Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica zbrodni miłoszyckiej. Korupcja i trop, którego nie zbadano

Marcin Rybak, współpraca Grzegorz Głuszak Superwizjer TVN
Za udział w zbrodni miłoszyckiej niesłusznie skazano Tomasza Komendę
Za udział w zbrodni miłoszyckiej niesłusznie skazano Tomasza Komendę Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
Jakie jeszcze tajemnice kryje zbrodnia miłoszycka, za którą Tomasz Komenda niewinnie przesiedział 18 lat w więzieniu? Co łączy tragiczną śmierć piętnastoletniej Małgosi z wrocławskim półświatkiem lat 90., powiązanym korupcyjnymi układami z policjantami i prokuratorami? Dlaczego przez dwadzieścia z górą lat od zabójstwa, na dyskotece we wsi pod Wrocławiem, nie zbadano wątku, na który trafiliśmy prawie rok temu? Czy jeden z bohaterów tej opowieści może być poszukiwanym od lat trzecim sprawcą?

Stop! Bo może zadaliśmy o jedno pytanie za dużo. Dziennikarze nie są policjantami. Nie jesteśmy od łapania, ani wskazywania przestępców. Wiemy jedno. Ta historia musi być wyjaśniona przez śledczych. Człowiek, na którego ślad trafili dziennikarze portalu GazetaWroclawska.pl i Superwizjera TVN, powinien już dawno być sprawdzony i przebadany. I puszczony wolno, albo…

Ale dziś z dotarciem do niego jest problem.
- Gdybym wiedział to, co wy, na pewno typowałbym go i sprawdzał, czy tego nie zrobił — mówi emerytowany policjant, który jako jeden z pierwszych 1 stycznia 1997 pojawił się na podwórku posesji w Miłoszycach i oglądał zamarznięte ciało piętnastoletniej Małgosi - brutalnie zgwałconej i poranionej. Sprawcy zostawili ją na mrozie żywą, ale wykrwawiła się i zamarzła.

Na rozrzuconych dokoła zwłok rzeczach dziewczynki znaleziono ślady co najmniej trzech mężczyzn. Dwaj są dziś nieprawomocnie skazani za zabójstwo - choć twierdzą, że prokuratura i jej eksperci od badania śladów genetycznych się mylą, a sąd myli się razem z nimi. Pod koniec kwietnia zacznie się rozprawa przed sądem apelacyjnym.

Na sukience Małgosi jest ślad jeszcze jednego mężczyzny. Kim jest? Co zrobił, że jego nasienie zostało na sukience? Czy kiedykolwiek się tego dowiemy?

Ja go widziałem w pornosach

- Powiedz mi, kto stał na bramce w Miłoszycach, ja musiałem ich znać - mój rozmówca, który zadał mi to pytanie, nie chce się ujawnić. Był kiedyś gangsterem. A większość wrocławskich gangsterów lat 90. to „bramkarze”, czyli ochroniarze klubów i dyskotek. Miłoszycka sylwestrowa dyskoteka 1996/1997 też zatrudniała ochroniarzy. Trzech z nich było z Wrocławia. A jeśli tak, mój rozmówca rzeczywiście musiał ich znać.

Dowiedziałem się więc i podałem mu trzy nazwiska ochroniarzy. Rozpoznał jedno z nich. - Był z nami. Nikt ważny. Wiesz, nikt ważny – powtarzał - siódma liga. Ale był. „Z nami” - czyli z grupą przestępczą, którą później policja, prokuratura i media nazwą „gangiem Leszka C.” - od nazwiska znanego przed laty boksera, jednego z liderów tego środowiska.

- Przegoniłem go kiedyś z jakiejś dyskoteki – uśmiechnął się mój rozmówca, ciągnąc swoją opowieść o miłoszyckim bramkarzu, którego znał. W pewnej chwili przerwał, zamilkł na chwilę i zamyślił się.
- Ale przecież ja go widziałem w pornosach – powiedział nagle z wielkim przejęciem w głosie. Jakby odkrył coś ważnego, jakby wpadł na jakiś przełomowy trop. Po czym błyskawicznie wyrzucał z siebie kolejne informacje. Gdzie, kiedy, u kogo widział te filmy. Nawet co było na zdjęciach, na których rozpoznał swojego kolegę z bramki.

