Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strzyżenie "Polonii"

Redakcja
Jarosław Pruss
Ta sprawa napsuła krwi wielu osobom. Ostatecznie na ławie oskarżonych w procesie bydgoskiej "Polonii" zasiądzie dziewięć osób. Wielu twierdzi, że mogłoby być ich znacznie więcej.

     Po objęciu władzy w Bydgoszczy prezydent Konstanty Dombrowicz zajął się tropieniem afer, w które mógłby być zamieszany poprzedni - lewicowy zarząd miasta. Dość szybko udało się "coś" znaleźć. Zaczęło się od Andrzeja Walkowiaka, którego najpierw prezydent wyznaczył na pełnomocnika do spraw korupcji, a później postawił mu jeszcze ważniejsze zadanie. Walkowiak został dyrektorem chylącego się ku upadkowi Bydgoskiego Klubu Sportowego "Polonia", zarejestrowanego, jak na ironię, jako Zakład Pracy Chronionej. Po upadku klubu wrócił do ratusza, gdzie zaoferowano mu posadę "koordynatora do spraw sportu wyczynowego".
     Śledczy Andrzej
     
To, że BKS był oczkiem w głowie ekipy prezydenta Romana Jasiakiewicza, nie było tajemnicą. Oficjele zasiadali przecież na głównych trybunach stadionu podczas zawodów żużlowych, a ratusz wypłacał bajońskie kwoty na utrzymanie "Polonii". Pomimo to klub miał kłopoty. Od 2000 roku dług "Polonii" urósł do sporych rozmiarów - prawie pięciu milionów złotych. Andrzej Walkowiak zaczął swoją pracę w ZPChr przy ulicy Sportowej 2 od wertowania papierów. I znalazł...
     Doniesienie do policji o nieprawidłowościach w dokumentacji klubu Walkowiak złożył w Komendzie Miejskiej Policji w kwietniu 2003 roku. Chodziło o, podpisaną na okres od marca do maja z osiemnastoma osobami (głównie piłkarzami z III ligi), umowę na sprzątanie trybuny głównej oraz podlewanie i strzyżenie murawy stadionu. Każdy miał otrzymać za to po 6,5 tysięcy złotych. Oczywiście piłkarze nigdy nie sprzątali stadionu. Ten obowiązek należał do etatowych pracowników "Polonii". Lech R., prezes klubu, którego za rządów Dombrowicza zastąpił na krótki czas były minister ochrony środowiska Antoni Tokarczuk, mówił później, także w rozmowach z "Pomorską", że nic na ten temat nie wie. R. twierdził, że sekcje sportowe mają swoje autonomie i nie muszą o wszystkim informować zarządu.
     Piłkarze oczywiście nie otrzymali pieniędzy za sprzątanie. Ich proces rozpoczął się już w 2004 roku. Zeznawali, że podpisywali umowy, bo myśleli, że robią to dla dobra klubu. Niektórzy mówili wprost, że bali się Krzysztofa O., menedżera sekcji piłkarskiej i Tadeusza Ch., dyrektora klubu. Dwaj wymienieni panowie zostali jesienią 2003 roku aresztowani tymczasowo na trzy miesiące. Ch. zarzekał się później, że to właśnie on zwrócił Walkowiakowi uwagę na nieprawidłowości w klubie, co potem obróciło się przeciwko niemu.
     Nie na wodę
     
Jak się okazało, umowy z piłkarzami to nie wszystko. Krzysztofowi O. zarzucono pomocnictwo osobie odpowiedzialnej za majątek klubu, czyli dyrektorowi Tadeuszowi Ch. Mieli oni razem wyłudzić z miejskiej kasy 118 tys. 560 zł. Proces w tej sprawie rozpoczął się w kwietniu br.
     Najpoważniejsza sprawa, zakończona niedawno aktem oskarżenia, nie znalazła jeszcze swojego sądowego finału. Przed Temidą odpowie dziewięć osób. Jest wśród nich także wymieniony już dyrektor Ch. To wobec niego prokuratura wytoczyła najcięższe działa. Oskarżono go o rozdysponowanie niezgodnie z przeznaczeniem kilkuset tysięcy złotych z miejskiej kasy.
     Pieniądze pochodziły z sześciu dotacji, które klub otrzymywał od marca 2000 roku do końca 2002 roku. Miały być przeznaczone na uregulowanie piętrzących się rachunków klubu, między innymi za wodę i prąd. Jedynie niewielką ich część wydano na rachunki. Tadeusz Ch., pomimo iż faktur nie zapłacił, odliczył za nie podatek VAT. Skarb państwa wyliczył szkodę na 49 tysięcy złotych.
     Jedną z ostatnich dotacji Ch. pobrał od wydziału zajmującego się szkolnictwem. 20 tysięcy złotych miało być przeznaczone na szkolenie dzieci i młodzieży. Prawie połowa z tych pieniędzy poszła na mało potrzebny "Zarys strategii rozwoju tenisa na lata 2002-2004", opracowany przez znajomego dyrektora.
     "Miki" się ustawił
     
Umowy na dotacje podpisywali w latach 2000-2003 członkowie zarządu miasta - między innymi Elżbieta Krzyżanowska i Grzegorz Gaca. Na ich, a także byłego prezydenta Romana Jasiakiewicza, udział w aferze, wskazywał nadkomisarz Krzysztof Mikietyński, szef wydziału do spraw przestępczości gospodarczej w Komendzie Miejskiej Policji, nazywany przez znajomych "Miki". To jeden z bohaterów śledztwa w sprawie "Polonii". A zdaniem niektórych - jego ofiara.
     Mikietyński prowadził dochodzenie od samego początku. Choć praca operacyjna szła sprawnie i szybko, sprawę przejęła Komenda Wojewódzka Policji. Wkrótce po tym Mikietyńskiego i kilku jego zaufanych ludzi zatrzymali funkcjonariusze ze specjalnych wydziałów wewnętrznych Komendy Głównej Policji i KWP.
     Zarzuty wobec podwładnych nadkomisarza Mikietyńskiego były banalne - przywłaszczenie zarekwirowanych podczas giełdy na stadionie bydgoskiego "Chemika" dresów. Samemu szefowi PG zarzucono brak kontroli nad pracownikami jego sekcji. Dopiero rok później Krzysztofa Mikietyńskiego uniewinniono. W międzyczasie zawieszony w czynnościach służbowych policjant udzielał obszernych wypowiedzi dla prasy, co zdecydowanie nie podobało się jego zwierzchnikom. Sugerował, że zatrzymanie jego i jego ludzi miało związek ze śledztwem w sprawie "Polonii". Twierdził, że był o krok od postawienia zarzutów komuś z zarządu miasta. Komu?
     Krzysztof Mikietyński odszedł z policji. Jest teraz zastępcą burmistrza Nakła, którą to funkcję łączy ze stanowiskiem pełnomocnika burmistrza do spraw korupcji. Zasiada ponadto w radzie nadzorczej jednej z nakielskich spółdzielni mieszkaniowych. Ostatnio wznowienie śledztwa w jego sprawie nakazała Prokuratura Generalna.
     Tik-tak, tik-tak...
     
To nie jedyna ciekawostka śledztwa w sprawie "Polonii". Interesujący jest też wątek pozłacanego zegarka "Maurice Lacroix". W maju 2002 roku otrzymał go od władz klubu, podczas zawodów Grand Prix na żużlu, premier Leszek Miller.
     Zegarek Tadeusz Ch. i Lech R. kazali kupić kierownikowi basenu u jubilera przy ul. Cieszkowskiego w Bydgoszczy. Pieniądze na czasomierz - 3600 zł - pochodziły oczywiście z kasy klubu. Rozpisano je, jako wydatek na organizację Grand Prix.
     O zegarku przypomniano sobie rok później. Przed kamerami tłumaczyli się wtedy przyboczni premiera, którzy wspominali, że zegarek został wpisany do rejestru korzyści w 2002 roku, a później sprzedany na aukcji dobroczynnej. Wygadywali wierutne bzdury, ponieważ "Maurice Lacroix" wpisany został do rejestru korzyści w 2004 roku i bynajmniej nie przeznaczono go na pomoc dla biednych dzieci.
     Czasomierz z tabliczką "Dar od Polonii" zwrócono w styczniu 2004 roku Sławomirowi Glińskiemu, likwidatorowi klubu.
     Papa i syn
     
Przywłaszczenie z kasy klubu pieniędzy na zegarek dla premiera to kolejny zarzut, który postawiono Tadeuszowi Ch. O to samo oskarżony jest Lech R., były prezes "Polonii". Razem z nim o kolejne przestępstwo, rozdysponowanie niezgodnie z przeznaczeniem ostatniej dotacji dla klubu - w 2003 roku (już za rządów Dombrowicza) - oskarżono także Tomasza G., najlepszego polskiego żużlowca, który zasiadał w zarządzie klubu, Bogdana S., szefa sekcji zużlowej i Tadeusza Ch., wicedyrektora, zastępcę Tadeusza Ch. (zbieżność imion i inicjałów).
     Pieniądze, które miały pójść na wodę, ogrzewanie i prąd trafiły do kieszeni żużlowców, między innymi właśnie Tomasza G.
     Nie tylko żużlowiec Tomasz G. odpowie przed sądem. Oskarżony został również jego ojciec, Władysław G. zwany "papą". Właścicielowi Zakładu Ślusarstwa Ogólnego i Sportowego, tuningującemu motocykle swoich sławnych synów, zarzucono oszustwo skarbowe. Miał zataić, że zarobił więcej niż 10 tys. euro i nie odprowadzić prawie 189 tys. zł podatku.
     Ostatni na liście oskarżonych są urzędnicy z ratusza. Edward P., były dyrektor wydziału kultury, sportu i turystyki (obecnie wiceburmistrz Szubina) oraz jego zastępca - Stanisław F. Prokuratura uznała, że należy ich obarczyć winą za brak kontroli nad dotacjami miejskimi.
     Co grozi oskarżonym? Lech R. i Tadeusz Ch. mogą trafić do więzienia nawet na osiem lat. Pozostałym grożą kary od grzywny do pięciu lat za kratkami. Oczywiście teoretycznie. Dowiedzieliśmy się, że prokuratura nie zakończyła śledztwa tym aktem oskarżenia. Podobno w "aferze bydgoskiej" mają być kolejni podejrzani. Można jednak już teraz powiedzieć, że Bydgoszcz to na pewno nie Starachowice.
     ***
     Większość oskarżonych osób jest bardzo dobrze sytuowana. Wśród nich jest współwaściciel świetnie prosperującej firmy z branży mięsnej, sponsorującej żużlowców, wiceburmistrz Szubina, szef spółki, najlepszy polski żużlowiec, jego ojciec, a także dyrektor banku. Pozostali to dwóch emerytów i jeden bezrobotny.
     Maciej Myga
     

     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska