Chodzi o audi, które w niedzielę stoczyło się do Wisły. Jego właściciel był pewien, że samochód ktoś ukradł, ale gdy zgłosił to na policję, okazało się, że było inaczej. Do mundurowych zadzwonili bowiem torunianie, którzy widzieli, jak samochód tonie.
Na wtorek mundurowi zaplanowali wielką akcję - chcieli wyciągnąć samochód z wody. Na początku musieli sprawdzić, gdzie dokładnie utonęło audi.
Czytaj: Myśleli, że skradziono im auto. Tymczasem wóz... utonął w Wiśle
Zadanie nie było łatwe - świadkowie widzieli wprawdzie, jak auto przez co najmniej kilkadziesiąt metrów płynęło Wisłą, zanim zatonęło, ale nurt rzeki jest silny i nikt nie wiedział, gdzie dokładnie wylądował samochód. Dopiero poniedziałkowe sprawdzanie dna specjalnym sonarem potwierdziło: auto utknęło przy Starówce, jakieś dziesięć metrów od brzegu.
Wydawało się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Miejsce zatonięcia samochodu oznaczono specjalną boją, a we wtorek rano na miejsce przyjechali strażacy. Specjalny robot na wszelki wypadek miał jeszcze raz sprawdzić, czy samochód znajduje się we wskazanym miejscu, a potem do akcji mieli ruszyć nurkowie. Ich zadaniem było przyczepienie linki holowniczej do samochodu tak, by mógł go wyciągnąć dźwig. Ale okazało się to niemożliwe - nurkowie wyszli z lodowatej wody z niczym. - Przeszkodziły warunki atmosferyczne i zamulone dno - wyjaśnia Wioletta Dąbrowska, oficer prasowa toruńskiej komendy policji.
Na dziś zaplanowano kolejną próbę wyciągnięcia samochodu.
Przypomnijmy: audi zostało zaparkowane w niedzielę przy Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu. Jak zapewnia jego właściciel - równolegle do krawężnika jezdni, a więc i do Wisły. Nadal zagadką pozostaje, jakim cudem stoczyło się do rzeki. Gdyby jego kierowca nie zaciągnął ręcznego hamulca, samochód stoczyłby się raczej jezdnią, a nie skręcił o 90 stopni w stronę Wisły.