Kolarze mieli w piątek do pokonania pierwszy z dwóch alpejskich etapów. 198 km z Saint-Etienne do Chamrousse z trzema górskimi premiami, w tym 20-kilometrowym podjazdem na metę. Nie góry okazały się jednak największym rywalem kolarzy, a ponad 30-stopniowy upał.
Świetnie z nim poradził sobie Rafał Majka. Wczoraj Polak zaatakował wspólnie z Czechem Lepoldem Koenigiem mniej więcej 10 km przed metą. Pewnie wygrałby etap, gdyby swojej wyższości nad najgroźniejszymi rywalami nie postanowił znowu wykazać Vincenzo Nibali. Włoch jest w tej edycji "Wielkiej Pętli" nie do pokonania, najpierw dogonił tą dwójkę, a tuż przed metą zostawił ją za sobą i wygrał trzeci etap w tegorocznym TdF. Majka był na mecie drugi.
To jeden z największych sukcesów polskiego kolarza zawodowego. To także drugi etapowy wynik w Tour de France po zwycięstwie w Pirenejach Zenona Jaskuły w 1993 roku. Sukces niespodziewany, bo Majka w ostatniej chwili pojawił się na liście startowej za podejrzewanego o doping Romana Kreuzigera. Przyjechał słabo przygotowany, pierwszy tydzień docierał się, do lidera tracił ponad godzinę. Zapowiadał jednak, że w górach, gdzie czuje się najlepiej, zaatakuje. Teraz ma wolną rękę, bo nie jedzie już kontuzjowany jego lider Alberto Contador.
Kwiatkowski, któremu bardzo w Alpach pomógł Michał Gołaś, już na początku finałowego podjazdu odpuścił sobie ściganie z najlepszymi. 20 kilometrów wspinaczki pokonał swoim tempem, w sumie stracił do Nibalego 4,11 minuty i zajął 19. miejsce. Za nim był na mecie choćby dotychczasowy wicelider Richie Porte. Torunianin obronił 11. miejsce w klasyfikacji generalnej, do 10. Koeniga traci tylko 15 sekund.
W sobotę kolejny etap w Alpach z Grenoble do Risoul - 177 km z trzema premiami górskimi, najdłuzszy podjazd to aż 34 km.