Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stolica metropolii powinna być rotacyjna. Raz nad Wisłą, raz nad Brdą

Rozmawiał Jacek Deptuła [email protected] tel. 52 32 63 138
Prezydent Michał Zaleski
Prezydent Michał Zaleski fot. archiwum
Rozmowa z Michałem Zaleskim, prezydentem Torunia.

- Panie prezydencie, kto mógł tak pana skomplementować: "zazdroszczę Toruniowi prezydenta"?

- Nie wiem, nie mam pojęcia, kto mógł tak powiedzieć...

- Prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz w wywiadzie dla "Pomorskiej". Wzbudził tym ogromne emocje wśród bydgoskich czytelników, głównie negatywne. Może pan tym samym zrewanżować się koledze zza miedzy?

- Od początku naszej współpracy, czyli od roku 2002, niewątpliwie przypadliśmy sobie do serca. Ławo się porozumiewamy, myślimy podobnie, także o relacjach między naszymi miastami. Jesteśmy otwarci na wspólne pomysły, projekty. Z uwagą i sympatią przyglądam się decyzjom Konstantego Dombrowicza, które pozwalają na rozwój miasta. Bydgoszcz się zmienia, jest atrakcyjna biznesowo, powstają nowe drogi, obiekty sportowe, handlowe i kulturalne. Może to drobiazg, ale udało mu się usunąć ze Starego Rynku kamienny szaniec, a to zmieniło zupełnie wygląd tego znamienitego placu i pozwoliło docenić jego urok. Mówimy czasami do siebie: "podziwiam cię, cenię za to, co robisz", ale każdy z nas stara się mieć własną drogę. Bydgoszcz jest większa, różna jest skala problemów i profil samego miasta. Toruń stawia przede wszystkim na kulturę, naukę i szkolnictwo.

- Zdarzyło się panom na serio poróżnić?

- Do dziś różnimy się, np. w sprawie stolicy przyszłej metropolii. Prezydent Dombrowicz skłania się do pomysłu ulokowania jej w największym mieście regionu, a ja uważam, że dwurdzeniowa metropolia powinna mieć rotacyjną stolicę - jedna kadencja tu, druga tam.

- To już Toruniowi nie wystarczy, że jest stolicą samorządu, ma swojego marszałka województwa, który dysponuje pieniędzmi, a więc władzą?

- Ja bym nie mieszał administracji rządowej i samorządowej ze strukturami metropolitalnymi. To zupełnie nowe rozwiązanie oparte nie na posiadaniu władzy, tylko na koordynowaniu projektów. W dyskusji na temat siedziby metropolii nie możemy zatracić najważniejszego - samej idei metropolii bydgosko-toruńskiej, która obejmuje prawie połowę mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego i może dźwignąć region do poziomu europejskiego. Jestem pewien, że gdyby sprawa siedziby stanęła na ostrzu noża, to rozsądni ludzie w Toruniu będą gotowi na kompromis.

- Prezydent Dombrowicz chętnie stanąłby na czele tej metropolii. Pana zdaniem - udźwignąłby związane z tym obowiązki?

- Myślę, że dałby sobie z tym wyzwaniem radę.

- Często styka się pan z określeniami, że Bydgoszcz leży koło Torunia albo Toruń koło Bydgoszczy?

- (śmiech) Nie, z tym stwierdzeniem spotykam się tylko w dowcipach i podczas żartobliwych rozmów z bydgoskimi samorządowcami. Czasem ktoś z Torunia powie, że jeśli się spojrzy na mapę Polski, to Bydgoszcz rzeczywiście leży koło Torunia. Kontestowane jest też położenie naszego sąsiada nad Wisłą, który "przykleił się" do rzeki dopiero poprzez aneksję Fordonu, a w rzeczywistości leży nad niewielką rzeczką Brdą. Ale to oczywiście żarty. Nie mają one nic wspólnego z rzeczywistą oceną miast. Dziś otwiera się znakomita okazja, byśmy połączyli nasze potencjały. Bydgoszcz ma inny przemysł, inne usługi, inne szkolnictwo wyższe. Takie bliskie sąsiedztwo pozwala na kompatybilne planowanie inwestycji. Byłoby na przykład błędem, gdybyśmy chcieli w Toruniu budować operę, bo piękna i nowoczesna jest nad Brdą. Z kolei zdziwiłbym się, gdyby w Bydgoszczy planowano budowę muzeum sztuki, które jest w Toruniu i z powodzeniem służy całemu regionowi.

- Toruń ma na pewno trzy ikony znane nawet w świecie: Kopernika, pierniki i ojca Tadeusza Rydzyka. A z czym pan kojarzy Bydgoszcz?

- Wiem, że Bydgoszcz słusznie stawia na węzeł wodny Brdy i Wisły. Nie tylko w znaczeniu turystycznym, promocyjnym, ale i gospodarczym. Nieuchronnie żegluga wodna zacznie przejmować dużą część transportu. Myśląc o Bydgoszczy, widzę też spichrze, mosty, frapujące lokale nad Brdą. Bywałem tam w uroczych kafejkach - człowiek wchodzi na taras i jest nad rzeką, a poniżej ogrody. Czułem się niemal jak w Wenecji! Miasto ma wspaniałą Wyspę Młyńską, zadbaną zieleń. Marką miasta jest też biznes, magnes dla inwestorów. I wreszcie - Łuczniczka, piękna kobieta, symbolizująca charakter miasta - odwagę i waleczność.

- A widział pan projekt nowego szklanego ratusza pośrodku rynku, o którego urodzie pan wspominał?

- Owszem, widziałem. Zawsze trzeba się liczyć z dwiema grupami mieszkańców. Jedni chcą czegoś dobrego dla miasta. To zarówno zwolennicy nowego ratusza, jak ci, którzy chcą przywrócenia historycznej zabudowy rynku. Ja jednak nie oceniam, które rozwiązanie jest lepsze. Drugą grupę stanowią osoby, które przy okazji takiej dyskusji chcą coś zepsuć, upiec własną pieczeń lub skrytykować prezydenta i coś ugrać.

- Ale podoba się panu projekt?

- Decyzja należy do bydgoszczan i to powinna być wyłącznie ich ocena. Podobnie było z drogą krajową S5. Stanowisko Konstantego jest takie, by poprowadzić ją przez miasto, bo to pomoże zdobyć pieniądze na istotne usprawnienie komunikacyjne, budowę drogi, ale i całej infrastruktury - skrzyżowań, wiaduktów, tuneli...

- Wyobraża pan sobie obwodnicę wokół Torunia biegnącą główną arterią Torunia - Wałami Sikorskiego?!

- Rozumiem motywację prezydenta Dombrowicza. Jednak będąc na jego miejscu odetchnąłbym z ulgą, kiedy zapadła decyzja, że ruch pójdzie jednak wokół miasta. Natomiast ból głowy pozostał - jak znaleźć pieniądze na modernizację systemu komunikacyjnego Bydgoszczy? Ale lepszy taki ból, niż ten wynikający z faktu, że przez samo centrum prowadziłby ruch i miejski, i tranzytowy.

- Ma pan jeszcze plany konkurencyjnego lotniska wobec bydgoskiego?

- Bez złośliwości. Nasz - to słowo podkreślam - port lotniczy powinien zacząć nabierać rangi europejskiej. W regionie kwestia rozwoju bydgoskiego terminalu jest bezdyskusyjna, tyle że pasażerów powinno być nie 130 tysięcy, lecz przynajmniej pół miliona. A my w Toruniu nastawiamy się na lotnisko sportowe, służące przelotom nierejsowym, głównie biznesowym i służącym ewentualnym wsparciem lotnisku bydgoskiemu.

- A propos złośliwości - w Bydgoszczy mówi się, że trzy lata temu Piotr Całbecki, wówczas pana najbliższy współpracownik, był człowiekiem prezydenta Zaleskiego. A dziś prezydent Zaleski jest człowiekiem marszałka województwa Całbeckiego...

- (śmiech) Przez 4 lata pracowaliśmy rzeczywiście razem w Urzędzie Miasta Torunia i bardzo żałowałem, że odszedł, ale jednocześnie gratulowałem, że został marszałkiem. Dziś z jego perspektywy Toruń jest tylko jednym z kilku najważniejszych miast regionu. Nie spodziewam się szczególnego traktowania. Natomiast cieszę się, że relacje między nami są pełne zrozumienia.

- We wszystkim panowie się zgadzacie?

- Zawsze musi pojawić się łyżeczka dziegciu. Nie podzielam, np. koncepcji marszałka w sprawie systemu komunikacyjnego regionu. Dla mnie są dwa główne centra - Bydgoszcz i Toruń, do nich powinny być jak najlepsze dojazdy. A marszałek uważa, że trzeba przede wszystkim myśleć o sieci drogowej scalającej cały region.

- Zdarzyło się panu zadzwonić do marszałka i powiedzieć: "Piotrze, brakuje pieniędzy, nie skubnąłbyś trochę dla nas z unijnych dotacji"?

- Nie ma chyba spotkania, bym nie wkładał marszałkowi na głowę jakiegoś problemu. I niezmiennie słyszę: złóżcie wniosek jak wszyscy, wystartujcie w konkursie...

- Z ręką na sercu pan to mówi? Nic nie udało się załatwić po koleżeńsku?

- Co więcej, marszałek wykluczył miasta na prawach powiatów grodzkich, takie jak Toruń właśnie, z unijnego konkursu dotyczącego dróg. Była też dogrywka na szpitale, ale wszystkie pieniądze zostały rozdysponowane między powiaty ziemskie.