Figuruje jako podejrzany o gwałt

Nasz bohater ma na imię Artur. W latach 90., jako młody chłopak, trenował boks.
- Miał do tego smykałkę – opowiada jeden z jego trenerów.
- Jedną walkę zawodową nawet wygrał – dodaje gangster, który dobrze zna Artura.

Z treningowych sal i siłowni lat 90. bardzo blisko było na bramki wrocławskich dyskotek. A żeby tam stać, trzeba było być „żołnierzem” Leszka C. Tak nasz bohater zaczął karierę w półświatku. Stał nie byle gdzie, bo w klubie „Między Mostami”. Wysepka na Odrze, naprzeciwko gmachu głównego Uniwersytetu Wrocławskiego, pomiędzy Mostami Pomorskimi a Mostem Uniwersyteckim. Na niej barak, obok na Odrze zacumowany statek. To był właśnie ten klub. Jedno z ulubionych miejsc wrocławskich gangsterów. Dziś jest tu hotel, biurowiec, apartamentowce i przystań.

W czerwcu 1995 roku do „Mostów” i innych wrocławskich dyskotek weszli policjanci. To była pierwsza w mieście większa akcja przeciwko zorganizowanej przestępczości. Zatrzymywali „bramkarzy”. Potem część z nich oskarżono. Artura - nie. Ale policja go przesłuchała, a on… zaczął sypać. Powiedział wszystko, co wie o środowisku ochroniarzy.

Był to koniec jego gangsterskiej kariery we wrocławskim półświatku. Z klubu w samym centrum miasta trafił do remizy strażackiej niedaleko Sieradza. Stał tu razem z kolegą z Wrocławia - Mariuszem. Obaj później będą też ochroniarzami dyskoteki w Miłoszycach.

Przeczytaj także

Sprawca – podejrzany o gwałt

Pod Sieradzem Mariusz i Artur mieli pierwszy poważny konflikt z prawem. Pobili człowieka, który stanął w wejściu do remizy. Chciał popatrzeć, jak bawią dzieci jego brata. Rzucili się na niego i strasznie pobili. Szybko złapała ich policja. Szybko trafili do prokuratury, a ta w ciągu kilku tygodni posłała akt oskarżenia do Sądu Rejonowego w Wieluniu. Ale proces ciągnął się będzie kilka lat, bo Mariusz gdzieś przepadł, sąd nie mógł go odnaleźć i rozesłał za nim list gończy.

W kwietniu 1996 Artur i Mariusz zostali aresztowani w Kluczborku. Znowu bójka i znowu w jakimś lokalu. Tym razem to był napad. Ściślej - egzekucja długu, na zlecenie jakiegoś miejscowego biznesmena. Artur bił cegłówkami. Jeszcze tego samego dnia byli w rękach policji. Artur siedział w areszcie do maja, Mariusz - do września.

W grudniu 1996 – na kilkanaście dni przed miłoszycką dyskoteką – Artur i Mariusz zostali nieprawomocnie skazani za napad w Kluczborku. Kary roku więzienia bez zawieszenia kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny podwyższy do półtora roku.

W aktach kluczborskiej sprawy znaleźliśmy ciekawy dokument. Wywiad środowiskowy o Arturze przygotował dzielnicowy z Wrocławia. „W ewidencji Komendy Rejonowej Policji Wrocław Śródmieście notowany jest za wykroczenia drogowe, legitymowany kilkakrotnie oraz dwukrotnie figuruje jako sprawca – podejrzany o czyn z art 168 kk – zgwałcenie” - czytamy.

Nikt nie wiedział

Czyli tak. Bezpieczeństwa młodzieży, bawiącej się na dyskotece w Miłoszycach, pilnowali przestępcy, nieprawomocnie skazani na więzienie. Jeden był poszukiwany listem gończym, a drugi miał jakieś sprawy o gwałt. Na dodatek wywodził się z gangsterskiego półświatka Wrocławia.

