
Typowy widok oglądany nie tylko przed bramą hotelu w Pekinie
(fot. Fot. Karol Kempiński, Tomasz Nowicki)
Jednak nie jest tajemnicą poliszynela, że w Państwie Środka wciąż łamane są prawa człowieka.
Tu wykonywanych jest najwięcej na świecie wyroków śmierci, a ludzie zmuszani są do ciężkiej, kilkunastogodzinnej pracy za grosze.
Luksusowym pociągiem do stolicy
Dwaj studenci UMK podróżują koleją transsyberyjską przez Rosję, Mongolię do Chin. Relacjonują tę wyprawę Czytelnikom "Pomorskiej". Ostatnio zostawiliśmy ich w Ułan Bator, stolicy Mongolii. Mieli wsiąść w pociąg do Pekinu.
Rankiem 21 sierpnia wyruszyliśmy pociągiem do Pekinu. Po raz kolejny byliśmy mile zaskoczeni czekającym na nas komfortem, czystością i profesjonalną obsługą mówiących po angielsku konduktorek.
Jeżeli chodzi o luksus, to ponownie wskoczyliśmy na poziom wyżej. Przy każdym łóżku zawieszony był mały ekran, na którym podróżni mogli oglądać filmy DVD. Co prawda nie było ich zbyt wiele i co chwilę się zacinały, ale z pewnością umilały prawie 30-godzinną jazdę. Tradycyjnie, w każdym wagonie znajdował się samowar, który przybrał nieznaną nam dotychczas postać - nowego i w pełni zmodernizowanego automatu. Toalety wyróżniały się schludnością, a korytarz wyłożony był miękkim dywanem, po którym można było swobodnie chodzić boso.
Byliśmy pewni - z tego pociągu nie możemy dać się wysadzić. Dla pewności sprawdziliśmy nasze mongolskie i chińskie wizy. Tym razem wszystko było z nimi w porządku, więc ze spokojem zajęliśmy przydzielone nam miejsca.
Naszymi towarzyszami podróży byli: Chińczyk w średnim wieku oraz trochę od nas starszy Australijczyk. Gino, mieszkający na co dzień w Sydney, już od kilku lat był zakochany w Chinach. Zaskoczył nas umiejętnością prowadzenia konwersacji w dialekcie mandaryńskim z naszym drugim współpasażerem. Dla nas bariera językowa była jednak tak ogromna, że nie byliśmy w stanie ocenić, w jakim stopniu udało mu się opanować posługiwanie się językiem chińskim.
Przez pustynię Gobi
Początkowo mijane zielone wzgórza zamieniły się w równiny, pokryte stepową roślinnością. Pojawiające się połacie piasku i żwiru oznaczały, że wkraczamy na teren jednej z najzimniejszych pustyń świata - pustyni Gobi. Przy odrobinie szczęścia można było zauważyć wielbłądy popijające wodę z niewielkich wodopojów czy galopujących na koniach Mongołów. Przez kilka godzin krajobraz był monotonny - jak okiem sięgnąć widzieliśmy płaski obszar pokryty drobnym żwirem.
Przed północą dojechaliśmy do granicy. Przeszliśmy wnikliwą kontrolę bagażu. Sprawdzone zostały nawet książki i czasopisma, które przewoziliśmy. Oczywiście, wszystko w trosce o dobro i bezpieczeństwo Chińskiej Republiki Ludowej. Później musieliśmy poczekać na zmianę podwozia wagonów i mogliśmy ruszać w dalszą drogę.
Następnego dnia obudziliśmy się na kilka godzin przed planowanym przyjazdem do Pekinu. Pierwszy raz zobaczyliśmy fragmenty Wielkiego Muru Chińskiego, wijącego się po wzgórzach. Chiny spodobały nam się od pierwszego wejrzenia.
Około godziny 14 byliśmy na miejscu. Z pekińskiego dworca wylewała się ogromna, ludzka fala. Od samego początku poczuliśmy, że jesteśmy w najludniejszym kraju świata, który dodatkowo odwiedziły setki tysięcy turystów, kibiców czy sportowców z racji trwających Igrzysk Olimpijskich.
Życie w hutongu
Ale co innego mieliśmy w tej chwili na głowie. Szukaliśmy informacji turystycznej, by dowiedzieć się o adres najbliższej kafejki internetowej. Była to teraz najważniejsza rzecz, bo dwa dni wcześniej otrzymaliśmy smsa, który był niczym cios w plecy. Dziewczyna, która jeszcze przed naszym wyjazdem zapewniała, że przenocuje nas w Pekinie nieoczekiwanie przesłała wiadomość, że niestety, nie może dotrzymać słowa. Z przerażeniem uświadomiliśmy sobie, jak trudne i kosztowne będzie znalezienie noclegu w trakcie olimpiady.
Zanim dotarliśmy do kafejki, zostaliśmy zatrzymani przez Chinkę, która zapytała czy przypadkiem nie jest potrzebny nam nocleg. Cena była zaskakująco niska, a argumentem, który nas ostatecznie przekonał była możliwość dopełnienia obowiązku rejestracji. Osoby, które po przybyciu do Pekinu nie zameldowały się w żadnym hotelu, są zobowiązane do stawienia się w ciągu 24 godzin od przyjazdu na posterunek policji.
Zdecydowaliśmy się zobaczyć hotel. Zostaliśmy tam podwiezieni czekającym specjalnie na takie okazje minibusem. Nasz pokój był czysty, ze świeżą pościelą, telewizorem i łazienką z prysznicem, a lokalizacja była wręcz fantastyczna! Około 10 minut spaceru na Plac Niebiańskiego Spokoju i do Zakazanego Miasta oraz około 20 minut marszu do Świątyni Nieba. Ponadto hotel znajdował się w jednej z wąskich uliczek zwanych hutongami. Znane są one z tego, że tętnią życiem do późna, mnóstwa straganów czy przekrzykującymi się sprzedawców, oferującymi przygotowywane na bieżąco potrawy.
Co ciekawe, przed bramą hotelu zawsze, o każdej godzinie dnia i nocy można było spotkać grupkę mężczyzn umilających sobie czas grami towarzyskimi. Ten obrazek, jak się przekonaliśmy, jest typowy dla tego typu uliczek.
Tym razem szczęście naprawdę się do nas uśmiechnęło. O niczym więcej nie mogliśmy nawet marzyć! Nie zastanawiając się długo wymieniliśmy walutę, uiściliśmy opłatę za pierwszą noc i wyszliśmy, aby jak najszybciej dać się oczarować urokom chińskiej kultury i zgłębić tajemnice stolicy Państwa Środka.