18 lutego o godz. 19.00 w toruńskim klubie "Od Nowa" przyjaciele Gosi organizują na jej rzecz koncert charytatywny.
To historia o Monice, która powinna żyć kilkadziesiąt lat temu.
- Teraz jestem zafascynowana piosenką "Rękawiczki" Joanny Zagdańskiej. Bardzo chciałabym zobaczyć, jak ona wyglądała, a nigdzie nie mogę znaleźć jej zdjęcia - mówi Monika Pączkowska. - Jak to leci? - powtarza za mną i śpiewa: - "Orzeł z reszką, plecy o plecy" . Znam, lecz w życiu nie wpadłabym na to, że właśnie tak ta piosenka się nazywa. W tym cały problem. Kojarzymy melodie, potrafimy je zanucić, zaśpiewać refren, czasem nawet znamy słowa zwrotki, ale odgadnąć tytuł jest znacznie trudniej. Przynajmniej większości z nas, jednak nie Monice.
Stoję za ciebie w kolejce
Monika Pączkowska - studentka pedagogiki na UMK, od kilku lat mieszka w Bydgoszczy, ale jej rodzinna miejscowość to Skrwilno.
Teleturniej "Jaka to melodia?" prowadzony przez Roberta Janowskiego ogląda od wielu lat. Przez telewizorem, dla własnej satysfakcji, odpowiada na pytania konkursowe, przechodzi z rundy do rundy i "wygrywa" setki tysięcy złotych. Gdy nie zna jakieś piosenki, zaraz to sobie notuje, odnajduje ją w internecie, słucha wielokrotnie i następnym razem, po pierwszych taktach, jej tytuł odgaduje już bezbłędnie. Znajomi doskonale wiedzą o pasji Moniki.
Do startu pchnęła ją przyjaciółka Karolina Białas. Eliminacje miały się odbyć w toruńskim "Domu Artusa" w listopadową niedzielę 2006 roku. Przyjaciółka zadzwoniła do Moniki, żeby jej o tym powiedzieć. Monika była w domu w Bydgoszczy, chciała odpocząć, uparła się: - Nie przyjadę. W niedzielę Karolina zadzwoniła ponownie. Powiedziała: - Wypełniłam za ciebie ankietę i stoję w kolejce, jesteś 35. Przyjeżdżaj! Monika nie miała wyjścia; teraz śmieją się, że Karolina jest jej menedżerem artystycznym.
Przegrała ze stresem
Podczas eliminacji komisja gruntownie sprawdzała wiedzę muzyczną zawodników i ich refleks, do Warszawy dostać się mieli najlepsi. Była wśród nich Monika. Wkrótce potem pojechała na nagranie i poległa. Przegrała ze stresem. Na swoim koncie uzbierała 0 zł.
- W głowie miałam pustkę. Oszołomiła mnie telewizja. Słyszałam głos reżysera: patrz do tej kamery, a teraz do tamtej, uśmiechaj się, powiedz coś do pana Janowskiego.
Zgodnie z zasadami teleturnieju musiała odczekać pół roku, zanim znowu zdecydowała się zawalczyć. Zmobilizowała ją do tego trudna sytuacja finansowa jej rodziny. - Moja mama miała dość duży dług, chciałam jej pomóc go spłacić.
Siostra płakała w słuchawkę
Tym razem Monika bez problemu dotarła do finału, jak mówi, dzięki obecności przyjaciół i siostry. - To wspaniali ludzie, podtrzymywali mnie na duchu, rozśmieszali, nie miałam czasu na tremę. Gdy odgadłam ostatnią finałową piosenkę, to usłyszałam jeden wielki ryk: moja siostra i przyjaciółka płakały, a przyjaciel skakał po studiu. Potem zaczęli mną szarpać i rzucać. Po wyjściu na cztery aparaty obdzwanialiśmy kogo się dało. Moja siostra, płacząc w słuchawkę krzyczała: "Babciu, babciu jesteśmy w Warszawie". Babcia niemal zawału dostała. Najfajniejsze było to, że dużo ludzi szczerze się ze mną cieszyło.
Monika jako zwyciężczyni odcinka automatycznie przeszła do następnego. Akurat przypadła trzytygodniowa przerwa w nagraniach. Na kolejne pojechała chora, zrezygnowana, i samotna. - No i zabrakło tego czegoś, do finału nie doszłam. Nie miałam motywacji, pozostali zawodnicy byli z rodzinami, czuli wsparcie, a ja, przemarznięta na przystankach, nie mogłam się rozluźnić.
Odcinek specjalny
Monika jest na III roku studiów. Po wakacjach dowiedziała się, że u jej koleżanki Gosi lekarze wykryli raka mózgu, operacja się nie powiodła. Przyjaciele chorej studentki postanowili uzbierać pieniądze na jej leczenie i rehabilitację.
Monika skontaktowała się z redakcją teleturnieju i zaproponowała nagranie odcinka specjalnego na rzecz Gosi. - Przed świętami Bożego Narodzenia napisałam e-maila w tej sprawie i trzy dni po sylwestrze dostałam odpowiedź, że mój pomysł został zaakceptowany. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wiedziałam, że dziewczyna z piątego roku pedagogiki też wcześniej brała udział w programie. Ewa Jarosz okazała się koleżanką mojej koleżanki, zdobyłam więc do niej numer i namówiłam ją na występ. Na Marka Pepłowskiego, studenta politologii, który wygrał jeden z finałów miesiąca, namiar dostałam z programu.
Dwa tygodnie temu w niedzielę zobaczyliśmy ich w telewizji, jak dzielnie zdobywają kolejne złotówki dla Gosi. Wspierała ich mocna ekipa studentów UMK. Do zwycięskiego finału doszła Monika, dzięki niej oraz Ewie i Markowi udało się łącznie wygrać dla chorej koleżanki prawie 15 tys. zł.
Jeszcze spróbuję
Monika kocha muzykę od zawsze. W podstawówce była w zespole muzycznym, w ogólniaku śpiewała w chórze szkolnym. Gra na keyboardzie, pianinie i gitarze. W swoim rodzinnym Skrwilnie ze znajomymi założyła zespół Animal Sapiens, często można było ich posłuchać w barze "Kuźnia", do dziś jej ulubionym. Zdobyli nawet wyróżnienie na "Przeglądzie Piosenki Poetyckiej" w Rypinie. Gdy była młodsza, rówieśnicy śmiali się z niej, bo słuchała starych nagrań np. Anny Jantar, Ireny Jarockiej, Ireny Santor. Nadal lubi te piosenki, a jej przyjaciele mówią, że powinna urodzić się kilkadziesiąt lat temu. Źle czuje się w nowoczesnych klubach.
Nie wyklucza, że jeszcze kiedyś zagra w "Jaka to melodia?". Na razie dla siebie i swojej rodziny wygrała 12 840 zł. -Trochę więc mnie kusi, żeby znowu spróbować - mówi.
W tym roku Monika będzie bronić pracę licencjacką o pracy z dzieckiem nadpobudliwym psychoruchowo. W przyszłości chciałaby pracować w przedszkolu, jak jej mama.
Nienawidzi być sama, musi mieć przy sobie ludzi, już się jednak przekonała, że ma na kogo liczyć, a inni, zwłaszcza chora Gosia, że można też liczyć na nią.