Mariusz nie został przesłuchany w śledztwie przez przeszło 20 lat. Artur zeznawał trzy dni po odkryciu ciała Małgosi na miłoszyckim podwórku. Poznał Gosię na zdjęciu. Mówił coś o jakichś mężczyznach, którzy ją wyprowadzali z dyskoteki. Ale nie potrafił ich opisać. Z akt śledztwa nie wynika, by w 1997 roku ktoś wiedział o jego problemach z prawem.

A gwałty opisane przez dzielnicowego z komendy Śródmieście? Też o tym wtedy nie wiedziano. Ta informacja pojawiła się dopiero w 2020 roku. Co ważne – Artur nigdy za gwałt nie został skazany. Ustaliliśmy, że jedna ze spraw – o której wspomina dzielnicowy – prowadzona była w prokuraturze Wrocław Śródmieście. Skończyła się w grudniu 1995 umorzeniem. Powód? „Czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego”.

Ale o co chodziło? Nie wiadomo. Kto był pokrzywdzonym? Czy zgadzał się z decyzją o umorzeniu? A może do dziś ma poczucie krzywdy? Nigdy się nie dowiemy. Akta zostały zniszczone, bo skończył się czas ich przechowywania w archiwum. A w policyjnych systemach komputerowych informacji o tej sprawie nie ma. Choć powinna być. Jak zniknęła? Najpewniej z powodu technicznego bałaganu. W 2000 roku w całej polskiej policji zmienił się system komputerowy. Przy kopiowaniu informacji z systemu do systemu część zniknęła.

Pornografia? Ta pojawiła się w życiu Artura już po jego przygodzie z dyskoteką w Miłoszycach. Ale w 1999 roku – gdy policjanci zaczęli tropić Tomasza Komendę i typować go na sprawcę zbrodni – Artur już był znany swoim kolegom jako model, występujący w jednym z polskich porno magazynów. Ale policjanci też o tym nie wiedzieli.

Przeczytaj także

Na neutralnym gruncie

Oni wtedy zajmowali się Tomaszem Komendą. A z wrocławskim półświatkiem – z którego wywodził się Artur — wiązała ich sieć korupcyjnych układów.
- Każdy miał swojego "psa" – opowiada były wrocławski gangster. Niektórzy sięgali wyżej. Sławny „Cygan” latem 1998 za łapówkę wyszedł z aresztu, choć był oskarżony o udział w zabójstwie. Pieniądze wziął Stanisław O. To prokurator, który kilkanaście miesięcy później każe zatrzymać Tomasza Komendę.

- Przychodzę kiedyś do agencji towarzyskiej na ulicy Semaforowej, na wrocławskim Brochowie – opowiada inny gangster. - Zamarłem z przerażenia, gdy w otwartych drzwiach zobaczyłem policjanta. Ten uśmiechnął się, klepnął mnie w ramię i powiedział „Cześć. Tutaj dziś na neutralnym gruncie. Od poniedziałku znowu cię ścigam”.

Policyjno – prokuratorsko – gangsterskie biesiady „na neutralnym gruncie” stały się we Wrocławiu słynne. Tak samo jak właścicielka biznesu – pani Basia. Co ciekawe, w agencji na Semaforowej bywało wiele osób, związanych ze śledztwem w sprawie zbrodni miłoszyckiej. Balował tu prokurator Stanisław O., który Tomasza Komendę zatrzymał i postawił mu zarzuty. Bywał Tomasz F. - autor aktu oskarżenia. Niektórzy policjanci. Jeden – już jako emeryt – podobno nawet prowadził przez jakiś czas ten lokal. Też związany był z jednym z wątków śledztwa w sprawie zabójstwa Małgosi.
- Baśka była moją kochanką, byłem młody – opowiadał i kilka lat temu, kiedy odnaleźliśmy go.

