W Bielawach, dwa kilometry za Nakłem, urodził się i mieszka do dziś. Piękna okolica. - On od dziecka kochał zwierzaki - opowiadają jego rodzice. - Na łąki nadnoteckie chodził i zbierał biedronki. Potem koniki polne. Miał całą ścianę rybek akwariowych, papużki, kanarki, świnki morskie. Zwierzaków ciągle mu przybywało. I ta miłość do nich została mu do dziś.
- Te wszystkie meble dębowe sam zrobiłem - opowiada Andrzej Andrzejewski. - Skończyłem szkołę w Lubaszczu, jestem z zawodu stolarzem. Pracuję od 12 lat w bydgoskiej Pesie. To porządny zakład.
W zespole Krajna w Nakle tańczył, jak miał siedem lat. Po latach przestał. Jego miejsce zajęły córki. Kilka lat temu poszedł na ich występ, by zobaczyć jak tańczą. A tam chłopaków jak na lekarstwo: dziewczyny tańczyły z dziewczynami. Powiedział: - Wracam do Krajny.
I tańczy do dziś. Jest najstarszym członkiem zespołu. Nie dość tego: by pomóc w kłopotach finansowych założył stowarzyszenie Krajna. Jest jego prezesem. Zespół wyjeżdża na występy zagraniczne, rozwija się, przybywa chłopaków, mają coraz lepsze stroje i buty. W zeszłym roku byli na Węgrzech, w tym w Macedonii, jeden dzień w Wiedniu. I udało się - dzięki stowarzyszeniu - pozyskać 12 tysięcy złotych n a zakup instrumentów dla kapeli. - Krajna to moje oczko w głowie - mówi Andrzej Andrzejewski.
Stowarzyszenie Krajna założył w marcu 2012 roku. W stowarzyszeniu Sfora Nakielska jest znacznie dłużej. Od 11 lat. Bo przecież psy pociągowe były jego miłością od zawsze. Zdobył wiele pucharów i medali. To jeden z najlepszych klubów tego typu w Polsce. Zrzesza 50 osób. Są wśród nich mistrzowie Polski i Europy. Od lat Sfora Nakielska organizuje zawody najwyższej rangi. Zasługa to prezesa Jacka Nowaka z Turu i wiceprezesa Andrzeja Andrzejewskiego z Bielaw. Najpierw organizowali zawody w Paterku, potem w Dębogórze, a od kilku lat dwa razy w roku w Minikowie.
- Mam 13 psów - mówi pan Andrzej. - Z pociągowych 5 rasy syberian huski i 4 rasy grenlandzkiej, do tego 4 stróżujące rasy akita japoński. Nasz Amadeusz ma ledwie trzy lata i już jeździ ze mną w zaprzęgach. Też kocha te psy.
Zobacz także: Piotr Woliński z Kcyni rzeźbi od 45 lat i nie zamierza przestać
Kiedy opowiada o tym, mały Amadeusz rozkłada medale ustawione na ławie i wrzuca je do pucharów. Pięknie dęczą. Obok, w akwariach, wdzięczą się do sztucznego słońca dwie agamy brodate. Pan Andrzej bierze Julka (każdy zwierzak ma swe imię) i kładzie sobie na ramieniu.
A potem prowadzi mnie do psów, konika o wdzięcznym imieniu Basia, do kózek, świń wietnamskich, kaczek, kurek, królików, kotków i... karaluchów brazylijskich, które dorastają do 9 centymetrów. I do Klekotka - bociana, który ani myśli odlecieć. Mieszkańcy przynoszą osłabione ptaki i pan Andrzej przywraca je do życia. Był już tu m.in. jastrząb i nietoperz.
Julka wziąłem na rękę, karaluchów już nie. - A dzieciaki jak przyjeżdżają zwiedzać nasze ranczo, to chętnie się z nimi fotografują! - mówi pan Andrzej.
Pomysł na otwarcie "Rancza Amadeusza" - na cześć syna - przyszedł dwa lata temu. - Mieszka w Nakle małżeństwo indianologów - opowiada pan Andrzej. - Przyjechali do mnie kupić psa. I to dzięki nim powstał pomysł na ranczo. I zbudowałem tipi. Zwierząt miałem już wiele.
- Otworzyłem w maju, a w październiku nasze ranczo jako Ekomuzeum Doliny Noteci już zostało uznane za "Największą atrakcję w powiecie nakielskim" - mówi pan Andrzej. - Zdobyłem medal i nagrodę. Nasze ranczo czynne jest od maja do października. Przyjeżdżają do nas wycieczki szkolne nawet z Poznania. Do 60 osób. Dzieciaki mają okazję zobaczyć zwierzęta z bliska, pogłaskać, pokarmić.
Czytaj e-wydanie »