A jednak.
A jednak coś też może sprawić, że prócz tęsknoty za etatem zaczyna się myśleć trochę inaczej. I może powstać stowarzyszenie bezrobotnych. Chciałam się spotkać z trzema, najwyżej czterema spośród nich. Jest dziesięciu.
Aktorzy pierwszego i drugiego planu
Barbara Grabla-Mściszewska - mówią na nią "nasza prezes". To ona wymyśliła i szefuje Bydgoskiemu Stowarzyszeniu Bezrobotnych i Osób Wspierających. Po 25 latach pracy zwolniono ją na zasiłek przedemerytalny.
Krystyna - przepracowała 10 lat, do tego dorzuca urlopy wychowawcze. Jej ostatnia praca to sprzedawca, trzy lata temu. Ciągle jeszcze pozwala goryczy dochodzić do głosu.
Zbyszek - elektryk, automatyk, elektronik. Pracował 21 lat. Z etatu odszedł w 1997 roku. Do tego uzbierałby może jeszcze dwa z umów o dzieło i zleceń.
Bożena - na świadczeniu przedemerytalnym po 32 latach pracy w administracji oświatowej. Nie szuka etatu. Chce pomóc innym. Granatowy kostiumik, kolorowa apaszka. Niewątpliwie najbardziej elegancka wśród nas.
Mieczysław - jedyny, który - jak mówi - wleje tu szczyptę optymizmu. Pracował 21 lat. W kwietniu minie pięć, jak jest bez pracy.
Jakub i Artur - wyjątkowo młodzi w tym gronie. Jakub trzy lata bez pracy, wcześniej tyle samo jako sprzedawca. Studiuje historię na Akademii Bydgoskiej. W pierwszym odruchu nie kryje, że studia to ucieczka przed bezrobociem. Tylko tyle? - Podnoszenie kwalifikacji, aktywność... - dodaje bez entuzjazmu. Za to zupełnie innym tonem mówi, że współpracuje z uczelnianym pismem Homo Politicus. Chce być dziennikarzem.
Artur - przystojniak w niebieskiej koszuli. W listopadzie minął rok, jak skończył prawo. - Praca na piątkę, egzamin na piątkę, dwa języki. I jestem bez pracy. Oferta firm windykacyjnych czy ubezpieczeniowych go nie interesuje.
Janusz - przepracował 27 lat, bez pracy od dwóch. Ciągnął na dwóch etatach. Jak się skończyły to oba od razu.
Zygfryd ani dnia nie był bezrobotnym. Po 37 latach pracy na rencie. Przyszedł w imieniu córki: 28 lat, po geografii, włoski biegle, a pracy znaleźć nie może. Jej staż to pół roku w biurze turystycznym, które splajtowało.
Zygmunt Ciechorski - nie jest bezrobotny, emerytowany radca prawny, służy bezpłatną pomocą. Od dawna bezinteresownie włącza się w rozmaite inicjatywy i doradza ludziom potrzebującym. Wąsik, biała koszula, ciemny garnitur. Nobliwy pan ze starej fotografii.
W Stowarzyszeniu przeważają kobiety i "starsza młodzież " - jak mówi o nich Grabla-Mściszewska. Po czterdziestce, po pięćdziesiątce. Mają za dużo lat, nie takie wykształcenie, jak by chciał pracodawca, nie te umiejętności. Mają też ogromną, wręcz zażartą chęć i potrzebę pracy, żeby tylko ktoś im ją dał.
Wylali co na sercu
Prezes jest niepozorna, w zielonym kostiumie, krótkiej trwałej na głowie. To od niej się zaczęło. W listopadzie minął rok od spotkania, które zorganizowała na Starym Rynku w Bydgoszczy. - Miał być wiec, a mediów było więcej niż bezrobotnych - opowiada. Poszli w te kilka osób do Kaskady omówić, co właściwie chcieliby robić. Każdy dał swój pomysł na stowarzyszenie. Mało wiedzieli, co mogą, na co ich stać. Wielkie żale, co każdemu na sercu leży, też wylali.
Radca Ciechorski zaoferował im się z pomocą w lutym. Opracował statut, przygotował wszystkie dokumenty i pisma potrzebne do rejestracji. Od 21 października działają legalnie.
Teraz aktywnie działa i najbardziej zaangażowanych jest może 25 osób. Zainteresowanych rok temu było ze 150. Pytali: czy dają pracę?
Nie wychodzą, wpadają w dół
Jak się traci pracę, najgorsze jest, że nie ma po co wychodzić z domu. Dzieci właśnie wyfrunęły, mąż w delegacji... 1 stycznia- wiadomo - święto. Drugiego - nie trzeba rano wcześnie wstać. Trzeciego - po co właściwie w ogóle wstawać, po co się ubierać, po co wychodzić i do kogo? Barbara pracowała w szpitalu, miała częste kontakty z pacjentami. Nagle zamiast ludzi dookoła zobaczyła cztery ściany. - Byłam w strasznym psychicznym dole. Przez miesiąc chodziłam i ryczałam. W końcu się przemogła. Ubrała, "zrobiła na człowieka" i poszła do hospicjum. Ale okazało się, że psychicznie takiej pracy nie udźwignie. Poszła do szkoły, uzupełnić wykształcenie. Jak skończyła, za miesiąc był już listopad i organizowała wiec na Starym Rynku.
Krystyna dwa lata się zbierała, żeby wyjść z domu. Szukała pracy, chodziła z ofertami. Nic z tego. O wiecu usłyszała w telewizji. Teraz chce pomóc ludziom. - Bo bez pracy ludzie się zamykają w sobie, wpadają w depresję.
Bożena dodaje, że strach i załamanie ludzie mają wypisane na twarzach. Widać to, jak tylko staną tu w drzwiach.
Później, po wiecu, dużo ludzi dzwoniło do Grabli-Mściszewskiej. Dowiedziała się, dlaczego tak niewielu przyszło. Bo wstyd przed sąsiadami, że jest się bezrobotnym. Sąsiedzi mówią:- O, ten śmierdziel nie pracuje. Leń. _Większość zebranych upiera się, że takie właśnie są obiegowe opinie o bezrobotnych.
Poczuł się bezrobotny
Najpierw Barbara roznosiła ulotki o Stowarzyszeniu po Czyżkówku, były też na innych osiedlach, w urzędzie pracy. Myślała, że ludzie będą chcieli podzielić się zajęciem: jakieś porządki, skopanie ogrodu, porąbanie drew, wrzucenie węgla. Nic.
Dali sobie z tym spokój, ale dalej się spotykali, dyżurowali. I coraz bardziej upewniali, że z samego czekania nic nie będzie. Złożyli dokumenty o zarejestrowanie własnego stowarzyszenia. W lipcu na dyżur przyszedł Zbyszek. Przygotował sobie kilka wzorów c.v. i listu motywacyjnego, roznosił po firmach. Metodycznie, dzielnicami. Dziś Wyżyny, jutro Kapuściska, pojutrze Fordon... Odzew żaden. Ale się nie zniechęcił. Poszedł na dyżur, "bo poczuł się bezrobotny". - Chciałem się zorientować, jak inni sobie z tym radzą? Zaczęliśmy dyskutować i doszliśmy do wniosku, że sami musimy tworzyć miejsca pracy, jeśli wszyscy mają nas gdzieś. Bo "trochę starszą młodzieżą", od kilku lat niepracującą, nikt się nie przejmuje. - Spisali nas na straty - mówią gorzko.
- Kiedyś, jak się miało fach, to praca była. Nas czego innego w szkołach uczyli, teraz inaczej uczą.
-Teraz się liczą długie nogi...
- Układy! - zgodnym chórem.
Warsztacik w kryzysie
Rozważania o podjęciu własnej działalności wielu z nich ma już za sobą. Zbyszek byłby chętny. Ale koszty... Żona bez pracy dłużej niż on, jemu nawet na czarno już trudno dorobić. Jak mówi, na początek potrzebowałby 15-20 tysięcy. Żeby przez pierwsze 2-3 miesiące dać przeżyć rodzinie, opłacić ZUS, formalności i wreszcie na inwestycje.
Jakub nie wierzy w działalność gospodarczą w kryzysie. - To błąd - mówi. - Taka firma nie przetrwa. Musi być interwencjonizm państwa, budowa fabryk, roboty publiczne. Musi coś się ruszyć. Nie próbował ruszyć z własną firmą. - Nie mam do tego żyłki.
Jedynie Mieczysław wlewa tę zapowiadaną szczyptę optymizmu. Wierzy, że otworzy swoją wymarzoną pracownię. Bo chce robić coś z zadowoleniem i satysfakcją w swoim zawodzie. Zgromadził maszyny, na działce postawił warsztacik. Gdyby nie te bzdurne przepisy, które sprawiają, że kredyty dla bezrobotnych są dla nich nieosiągalne, może już by działał.
DOKOŃCZENIE NA STR. 10
DOKOŃCZENIE ZE STR. 8
Jak się obracać i gdzie uderzyć
- Oni sami dla siebie mogą robić warsztaty poszukiwania pracy, uczyć się języków, szkolić komputerowo i biznesowo. Mają pełen przekrój umiejętności wśród siebie_ - uważa Barbara Grabowska, szefowa Powiatowego Urzędu Pracy w Bydgoszczy. Mogliby, gdyby mieli gdzie. Mały pokoik, w którym się spotykają, gościnnie użyczyło Stowarzyszenie Wspierania Przedsiębiorczości.
I już się trochę niecierpliwią. Chcieliby zobaczyć inne efekty swoich starań. Oczywiście, najlepiej gdyby to był etat, który pozwoli zerwać z bezrobociem, albo wypracować ten kawałek stażu, brakujący do przejścia na stały zasiłek. Ale upragnionego pracodawcy nie widać na horyzoncie. Przez rok do Stowarzyszenia zgłosił się jeden pracodawca. Szukał agentów ubezpieczeniowych. Im udało się załatwić pracę dla dwóch osób.
Czyli pracodawcą powinno zostać Stowarzyszenie, czyli muszą zarejestrować działalność gospodarczą. Mogliby wtedy zatrudnić ludzi. Szczególnie tych, którym brakuje kilku miesięcy. Mogliby wydawać informator. Później myślą o pośrednictwie pracy, mogliby...- Od pomysłów aż kipimy. Tylko pieniędzy brakuje.
Wyliczyli, że na zarejestrowanie działalności potrzebują 1000 zł. Na pierwszej sesji nowej rady miasta zbierali wśród radnych datki. - Myśleliśmy, że jak każdy da 30 zł to będzie akurat. Uzbierali 290 zł.
A później, na rozkręcenie działalności?
Są granty dla organizacji pozarządowych, ale trzeba istnieć rok i umieć napisać projekt. Szukają kontaktu z organizacjami takimi, jak ich. Również z tymi w Unii. Na pewno są, więc żeby trochę podzieliły się doświadczeniami.
- Nie wiemy, jak się obracać, gdzie uderzyć.
- Trochę na ślepo wytyczamy drogę.
Uczą, szukają, drążą
Rozmawiamy, czasami przekrzykują jeden drugiego albo mówią chórem. Podnoszą palce jak w szkole, by dopuścić ich do głosu. Wszystko się miesza: etat, państwo musi, na razie mamy pisma, potem może być jak w Sejmie, durnowate przepisy, za duże obciążenia dla małych firm, pracodawcom nie opłaca się zatrudniać ludzi, sami coś stworzymy, potrzebny nam kurs językowy, pełno chętnych będzie, potrzebny dostęp do Internetu...
Myślenie stare ściera się z nowym. Ten podział jest między nimi i w nich. Ale z przekonania, że ktoś powinien im pomóc, rodzi się jednak próba działania. Uczą się. Mają coraz lepsze pomysły, szukają, zaczynają drążyć.
Chwilami mam wrażenie, że zapatrzeni w swój los przyzwyczaili się już do narzekania. Albo może boją się nie narzekać? Sami mówią, że są już innymi ludźmi w porównaniu z tym, jakimi byli, gdy pierwszy raz przychodzili do Stowarzyszenia.
- Oni tworzą dla siebie grupę wsparcia - mówi Barbara Grabowska z PUP. - Tam są przede wszystkim osoby długotrwale bezrobotne. Widzę, jak się zmienili. Stali się otwarci, nie mają zahamowań, by mówić o swoich problemach.
Artur: - W ludziach brakuje optymizmu. Tu są mocni, bo są razem i się wspierają.
Symboliczny bilet w niedzielę
No i na tym wspieraniu nie zasypiają gruszek w popiele. W połowie stycznia Stowarzyszenie spotyka się z wiceprezydentem, szefami pomocy społecznej, Zakładu Robót Publicznych. Mają propozycje i chcą rozmawiać.
Żeby do godz. 16 bezrobotni mogli jeździć za ulgowe bilety - szukać pracy. A raz w miesiącu odhaczać się w PUP (czyli "potwierdzać gotowość do pracy ") - za darmo.
Żeby instytucje kultury podległe miastu, na przykład w niedzielę, wpuszczały bezrobotnych i ich dzieci za symboliczną złotówkę. Dlaczego kultura ma być tylko dla elit, które stać na bilet? Brak pieniędzy odcina od wszystkiego.
Żeby miasto, nie oglądając się na urząd pracy, organizowało więcej robót publicznych w swoich spółkach. Pracy szczególnie dla kobiet. Choć na pół roku. _- Pół roku pracy dla kogoś, kto nie ma jej od dwóch lat to _bardzo dużo - przekonuje Krystyna.
Chcą kursów języków obcych. Myślą, że pomogą im wolontariusze i PUP. Bo teraz bez języka nie da rady.
Bydgoskie Stowarzyszenie Bezrobotnych i Osób Wspierających dyżuruje w poniedziałki, środy i piątki w godz. 10-14 w siedzibie Stowarzyszenia Wspierania Przedsiębiorczości przy ul. Bernardyńskiej 3. W poniedziałki między godz. 10 a 12 udzielane są bezpłatne porady prawne.
Biznes