W aktach śledztwa, przeciwko skorumpowanemu prokuratorowi, znaleźliśmy opis jednej z imprez, w lokalu u pani Basi. Opowiada nieżyjący już, „skruszony” skorumpowany prokurator Tadeusz M. „Prokurator [tu pada jego imię i nazwisko – M.R.] gdy był pod wpływem alkoholu, mówił mi o przebiegu wizyt w burdelu „Semafor”. Utkwiło mi jedno z takich opowiadań. Był taki przypadek, w pierwszym kwartale 1998 roku, że podczas jednej z wizyt w tym burdelu, zatrudniona tam prostytutka, leżała nago na stole bilardowym a uczestnicy imprezy celowali bilami w jej krocze. W tej imprezie brali udział, wspólnie z nim, policjanci, ale nie pamiętam którzy”.

Praworządność

Czy to właśnie z powodu takich układów policjanci zajmowali Tomaszem Komendą, którego w Miłoszycach nie było, a nic nie wiedzieli o Arturze, który był tam ochroniarzem? Mało prawdopodobne. Artur był za nisko w gangsterskiej hierarchii. Zresztą nie był lubiany, bo „sypał”. Jednak i tę ewentualność należałoby sprawdzić.
- On miał takie dziwne podejście do kobiet – mówi nam o Arturze jeden z jego dawnych kolegów z półświatka. - Jakby mu coś zrobiły.
- Naprawdę on stał na bramce w Miłoszycach? To niech zbadają jego DNA. To będzie strzał – dodaje inny.

Łatwo powiedzieć. Artura nie ma w Polsce. Ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości w jednym z krajów Unii Europejskiej. Ma do odsiedzenia dwa wyroki za drobne oszustwa. Kary były w zawieszeniu, ale nie oddał pieniędzy i sąd zarządził osadzenie go za kratkami. Ścigany jest Europejskim Nakazem Aresztowania. Kilka lat temu został nawet złapany. Ale nie wydano go Polsce. Powód? Praworządność. Niby oficjalnie tak to nie zabrzmiało. Ale taką argumentację wyczytać można między wierszami pism, przysyłanych do wrocławskiego Sądu Okręgowego z jednego z krajów Unii Europejskiej.

No odbiło trochę

Odnaleźliśmy Artura. Ustatkował się. Ma dom, rodzinę, drobny biznesik. Udziela się charytatywnie. Bramki? Gangsterka? Wyroki? To błędy młodości – przyznaje.

Miłoszyce? - No tragedia. Siedzi w głowie. Takich rzeczy się nie zapomina – mówi. - Stała się rzecz straszna. Człowiek myśli, jak to mogło przejść bokiem? Może gdybym to zauważył, ta dziewczyna by dzisiaj żyła? Na pewno byśmy ją obronili. Tych sk… dorwać – unosi się.

- Ta rozmowa idzie w złym kierunku – dodaje, gdy zaczynamy dopytywać o różne wątki jego życiorysu.
- A co to za historie z tym gwałtem?
- Ja?
- Tak wyczytaliśmy z dokumentów. Weryfikujemy.
- Kiedyś była taka historia, że tancerka na rurce tańczyła. Ja miałem 20 lat chyba. No i młody, głupi się zakochał i żebym się od niej od… to poszła na policję i nagadała bzdur. To chyba o to chodzi.
- Pornomagazyn?
- Nooo odbiło trochę za młodego, odbiło – przyznaje. - Nie p… faceta, tylko kobiety, które na tym zarabiały. No odbiło trochę. Głupi epizod.

Chcieliśmy zadać więcej pytań. Ale Artur przestał odbierać telefony. Nie oddzwaniał. Nie odpisuje na smsy.
- Czy zgodzi się pan na badania DNA?
Na to pytanie nie dostaliśmy odpowiedzi.

A to właśnie wynik tego badania mógłby potwierdzić, że to nie jego ślady znajdują się na sukience Małgosi i że musimy szukać dalej.

1

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tajemnica zbrodni miłoszyckiej. Korupcja i trop, którego nie zbadano - Gazeta Wrocławska

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska