Dziś o Stanisławie Brzęczkowskim powiedzielibyśmy - pracoholik. - To był największy jego błąd - mówi Barbara Chojnacka z Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy. - Nie miał czasu na promowanie własnej twórczości. Był najwybitniejszym grafikiem tamtych czasów, jeśli chodzi o Pomorze i Kujawy, a jednym z najlepszych w Polsce, tymczasem nie ceni się go tak, jak na to zasługuje!
Podbydgoskie początki
Urodził się 24 września 1897 roku w Koronowie. O tym rozdziale jego życia wiadomo niewiele. Był synem Wilhelma i Klary, jedynym chłopcem z sześciorga rodzeństwa. Po ukończeniu szkoły elementarnej uczył się w Miejskiej Szkole Realnej w Bydgoszczy. Wspominał ją bardzo ciepło, mimo że przez polskie nazwisko nie traktowano go dobrze. - Ale to właśnie tam niemiecki nauczyciel rysunku odkrył w nim talent - mówi Barbara Chojnacka. - Niestety, w wieku 16 lat, po śmierci ojca, Brzęczkowski musiał opuścić szkołę i podjąć pracę. Potem była wojna, walka na froncie. Przez to nigdy nie skończył studiów. Dopiero w 1955 roku, w roku jego śmierci, ASP w Warszawie przyznała mu dyplom w uznaniu dorobku.
Losy Brzęczkowskiego, poza pobytem w Berlinie, gdzie pracował w firmie reklamowej oraz skończył Szkołę Reklamową Dickmana, związane były z Pomorzem. Pracował w Tucholi (od 1913 r. - jako dekorator w polskim domu towarowym), po I wojnie światowej w Chojnicach (także dekorator) i potem w Gdańsku (urzędnik).
Do Bydgoszczy przeprowadził się w 1935 roku. Pracował w Zakładach Graficznych Instytutu Biblioteki Narodowej. Dopiero po II wojnie zajął się organizowaniem wraz z Marianem Turwidem, Liceum Technik Plastycznych. Był już wtedy artystą z ogromnym dorobkiem, tworzącym we wszelkich możliwych technikach graficznych, pionierem i najwybitniejszym przedstawicielem XX-wiecznego ekslibrisu, twórcą plakatów, znawcą liternictwa. Brał udział w licznych międzynarodowych wystawach. Wszystko to osiągnął sam - bo poza szkołą w Berlinie oraz półrocznym kursem w Akademii Grafiki Książkowej w Lipsku - nigdzie indziej się nie uczył.
W liceum
- Początkowo szkoła technik plastycznych była zapleczem zakładów graficznych. Chodziło o to, by kształcić dla nich kadrę - mówi Stanisław Lejkowski, artysta plastyk, uczeń Brzęczkowskiego. - A on był przecież doskonałym poligrafem. Dlatego wkładu Brzęczkowskiego nie sposób przecenić.
Czy był dobrym pedagogiem? - To był nerwus - twierdzi Stanisław Lejkowski. - Ale trzeba pamiętać, ile ten człowiek robił. Jeśli ktoś wiecznie się śpieszy, nie ma czasu, bo wytyczył sobie tak dużo zadań, trudno się dziwić, że się denerwuje.
- Zresztą on miał z nami wykłady - opowiada Jan Jordanowski, poligraf, także uczeń Brzęczkowskiego. - I do tego świetnie się nadawał. Uważał, że lepiej pokazać dłuto do litografii niż o nim opowiadać. Więc nosił mnóstwo książek, potem nam to wszystko pokazywał. Zresztą trochę się jąkał, więc może to pokazywanie mu pomagało.
- Z tym noszeniem książek było tak: żona zawsze miała przygotowany stosik książek na dany dzień - wyjaśnia Zbigniew Papke, artysta plastyk. Z Janem Jordanowskim chodzili do jednej klasy. - A że Brzęczkowski mieszkal przy Gdańskiej 17, naprzeciw szkoły, to zawsze po ten stosik kogo innego wysyłał.
- Trudno przecenić jego rolę w tworzeniu szkoły - dodaje Zbigniew Papke. - Marian Turwid, dyrektor, był człowiekiem rozchwytywanym. Wciąż na odczytach. Na szkołę miał mało czasu. I Brzęczkowski go pilnował. "Ma..Ma... Maryś a wysłałeś to pismo do ministerstwa?" - pytał. "Oczywiście" - Turwid na to. Wtedy Brzęczkowski chodził, kręcił się po pokoju tak długo aż znalazł to pismo, bo podejrzewał, że Turwid go nie wysłał. I krzyczał: "A ttto, ttto, Maryś, to k...wa, co??!" . I trzeba powiedzieć, że Turwid się nie obrażał. On po prostu wiedział, że bez Brzęczkowskiego działu grafiki by nie było.
- Działalność Brzęczkowskiego trudno ogarnąć - tłumaczy Stanisław Lejkowski. - Mówi się o nim jako o pedagogu lub artyście, a nie mówi się na przykład, że związany był z Pomorzem i Kaszubami nie tylko przez twórczość, ale też przez działalność patriotyczną. Że pisał i rysował dla narodowościowych czasopism.
Wystawa mu się należy
Dziś uczniowie Brzęczkowskiego żałują, że poznali swojego nauczyciela dopiero pod koniec jego życia. A potem o Brzęczkowskim było cicho. Nawet kontakt z rodziną jakoś się urwał. Dwóch synów artysty zostało wybitnymi architektami - ale jeden w Warszawie, drugi w Paryżu. Bogusław z Paryża był nawet na otwarciu wystawy w Muzeum Okręgowym (wystawę można oglądać przy ul. Gdańskiej do 5 lutego). Dziwił się, że tych prac tak dużo. Mówił, że znał tylko część...
Dziwił się jak wszyscy. Bo też każdy widział tylko wycinek życia i dzieła Brzęczkowskiego. - Dlatego właśnie zebraliśmy te prace i zorganizowaliśmy wystawę. Porządną, monograficzną - tłumaczy Barbara Chojnacka. - Taką, jakiej dotąd nie było, a jaka temu artyście po prostu się należała.