Ewa obliczyła, że pociągiem do szkoły musiałaby jechać trzy godziny. W jedną stronę. Pobyt w szkole, powrót do domu... To ile czasu zostałoby jej na naukę, zabawę? Krysię od szkoły średniej dzieli godzina podróży autobusem. To nic latem, kiedy ciepło i dni są długie. Ale zimą, szczególnie podczas wielkiego mrozu i zamieci do szkoły nie chce się jeździć.
- Dlatego bursa prowadzona przez Fundusz dla Janka Muzykanta Caritas Diecezji Toruńskiej to dla nas szansa - twierdzą wszystkie zgodnie. Wprawdzie w pokojach brakuje im komódek na babskie drobiazgi, ale nie narzekają. Rozumieją, że są pilniejsze potrzeby. A fundacja ma tylko tyle pieniędzy, ile darują im ludzie, firmy. - Najważniejsze, że nie tracimy czasu na podróże do szkoły - mówią.
Paulina, Krysia i Ewa chodzą nie tylko do jednej szkoły, ale nawet do jednej klasy. Pozostałe stypendystki uczą się w różnych placówkach Brodnicy.
Brodniczanie uważają, że bursa, to taki... zakon dla dziewcząt. - To możecie słuchać radia i telewizji? - dziwią się rówieśnicy z klas. Nauczyciele też potrafią zaskoczyć: - W bursie śpi się na łóżkach? Albo dziwią się, że z bursy, a tak ładnie potrafią się ubierać. - To jest trochę denerwujące, ale nauczyłyśmy się już ignorować te niemądre pytania - twierdzą.
Monikę przed bursą zaczepił kiedyś chłopak dopytując jak ma na imię. I nie czekając na odpowiedź stwierdził: - Pewnie Matka Teresa z Kalkuty. A ja mam na imię Łukasz, ale możesz do mnie mówić święty Piotr, albo święty Paweł - _oznajmił zaskoczonej dziewczynie. - Wielu ludziom się wydaje, że mieszkanki bursy są inne. A nas różni tylko to, że nasi rodzice mieszkają w wioskach daleko położonych od miast - tłumaczą stypendystki.
Mieszkanki bursy najbardziej przeżywają rozstanie z rodziną. Ten ból próbują im zrekompensować wychowawczynie-wolontariuszki: Czesława Schuetz, Róża Kowalska, Justyna Stefańska, Elżbieta Straus i Danuta Szczerba. Te rozstania przeżywają też rodzice. - _Mama płakała jak wyprowadzałam się do bursy - wspomina Oliwia.
- Tak bardzo bursa mnie oczarowała, tak tutaj ładnie - mówi Paulina. Do bursy przywiózł ją tata.
Dziewczęta codzienne mają dyżury: po dwie przygotowują śniadania i kolacje, sprzątają korytarze. Zgodnie twierdzą, że nie jest to uciążliwy obowiązek. Jednak gdy nadchodzi piątek, każda chwyta za torbę i pędzi na dworzec, by jak najszybciej dotrzeć do rodziców i rodzeństwa, do wioski położonej daleko od szkoły. No i liczą, że kolejny rok będą stypendystkami Funduszu dla Janka Muzykanta, aż po studia. To dla nich wielka szansa.
Tak tutaj ładnie
Tekst i fot: Hanna Kwaśniewska

Wychowawczynie-wolontariuszki ze swymi podopiecznymi z brodnickiej bursy Caritas Diecezji Toruńskiej
Spośród mieszkanek bursy Caritas Diecezji Toruńskiej w Brodnicy tylko Krysia jest jedynaczką. Oliwia, Ewa, Paulina, Monika - wszystkie mają rodzeństwo. Wszystkie pochodzą - jak żartobliwie mówi Oliwia - z wioch położonych daleko od miasta, od szkół. Dlatego bursa jest dla nich szansą. Nie muszą tracić czasu na dojazdy.