- Bydgoszczanie od lat nie rozumieją toruńskiego konfliktu o drugi most na Wiśle. O co w nim właściwie chodzi? Prokuratura, sądy...

- Bezdyskusyjne jest to, że drugi most drogowy musi powstać. W 2003 roku, zaraz na początku mojej pierwszej kadencji, przyjrzałem się, jakie są szanse, by tę inwestycję jak najszybciej zrealizować. W grę wchodziły już unijne pieniądze. Wiedziałem o pierwotnej lokalizacji przy ul. Waryńskiego, ale z nią wiązało się przejście przez rezerwat przyrody, wycinka dorodnych drzew w parku. Mając świadomość tego, że do Unii wchodziliśmy nie tylko po fundusze, ale również, by przestrzegać reżimów europejskich, także środowiskowych, stwierdziłem, że lokalizacja na Waryńskiego oznacza same kłopoty. Pojawiła się więc koncepcja przyrodniczo niekonfliktowa, przy ul. Wschodniej, lecz chyba diabeł sprawił, że nowa lokalizacja wzbudziła ambicjonalne spory. Mówiono: skoro przez lata przygotowywano pierwszą lokalizację, to po co ją zmieniać? Szczęśliwie jesteśmy już na etapie przetargu na budowę, mamy zapewnione dofinansowanie na poziomie 37 procent kosztów, ale walczymy o więcej. Rzeczywiście, prokuratura przez dwa lata prowadziła 28 postępowań - 27 umorzyła, jeden wniosek trafił do sądu, dotyczący kwestii pobocznej, bo dysponowania nieruchomościami.

- Jak pan to robi, że - niegdyś silnie związany z lewicą - w drugiej kadencji uzyskał ponad 70 procent dość konserwatywnych torunian? Potrafi pan się dogadać z o. Rydzykiem i z lewicą...

- Kiedy zdecydowałem się startować w wyborach, powiedziałem sobie: nie będę kandydatem żadnej partii czy zakładnikiem jakiegoś politycznego światopoglądu. Moją partią są torunianie, a ideologią - rozwój miasta. I trzymam się tego do dziś.

- Ale zarzuca się panu zbyt miękką postawę wobec o. Rydzyka, toruńskiej ikony nie kojarzącej się najlepiej.

- Moim zdaniem miasto musi wspierać inicjatywy, które prowadzą do rozwoju szkolnictwa wyższego, stąd jestem gościem na spotkaniach na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, w Wyższej Szkole Bankowej czy w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej. Słyszę zarzuty dotyczące nie tylko tych moich kontaktów. Oponenci zarzucają, że jestem wszędzie - na uroczystościach kościelnych i świeckich, w małej szkole i na dużych wydarzeniach artystycznych. I pytają mnie dlaczego? A ja jako prezydent mam obowiązek być tam, gdzie są torunianie. Z tym że nigdzie nie chodzę niezapraszany.

- Miewał pan problemy z fundacjami czy inwestycjami o. Rydzyka?

- Wszystko musi odbywać się zgodnie z procedurami, tu nie ma wyjątków. Cenię sobie to, że te dzieła, które powstają, mają charakter trwały, to przedsięwzięcia na dziesiątki lat. I ich nie oceniam. Jeśli ktoś ma w ręku pilota, nie musi słuchać i oglądać tego, czego nie lubi. Ale jedną sprawę chcę tu podkreślić. Otóż odwierty geotermalne to wreszcie jedyny namacalny dowód na to, czy w regionie możemy wykorzystywać to naturalne źródło ciepła. Nie należy patrzeć na te działania ideologicznie.

- Dziękuję za rozmowę i zapewniam, że Bydgoszcz trzyma kciuki za to, by Toruń w 2016 roku został Europejską Stolicą Kultury.

- Mam nadzieję, że to się uda. Ta rywalizacja nie jest tylko sprawą toruńską. To wielkie przedsięwzięcie regionalne. Ale nie zadał pan jednego pytania...

- ...?

- Czy ja czegoś zazdroszczę bydgoszczanom?

- A jest coś takiego? Prezydenta?

- To zdolność wzajemnego wsparcia dla wspólnych problemów ze strony parlamentarzystów wywodzących się z Bydgoszczy. Jeśli są sprawy strategiczne dla tego miasta, wymagające zewnętrznych decyzji, to politycy znad Brdy - z lewa i prawa - działają wspólnie. Tak wyglądała walka o województwo, o siedzibę jednostki NATO posła Janusza Zemkego i Radosława Sikorskiego. A jak daleko ideologicznie obu politykom! Podobnie było z dwoma bydgoskimi uniwersytetami. Dla Torunia to niedościgniony wzór, a przecież nasze miasto też jest warte takiej mobilizacji.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska