyruszając na spotkanie z obcą cywilizacją niesie w darze nie tylko bohaterski posąg Człowieka. To opowieść o strachu przed ujawnieniem naszej wewnętrznej brzydoty, błazeństwa, wstydu. U Soderbergha tego nie ma.
     Stanisław Lem w jednym z wywiadów powiedział, że pójdzie na pokaz filmu nie jak na ścięcie gilotyną, ale na pewno pełen wątpliwości. Soderbergh, który podpisał się pod scenariuszem, powiedział, że "Solaris" będzie połączeniem "Odysei kosmicznej" z "Ostatnim tangiem w Paryżu". Lem, który nie miał żadnego wpływu na obraz, zareagował ostro. "A co ma piernik do wiatraka?" - pytał.
     No właśnie. Filmowa adaptacja "Solaris", niestety, nie ma nic wspólnego z lemowskimi, intelektualnymi rozważaniami o człowieku. Szkoda.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska